Sed3ak Sed3ak
248
BLOG

Nie chcemy umierać za Białystok!

Sed3ak Sed3ak Polityka Obserwuj notkę 1

 

Jako wielki fan Ziemkiewicza bez wątpliwości mogę nazwać go „królem polskiej publicystyki”. Nie chodzi mi bynajmniej o jego konserwatywno – liberalne poglądy (które w znacznej połaci popieram), czy cięty język (z którego czerpię). Tytułuję go w ten sposób, ze względu na przenikliwe oko i analityczny umysł, jakim obdarzył go Pan.

Geopolityczna zmiana

W weekendowym wydaniu „Rzeczpospolitej”, w dodatku „Plus Minus” ukazał się artykuł jego autorstwa pt. „Polityka realna – czyli jaka?”. Ziemkiewicz rozrysowuje w nim obecny układ sił i prowadzonych gier, jakie toczą się w geopolityce. Stawiając ciekawe diagnozy autor trafia w sedno sprawy. Na tym nie poprzestając podsuwa również pewne myśli i rozwiązania, do których, bądź to nasi politycy jeszcze nie doszli, bądź porzucili ze względu na partyjne rozgrywki. Ale ad rem.

Tezy Ziemkiewicza dla każdego niezaznajomionego z jego twórczością mogą się wydać obrazoburcze. Po pierwsze, zauważa on że sytuacja geopolityczna Polski zmieniła się wraz z przesunięciem osi interesów Stanów Zjednoczonych z Europy Środkowej w inne rejony. I chociaż światem rządzi ciągle jedno mocarstwo globalne (Stany Zjednoczone właśnie), to nasz obszar został wraz z nastaniem ery Obamy i kontynuacją ery Putina-Miedwiediewa oddany w łapska mocarstwa lokalnego – Rosji. Przeświadczenie, jakoby rozmontowanie „jesienią ludów” radzieckiej Rosji miało charakter trwały okazały się przestrzelone. Przykłady zupełnej bezkarności Rosji w zeszłorocznej agresji na Gruzję, dobitnie pokazały światu (i nam Polakom), kto trzyma łapę nad krajami byłego bloku komunistycznego i nie zawaha się nią machnąć.

Koncepcja Polski  – jako lokalnego lidera nie sprawdziła się. Redaktor „Rzepy” za główny powód takiego stanu rzeczy uważa przeszacowanie w ocenie procesów demokratyzacji, zachodzących na Ukrainie i w Gruzji. Popierając Szaakaszwilego oraz Juszczenkę, robiliśmy to przez ostatnie lata w zasadzie za damski grzyb. Poza tym, nie da się (jak podkreśla Ziemkiewicz) konstruować silnego bloku wschodniego, nie wykładając na ten cel konkretnych, czy symbolicznych chciażby pieniędzy (o tym poniżej).

Publicysta „Rzepy” dochodzi również do innych, ważnych spostrzeżeń. Po pierwsze, nie uważa on, że twór, jakim jest Unia Europejska będzie centrum decyzyjnym Europy w przyszłości. W jego opinii Stary Kontynent powróci do tzw. koncertu mocarstw, w którym główne tuzy grać będą Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Włochy i oczywiście Rosja. Myśl swoją opiera on chociażby na obserwacji przedsięwzięcia podjętego(przeciw wszelkim zasadom UE) przez naszego zachodniego sąsiada jakim jest budowa gazociągu północnego.

Jakie wysuwają się z tego tekstu wnioski? Pierwszym, gorącym komentarzem niech będzie stwierdzenie, że  Polska powinna zrezygnować z, być może chwalebnych i świadczących o jej prestiżu, ale za to kompletnie nierealnych, ambicji bycia lokalnym liderem i katalizatorem zmian. Po drugie, jeśli nasze państwo ciągle będzie tak stabilne jak pijak po sobotnim melanżu, to jednym wyjściem w mającej przyjść wkrótce międzynarodowej potyczce (niewiadomo jeszcze w jakiej formie owa potyczka miałaby nastąpić) jest przeorientowanie polityki zagranicznej. A teraz szerzej na ten temat, ale już od siebie.

