Są przesłanki, że w sprawie powrotu Donalda Tuska Gazeta Wyborcza dokona resetu narracji, a mianowicie z przymilnej na pełną goryczy. Oczywiście, to moje domniemanie, gdyż – w odróżnieniu od Jarosława Kurskiego czy Sławomira Nowaka – jestem sceptyczny w kwestii geniuszu Donalda Tuska. Wiara ich nieodmiennie kojarzy mi się z daremnym oczekiwaniem na powrót wojownika na białym koniu. Klasyczne wishful thinking.
Łatwiej jest bowiem odwołać Grzegorza Schetynę niż przywołać Tuska. Ale czas ucieka – czerscy nie mogą czekać przez kolejną kadencję na ogłoszenia skarbu państwa, nie wspominając o tłustych reklamach. Ludziom trzeba płacić, należności musowo regulować, zaś Soros wymaga efektów, nie bicia piany.
Gazeta Wyborcza tworzy więc „przyjazne warunki dla podjęcia decyzji” przez Tuska o starcie w prezydenckim wyścigu. Dość niedwuznacznie Kurski wskazuje na konieczność zastąpienia Grzegorza Donaldem, który faktycznie jest o niebo sprawniejszym macherem, a przy tym sprawia wrażenie zatroskanego państwowca nawet przy mokrej partyjnej robocie. Sęk w tym, że Kurski czerpie inspirację z przeszłości, z innej rzeki, której już nie ma. Zestawienie elektoratów obu liderów daje tylko złudną nadzieję.
Aby elektorat współgrał z politykiem trzeba, aby tych dwoje chciało naraz. I tu jest ambaras z Tuskiem. Mówi się, że dzisiaj PiS to tłuste koty, że niby takie rozleniwione władzą, posadami i zaszczytami. No to ja przepraszam bardzo, ale w kontekście polityki, nie ma w Polsce bardziej spasionego kocura niż Donald Tusk. W karierze krajowej osiągnął prawie wszystko, zarówno w zakresie władzy, jak i jej zewnętrznych oznak. W unijne apanaże także obrósł, jak nie przymierzając turecki basza w sadło. A prezydentura Polski kojarzyła mu się zawsze z pustymi atrybutami, a nie z faktyczną władzą, pamiętamy przecież: zaszczyt, żyrandol, pałac i weto.
Do tego dochodzi syndrom klasy próżniaczej, który Tusk sam niegdyś u siebie zdiagnozował, a i potwierdził przez lata w praktyce. Niezdolność premiera Tuska do realizowania długofalowej koncepcji, niechęć do reformowania państwa, to wszystko wytykała mu właśnie Gazeta Wyborcza i to w czasach jego chwały: Tusk zawsze polegał na swojej intuicji w wyczuwaniu nastrojów społecznych. Ale nigdy, w żadnym momencie swej politycznej kariery, nie potrafił postąpić wbrew tym nastrojom. Jako polityk Tusk ma wiele zalet, ale reformatorem nie jest i już nie będzie.
Otóż to, obecny faworyt czerskich nie będzie więc w pocie czoła naprawiał państwa, nie rzuci się w wir walki z gospodarczymi patologiami, nie będzie już przemierzał polskiej prowincji, mozolnie kaptując elektorat. Trudno wyobrazić sobie Tuska w roli przodownika pracy organicznej.
Z kolei patologiczne kunktatorstwo byłego premiera w podejmowaniu decyzji stało się przysłowiowe już dawno. Ciągle ktoś wypomina, że Tusk musi mieć bardzo wysokie prawdopodobieństwo sukcesu, żeby się w cokolwiek zaangażować. Podobno złapał tę przypadłość – obsesyjny strach przed porażką - po przegranych wyborach prezydenckich w 2005 roku. Nie pomogła późniejsza seria wygranych wyborów za jego dwóch kadencji, feblik niepewności wciąż chłopa dręczy.
