Młody Brejza przypomina mi starego Czarzastego. Pewnie nie wszyscy pamiętają, że Zygmunt Czarzasty wsławił się tym, że martwił się spodziewanym sukcesem wyborczym swojej formacji tuż przed wyborczą klęską tejże formacji w pamiętnym roku 1989. Wtedy chodziło o PZPR, lecz wbrew pozorom Koalicji Europejskiej nie było do niej daleko, zważywszy choćby na prominentnych pezetpeerowców, którym Grzegorz Schetyna zapewnił mandaty w unijnym parlamencie.
Jednak w tak zwanym międzyczasie Koalicja Europejska przepoczwarzyła się w Koalicję Obywatelską, więc pojawił się także młody następca starego Czarzastego, któremu ani trochę nie ustępuje pod względem radosnego optymizmu. Krzysztof Brejza podzielił się dobrą nowiną z elektoratem: „42 proc. w sondażach dla PiS to jest sufit poparcia dla tej partii”. Zapewnił jednocześnie, że jego koalicja jest gotowa przebić ten sufit „przy ciężkiej pracy”.
Naszły mnie w związku z tym trzy refleksje. Pierwsza jest filozoficzna, a nawet trąci wolnomularstwem - jak łatwo przychodzi przebijać sufity ludziom, którzy jeszcze nie zalali fundamentów, nie mówiąc już o postawieniu ścian. Jeśli bowiem za przyszły dom młodego Brejzy przyjmiemy mglisty projekt koalicji wyborczej, którą mozolnie konstruuje Schetyna, to musimy przyznać, że do przebijania sufitów – cokolwiek by to miało znaczyć – jeszcze daleko.
Fundamenty, głupcze! - chciałoby się powiedzieć chłopakowi od Schetyny, gdyby był gdzieś pod ręką. Fundamenty, a w domyśle program, o którym szef Brejzy powiedział, że na omawianie programu przyjdzie czas po wyborach. „Dzisiaj najważniejsza jest kampania wyborcza i jeden polityczny głos” - powiedział Schetyna. Zatem, reasumując tę filozofię wyborczą, przed wyborami trzeba milczeć i to jednym głosem. To tyle, jeśli chodzi o wizję budownictwa Koalicji Obywatelskiej.
Druga refleksja dotyczy tej „ciężkiej pracy”, którą młody Brejza tak lekko, żeby nie powiedzieć lekkomyślnie deklaruje w imieniu swojego ugrupowania. Otóż jego partia zasłynęła z tego, że ciężkiej pracy unika niczym diabeł święconej wody. I nie chodzi mi wcale o dawne wyznanie Donalda Tuska, że próżniactwo stanowi integralną cechę jego politycznego etosu. Chodzi mi o doświadczenie wieloletniej egzystencji tej partii na scenie politycznej, które kojarzy Platformę raczej z ustawianiem przetargów niż z pracą u podstaw, że nie wspomnę o pracy organicznej. Bolesław Prus by się uśmiał.
Natomiast trzecia refleksja dotyczy bezrefleksyjności samego delikwenta. Wychodzi bowiem taki Brejza do ludzi i mówi im, że PiS w życiu nie przekroczy 42 procent. A mówi przecież do ludzi, którzy mają w świeżej pamięci 45-procentowe poparcie dla PiS w niedawnych wyborach europejskich. Jest to refleksja smutna zwłaszcza dla elektoratu Platformy, gdyż z tej wypowiedzi młodego Brejzy wynika, że mają oni wyborców za idiotów, którzy do trzech nie potrafią zliczyć, a pamięć wcale nie lepszą niż te rybki akwariowe, zwane – nomen omen – gupikami.
Cóż za paradoks, że smutku cień kończy ten tekst wbrew tytułowi. Jest jednak pociecha w tej refleksji. Właśnie przeczytałem zeznania Sławomira Siwego, przewodniczącego związku zawodowego celników przed komisją śledczą ds. VAT. Otóż w latach rozkwitu wesołego miasteczka pod kierownictwem premiera Tuska, celnicy miast ścigać mafie paliwowe, vatowskie i hazardowe, kontrolowali kiermasze pierogów i festyny producentów nalewek. Czyli naprawdę wesoło nam będzie, gdyby oni jednak przebili ten sufit...
Inne tematy w dziale Polityka