Papierowy lider

Jak słusznie zauważa Ziemkiewicz, ciężko jest uważać Polską za innego, niż papierowego lidera regionu. Kraj z rozbuchaną korupcją, nadymanymi wydatkami publicznymi, a w dodatku zacofany cywilizacyjnie za przywódcę regionu uważać się nie powinien. Najlepszym świadectwem zainteresowania realnym wzrostem stabilności i dobrobytu w regionie byłoby wyłożenie konkretnych świadczeń pieniężnych na cele odpowiadające naszym interesom  w innych państwach (stypendia, szkolenie kadr, wymiany kulturalne). A o te trudno, zwłaszcza przy naszych permanentnie dziurawych budżetach.

Zresztą, to nie tylko słabe państwo sprawia, że na politykę mocarstwową nas zwyczajnie nie stać. Wystarczy spojrzeć na stan patriotyzmu, jaki zmierzyć można chociażby u polskiej młodzieży. Założę się, że na zadane jej przedstawicielom pytanie: „co byś zrobił(a), gdyby dzisiaj Rosjanie najechali na nasz kraj?”, większość odpowiedziałaby w stylu: „Wyjechałbym zagranicę, bo ten kraj nic dla mnie nie zrobił i nic mnie tutaj nie trzyma”. Pewnie pojawiłyby się również opinię w konwencji: „nie chcemy umierać za Białystok!”. W sumie, to i po co, prawda?

Skąd to się bierze? Nadmienię tylko, że wymyśloną przeze mnie odpowiedź skleiłem na podstawie luźnej rozmowy z kolegą z liceum. Supozycji jest kilka. Można, podobnie jak to robi Kuba Wojewódzki, za całe zło naszego kraju obwiniać „polski katolicyzm”, antysemityzm, narodową zaściankowość oraz Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Jest to woda na młyn dla czytelników „Gazety Wyborczej” i człowieka inteligentnego (albo co najmniej poszukującego) taka odpowiedź nie zadowoli. Osobiście wydaje mi się, że w jakimś stopniu polskie społeczeństwo ciągle tkwi w matni półwiecznego zniewolenia komunizmem.

Moje pokolenie (tj. pokolenie wolnej polski) w znacznej mierze uczy się patriotyzmu na przykładzie swoich rodziców. Ci zaś wychowali się w okresie, gdzie za przejawy umiłowania ojczyzny dostawało się od ZOMO w ryja lub miało jak w banku donos na SB. Władza słusznie miniona (na czele z generałem Jaruzelskim) sromotnie obrzydziła naszym rodzicom aktywność na polu innym niż prywatne życie w czterech ścianach. Mam nawet dość dobre (jak myślę) określenie tej generacji – „pokolenie Jerzego Urbana”.

A określenie to przyszło mi do głowy po obejrzeniu reportażu, jaki o byłym rzeczniku rządu nakręcono w latach osiemdziesiątych, gdy Jerzy Urban wizytował jedną ze szkół. Opowiadał on tamtejszej młodzieży bez ogródek, że jeśli w tym kraju któreś z nich zechce osiągnąć jakiś sukces (tak jak ja – tzn. Jerzy Urban), to do tego celu nie będzie potrzebowało ukończyć niewiadomo jakich szkół, czy zdobyć niewiadomo jakich zdolności. Wystarczy, że uda mu się pod kogoś umiejętnie „podczepić”. Sam Urban za młoda kończył maturę eksternistycznie, będąc sukcesywnie wyrzucanym z kilkunastu podstawówek i liceów. Wydaje mi się, że przeświadczenie o obywatelskiej bierności króluje obecnie wśród Polaków.

Wracając do meritum. Polski na zostanie regionalnym liderem nie stać. Chodzi o niemożność wypromowania odpowiednich ludzi ze społeczeństwa wyzutego z elit. Nie umiemy kierować polityką w Europie Środkowo – Wschodniej, gdyż Stalin wytłukł nam w Katyniu warstwy wyższe, a reszta ocalałych wytłukła się sama w sierpniu i wrześniu 1944r. Po wtóre jednak, nasz kraj ojcem duchowym regionu nie zostanie, gdyż kolejne polskie rządy prowadzące politykę zagraniczną, ciągle szukają jakiejś „trzeciej drogi”. Czegoś pomiędzy polityką realną, a polityką mocarstwową. Tutaj pewne szanse na znalezienie balansu miał wybrany w 2005r. na prezydenta Lech Kaczyński.

