Ja sam po troszę jestem feministą, jakkolwiek to zabrzmi. Ale trudno – uważam, że kobiety nie tylko w Polsce są dyskryminowane, szczególnie w życiu publicznym i zawodowym. A ponieważ światem w dalszym ciągu rządzą mężczyźni, więc tu nie ma dwóch zdań, kto jest za to odpowiedzialny.
W porządku, wiem, że kalam własne gniazdo. Na częściowe usprawiedliwienie dodam, że parytety dla kobiet są jeszcze głupszym pomysłem niż siłowe nadawanie żeńskich znaczeń rzeczownikom rodzaju męskiego. Jednak najgłupszym zjawiskiem w tej dziedzinie jest właśnie „czerski feminizm”, które to określenie przysposobiłem sobie na potrzeby tego postu.
Polski feminizm jest bowiem koszmarnie polityczny, gdyż w masie swojej reaguje wyłącznie na dźwięk fleciarzy (excusez le mot) z ulicy Czerskiej w Warszawie. Natomiast w wymiarze światopoglądowym związał się z najdzikszym antyklerykalizmem i nihilizmem, czego dowodzi sojusz z Palikotem i jego polityczną stajnią, również w sensie dosłownym. Nie wspomnę już o związkach z kawiorowym lewactwem, czego ilustracją jest entente cordiale z groteskowymi typami w rodzaju Ryszarda Kalisza.
To stadne przywiązanie do dźwięku jednego fletu determinuje charakter feminizmu, jeśli w ogóle głupotę można uznać za rys charakteru. Ten tekst jest rzecz jasna zainspirowany (o ile czyjąś głupotę można uznać za inspirację) występami w mediach feministki Anny Zawadzkiej, która dokonała sztuki bez precedensu w nowożytnej historii lewackich mediów.
Zawadzka, mając przed sobą niesłychanie proste zadanie w TVN24 - spostponować hierarchię Kościoła Katolickiego z pomocą mistrza w tej dziedzinie Andrzeja Morozowskiego oraz dysponując potencjalną w takich momentach przychylnością księdza Kazimierza Sowy, dokonała sztuki odwrotnej. Mianowicie na oczach całej telewizyjnej widowni skompromitowała obóz czerski za pomoca takich prostych chwytów jak ośli upór, niepowstrzymany słowotok oraz zwyczajne chamstwo.
Jest to wyczyn nie lada i Zawadzka zapewne przejdzie do annałów TVN-u, gdyż doprowadzić z własnej winy i nieprzymuszonej woli do przerwania programu przez życzliwego sojusznika, jakim dla czerskich feministek jest niewątpliwie redaktor Morozowski, to jest po prostu mistrzostwo świata w pretensjonalnej głupocie. Ten sam numer Zawadzka wykonała na ks. Sowie, doprowadzając go do stanu kontrolowanej furii.
Poza wszystkim urzekł mnie komentarz delikwentki na FB (link pod tekstem), gdzie dokonała nazajutrz egzegezy swojego występu. Siląc się na subtelną ironię odmówiła swemu sojusznikowi księdzu Sowie prawa do zabierania głosu w sprawie aborcji, jako przedstawicielowi obcego państwa, czyli Watykanu. Dla szeroko rozumianego czerskiego obozu jest to cios większy niż sama głupota delikwentki, gdyż mamy tu oczywistą analogię do obecnej praktyki czerskich – powoływania się wręcz na obowiązek respektowania opinii zagranicy w innych kwestiach.
Zatem feministkę Zawadzką czeka co najmniej długi okres pokuty za głupotę, żmudne odrabianie straconych punktów, a może nawet całkowita odstawka od medialnego cycka, nomen omen. I nie pomoże jej nawet rozbrajające w swej szczerości zastrzeżenie „Jeśli mnie świadomość nie myli”.
W tej sytuacji należy oddać hołd Magdalenie Ogórek, która w kampanii wyborczej podała definicję tego, co ja tu nazwałem czerskim feminizmem: „Zjawisko jedyne w swoim rodzaju, wołające donośnie tylko wtedy, gdy w publicznej debacie pojawia się sprawa czyjejś kontrowersyjnej ciąży”. Prorocze słowa Ogórek, a pomylona świadomość Zawadzkiej żywym potwierdzeniem kulturowej i społecznej dewiacji, jaką jest niewątpliwie czerski feminizm.
https://www.facebook.com/anna.zawadzka.391
Inne tematy w dziale Polityka