Tymczasem nawet niemieckie media piszą, że PiS stał się niezwykle profesjonalną maszyną wyborczą, zaś sprawności prezydenta Andrzeja Dudy nikt nie może lekceważyć. A jak wygląda maszyneria Platformy Obywatelskiej, każdy widzi. Tutaj fobia Tuska znajduje obfitą pożywkę.
Robert Krasowski zauważył u Tuska fascynację Jarosławem Kaczyńskim: Był zafascynowany prezesem PiS i jego sukcesem. Tusk, według Krasowskiego, jako pierwszy zrozumiał, że nastała epoka Kaczyńskiego, że lider PiS stał się dla polskiej polityki punktem odniesienia. Tyle że fascynacja Tuska dotyczyła zdobywania władzy dla samej władzy. Ciepła woda tu i teraz całkowicie spełniała jego polityczne ambicje. W Brukseli przyjął posadę, na której odpowiedzialność jest żadna, ale za to można o niej gadać bez końca.
Moim zdaniem ta fascynacja Kaczyńskim u Tuska nie dość, że nie przeminęła z brukselskim wiatrem, to dołączył kolejny element. Tusk zapewne podziwia nieformalną władzę, jaką sprawuje szef PiS z racji liderowania partii rządzącej. Nieformalnemu przywódcy PO marzy się sterowanie państwem z tylnego siedzenia, które - wbrew publicznie demonstrowanemu obrzydzeniu do tego procederu – idealnie pasuje do osobowości człowieka, który z nicnierobienia uczynił cnotę. Doskonałe rozwiązanie dla kogoś, kto przez całe premierostwo epatował publikę ciężarem odpowiedzialności, której w rzeczywistości nigdy nie ponosił ani nawet nie zamierzał ponosić.
Dlatego stawiam tezę, że Tusk nie spełni pobożnych życzeń czerskich redaktorów, bo mu się zwyczajnie nie będzie chciało. Tym bardziej, że kiedy okręt przecieka, to Tusk ucieka, o czym pisał zdołowany Wojciech Czuchnowski przed rejteradą swego idola do Brukseli: Nie przerywa się ważnej pracy w trudnym momencie. To nieodpowiedzialne. Kapitan nie ucieka z okrętu w momencie zagrożenia. Dowódca nie zostawia żołnierzy, gdy przeciwnik szykuje atak. Główny zawodnik nie schodzi z boiska, gdy drużyna przegrywa mecz.
A swoją drogą, w jakiej studziennej desperacji trzeba tkwić, żeby spodziewać się ratunku od kapitana, co ucieka z okrętu; od dowódcy zostawiającego żołnierzy na pastwę wroga; od zawodnika oddającego mecz bez walki?! To jest kafkowska fabuła, a kto wie, czy sam Kafka dałby radę opisać przypadek Gazety Wyborczej.
Z tych względów trudno mieć nadzieję, że Tusk zechce wrócić na dziurawą niczym sito łajbę PO, mając jako alternatywę lekką, łatwą i przyjemną fuchę w EPP. Natomiast jako szef EPP doskonale będzie się czuł w europejskich salonach, zdalnie próbując wpływać na bieg spraw krajowych. Być jak Jarosław Kaczyński - wiele wskazuje, że takie jest marzenie Donalda Tuska. Stoi ono co prawda w drastycznej opozycji do marzenia Jarosława Kurskiego, tyle że ten ostatni jeszcze o tym nie wie. A może i wie, lecz woli się łudzić.
Pocieszne jest natomiast uzasadnienie szefa Gazety Wyborczej, dlaczego Tuskowi należy się przywództwo opozycji, a w konsekwencji i prezydentura Polski: Tu nie chodzi ani o Schetynę, ani o Zdrojewskiego, ani o Kidawę, Arłukowicza czy samego Tuska. Chodzi o nasz kraj, o demokrację, o demokrację w Polsce. Zakonotujmy sobie tę konkluzję – kiedy już nie można znieść pustki w kieszeni, to należy odwołać się do demokracji.
Inne tematy w dziale Polityka