Słabe państwo i geneza wyboru Kaczyńskiego

Osłabianie państwa polskiego było procesem, którego politycznego źródła należy szukać już za prezydentury Wałęsy. Brak oczyszczenia struktur państwa (zwłaszcza urzędów wyższych i kontrolnych, jak również resortów siłowych i wymiaru sprawiedliwości) z funkcjonariuszy przysięgających na rosyjskie proporczyki, zaowocowało patologiami, które eksplodowały społecznym niezadowoleniem w 2005r. i osobistym (zwycięstwem) Kaczyńskiego. Zanim jednak do tego doszło, mieliśmy 10 lat prezydentury (zdecydowanie najsłabszej) Aleksandra Kwaśniewskiego, w czasie której pogłębił się proces zawłaszczania państwa i reglamentowania sukcesu, jak również utrata prestiżu zagranicą. W międzyczasie rząd Leszka Millera uzależnił nas energetycznie na prawie dwie dekady od rosyjskiego gazu, anulując podpisany w czerwcu 2001r. przez rząd Jerzego Buzka kontrakt gazowy z Norwegią. Co ciekawe, za owe działania żadnego z tych polityków do dziś dnia nie pociągnięto do politycznej odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu. Przeciwnie, w rankingach popularności plasują się oni niemal na samych ich szczytach, jako moralne olbrzymy, zaś były premier (Leszek Miller) co chwila występuje w mediach jako autorytet w zakresie tropienia „łamania praw człowieka przez PiS”.

Niestety, prezydentura Lecha Kaczyńskiego w tym względzie okazała się niechlubnym zwieńczeniem. W swojej polityce nawiązuje on bowiem wyraźnie do legendy czegoś z pogranicza doktryny dziewiętnastowiecznego mesjanizmu, idei przedmurza chrześcijaństwa oraz postulatów z testamentu przywódców podziemnego państwa polskiego. Ergo  – romantyczna mieszanka wybuchowa i kompletne oderwanie od rzeczywistości. Stąd m.in. zupełnie poroniony pomysł ustanowienia 1 sierpnia świętem narodowym. W ocenie prezydenta Kaczyńskiego wydarzenie, przesądzające o wysłaniu najwartościowszej substancji narodu na rzeź, jest godne dnia na czerwono w kalendarzu. Pomysł pasujący do Lecha Kaczyńskiego, ale nieprzystający do urzędu prezydenta.

Podobnie sprawa tyczy się jego działań w Gruzji i na Ukrainie. Jawne demonstrowanie poparcia dla Saakaszwiliego (Lech Kaczyński jest ojcem chrzestnym jego syna) może i jest efektowne w dziedzinie symboli, nie przynosi jednak żadnego skutku politycznego. A to z faktu, że jest robione w osamotnieniu, jako odpowiedź na bicie słabszego przez światowego osiłka (rycersko, tylko co z tego?). Po pierwsze, należy zauważyć, że Gruzini muszą samodzielnie uporządkować swoją sytuację wewnętrzną (podobnie jest ze stale skłóconą Ukrainą). Po wtóre, widowiskowe rajdy Kaczyńskiego i Saakaszwiliego pod granicę z Osetią Południową są tak tandetnie skrojone, że łatwe do rozszyfrowania dla najbardziej tępego nawet obserwatora politycznego. Poza tym, Lech Kaczyński działając jako samotny Don Kichot, rezygnując z systemu użytecznych sojuszy, a skupiając się na tych sentymentalnych, bardziej upodabnia się do groteskowego Sancho Panzy. I to jest największy zarzut pod adresem urzędującego prezydenta jaki mogę wysnuć, a którego ani rządowa „Gazeta Wyborcza”, ani najwięksi telewizyjni klauni (Wojewódzki, Palikot, Majewski, Niesiołowski) nie wychwytują i (najpewniej z braku odwagi, czy niepoprawności linii redakcyjnej) nigdy nie wypomną.

Trójkąt Weimarski, czyli sny Piłsudskiego (i ich krach)

A zatem wszelkie próby odbudowania prestiżu Polski, związane z prezydenturą Kaczyńskiego okazały się płonne. Najbardziej boli jednak fakt, że prezydent nie potrafi(ł)zbudować żadnego trwałego sojuszu w prowadzonej przez siebie polityce. Z punktu widzenia przeobrażeń w polskiej dyplomacji (tych, które są już dziś faktem, jak tych, które niebawem nadejdą), najwydatniejszą płaszczyzną porozumienia byłby istniejący już Trójkąt Weimarski, czyli porozumienie Francji, Niemiec i Polski mające służyć promocji gospodarczej Polski po 1989r. Sam fakt, w jaki sposób Lech Kaczyński odwołał spotkanie Trójkąta w lipca 2006r. świadczy o kompletnym niezrozumieniu przez niego mechanizmów skutecznej polityki.

Tymczasem już na początku XX w. Józef Piłsudski, tworząc swoją koncepcję międzymorza, a później federalizmu, suwerenność odbudowanego państwa polskiego opierał na ścisłym sojuszu z państwami centralnymi (Austria i Niemcy). Największe zagrożenie dla naszej podmiotowości międzynarodowej wiązał zaś z rosyjskim imperializmem. „Wałem ochronnym”, skutecznie odgradzającym nas od wschodniego sąsiada, miały się stać niepodległe państwa ukraińskie i białoruskie.

Cała słabość owej koncepcji, wynikała z niemożliwego (jak na owe czasy) przezwyciężenia mentalności polskich kresowian i nienależytego stanu świadomości wspomnianych narodów. Kresowi właściciele ziemscy w ludności „tutejszej” bardziej niż współobywateli jednego państwa wielonarodowego, widzieli przedmiotowe źródło produkcji, a nierzadko wyzysku. Mentalność ta sięgała pamięcią i czynem jeszcze do czasów I Rzeczpospolitej. Wydaje się, że ludność dzisiejszej Białorusi i Ukrainy w dużo większym stopniu niż w roku 1920r. dojrzewa do poczucia narodowej tożsamości.

Nie to jednak powinno być głównym celem (lub celem samym w sobie) naszej polityki zagranicznej (patrz: Lech Kaczyński), gdyż aby urosnąć do miana liczącego się gracza na arenie międzynarodowej musimy pójść inną drogą, gwarantującą nam bezpieczeństwo i silnie strzeżoną suwerenność. Rzeczy szczególnie ważne w czasach galopującego imperializmu rosyjskiego i spaździerzenia NATO.

Jakie zatem mamy alternatywy?

Sposób na mocarstwo

W piątkowej „Rzeczpospolitej” Maciej Rybiński, w sobie znanym satyrycznym stylu, podpowiedział naszej klasie rządzącej, w jaki sposób zwrócić na Polskę oczy świata. Wyjście pierwsze – wprowadzić jako ustrój dyktaturę (najlepiej prawicową), łamać notorycznie prawa człowieka (najlepiej systemowo oklepywać gejów na paradach), zgłosić roszczenia terytorialne do Litwy, Białorusi i Ukrainy. W zamian za pomoc gospodarczą i technologiczną, stopniowo wycofywać się z kolejnych planów aneksyjnych i stopniowo ograniczać ilość nasyłanych na gejów bojówek (nazwałbym to modelem białoruskim). Wyjście drugie – przeprowadzenie społeczeństwa przez drogę trudnych, acz niezwykle potrzebnych cywilizacyjnych reform, prowadzących do inwestycji w naukę, zwłaszcza w nowe technologie, budowanie ośrodków Hi-Tech, nowoczesnych parków przemysłowych oraz setek kilometrów autostrad i dróg ekspresowych (model niemiecki).

Tak właśnie dochodzimy do sedna. Zadaniem naszej dyplomacji jest przeorientowanie polityki zagranicznej na (szeroko pojęty) sojusz z Niemcami. Taka jest bowiem wymowa artykułu Ziemkiewicza, a ja – nieco go rozbudowując, podpisuję się pod nim.

Spójrzmy na to, co się dzieje za Odrą. Kraj, do którego większość z nas czuje różnego rodzaju animozje, związane najczęściej z doświadczeniami z okresu II Wojny, jest teraz innym zupełnie innym landem. Przede wszystkim jest to państwo na wskroś demokratyczne, z wysoko rozwiniętymi standardami w zakresie ochrony praw człowieka i poszanowania jednostki. Niemcy cechują się stabilnym, wielopartyjnym systemem politycznym, w którym reminiscencje za faszyzmem to niecałe 5% dla NPD przy kolejnych wyborach (kilka dni temu partia Ugo Voight'a zgarnęła marne 1,5%). Pracowitość i przemyślana polityka ekonomiczna (uzupełniona racjonalną polityką imigracyjną) sprawiła, że kraj landów jest obecnie III potęgą gospodarczą świata (pierwszą w Europie), a zarazem naszym największym partnerem gospodarczym, najbliższym sąsiadem oraz największym w Europie skupiskiem Polonii. Jednym słowem – możemy się wiele od niego nauczyć. Idąc za Ziemkiewiczem, wystarczy porównać stan bytności i mentalność Polaków z Wielkopolskiego (byłego zaboru pruskiego) i Podlaskiego (dawna Kongresówka), by wiedzieć na jakie tory powinna się skierować nasza polityka zagraniczna. Czyż nie coś takiego miał w zamyśle Piłsudski tworząc onegdaj koncepcje międzymorza?

Nie jesteśmy mocarstwem światowym i póki co, mając do dyspozycji niezwykle nieudolny rząd i nastrojowego prezydenta, jeszcze długo nie będziemy. Naszym jedynym wyjściem jest podźwignięcie się z cywilizacyjnej zapaści. Zagrożenie, jakie odnawia się ze strony Rosji powinna nam uświadomić, że w przyszłości, to nie członkowstwo w Unii Europejskiej, lecz jakaś trwała forma sojuszu z Niemcami wzmocni naszą suwerenność, międzynarodową podmiotowość oraz pozycję w świecie.

Wolność, o którą tyle pokolenia Polaków wykrwawiało się, nie jest nam dana raz na zawsze. Wolność, idąc za Ziemkiewiczem, jest nam zadana. Nie powinniśmy się dać uśpić pozornym bezpieczeństwem wynikającym z członkowstwa w molochach międzynarodowych, takich jak NATO i UE. Mimo wielu trudnych kart we wzajemnej historii z Niemcami, powinniśmy wszyscy dążyć do zawiązania współpracy. Zwłaszcza na polu politycznym, gdyż ta na płaszczyźnie gospodarczej wygląda wcale dobrze. Uczmy się niemieckiego, mieszajmy nasze kultury i szukajmy wspólnego odniesienia w historii. Złączmy te dwa narody trwałym węzłem. Wszystko to wszakże w jednym celu – aby nie powtórzyła się narodowa hekatomba z 1939r. kiedy to naród z tysiącletnią tradycją został niemalże w całości wymordowany przez dwa antyludzkie totalitaryzmy, przeciwko którym, przez nieumiejętną politykę władz, musieliśmy walczyć samotnie.

Sed3ak
O mnie Sed3ak

"Człowiek w Narodzie żyje nie tylko dla siebie i nie tylko na dziś, ale także w wymiarze dziejów Narodu (...) Polska może żyć własnymi siłami, własnymi mocami, rodzimą kulturą wzbogaconą przez Ewangelię Chrystusa i przez czujne, rozważne działanie Kościoła. Polska może żyć tu, gdzie jest, ale musi mieć ku temu moc. Musi patrzeć i ku przeszłości, aby lepiej osądzać rzeczywistość, i mieć ambicję trwania w przyszłość. Naród jest jak mocne drzewo, które podcinane w swych korzeniach, wypuszcza nowe. Może to drzewo przejść przez burzę, mogą one urwać mu koronę chwały, ale ono nadal trzyma się mocno ziemi i budzi nadzieję, że się odrodzi (...)" kard. Stefan Wyszyński sed3ak na Twitterze Sed3ak Pro, czyli dyskusja na poziomie Pro! "The mystic chords of memory will swell when again touched, as surely they will be, by the better angels of our nature". Abraham Lincoln "Virtù contro a furore Prenderà l'armi, e fia el combatter corto; Che l'antico valore Negli italici cor non è ancor morto". Francesco Petrarka Polecam: "Dzienniki Ronalda Prusa. Część Pierwsza."

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka