To był kwiecień 2012 roku, kiedy jeszcze można było odróżnić mowę Wojciecha Sadurskiego od bełkotu Stefana Niesiołowskiego. Sadurski był wówczas moralnie zdruzgotany językiem opozycyjnym wobec władzy. Jako że udzielał się wtedy w S24, postanowił na salonowych łamach dać znak sprzeciwu i odpór fałszywej według niego narracji. W tym celu popełnił tekst pod eleganckim tytułem „Paradoks dewaluacji języka”.
Tamże zamieścił przykłady owej dewaluacji z komentarzem zawierającym konkluzję, że jest ona przejawem cynizmu i głupoty, a porównywanie dzisiejszej demokratycznej Polski z komuną prowadzi wprost do dewaluacji prawdziwego zła:
Słyszymy: naród polski poddawany jest eksterminacji.
Słyszymy: Tusk walczy z Kościołem jak niegdyś Gomułka.
Słyszymy: w Polsce szaleje dziś cenzura, jak za komuny.
Słyszymy: III RP jest zupełnie jak PRL...
Słyszymy te brednie i wzruszamy ramionami wiedząc, że są one przejawem cynizmu albo głupoty, lokujących się w folklorze politycznym, jaki na obrzeżach polityki znaleźć można w każdym państwie. Ale te brednie nie są bez konsekwencji, głupstwa nie wyparowują, idiotyzmy nie znikają a czarnej dziurze. Bo gdy zaadresowane są do osób, które urodziły się wczoraj albo przedwczoraj, prowadzić mogą do dewaluacji prawdziwego zła, którego tyle w naszej historii.
W tym tonie pisał Sadurski mniej więcej cztery lata temu. Jednak, jak to często bywa z upadłymi moralizatorami, Sadurski słyszał dewaluację języka u innych, lecz nie spostrzegł się, że jego własny język sparciał, jak nie przymierzając guma od roweru marki Białoruś, co można wyczytać z jego zajadłej publicystyki.
Czytamy więc o polskiej rzeczywistości: Tak oto, w 25 lat po Okrągłym Stole, w Polsce naprawdę zapanowal post-komunizm. Rzeczywistość dogoniła i przegoniła wyobraźnię.
Czytamy o sytuacji w Polsce: Przy zachowaniu wszelkich proporcji, jest to podobne do okresu tuż po Marcu 1968, kiedy nagle z jakichś zakamarków wypełzły różne szumowiny.
Czytamy o urzędującym prezydencie: Już na progu kampanii o Andrzeju Dudzie wiadomo było, że jego sylwetka jest połączeniem pokornego urzędasa i drobnego kombinatora.
Czytamy o polskim rządzie: Przestępca, szaleniec i dyletant: witamy nowy rząd RP.
Czytamy o Węgrzech: Małe, złośliwe państewko – przesiąknięte kompleksami i poczuciem żalu do całego świata (Trianon); tonące w toksycznej atmosferze połączenia smuty z agresywnością wobec słabych.
Czytamy o legalnej partii politycznej: Dyzenteria, tyfus, PiS i inne przypadłości.
Czytamy o znanym dziennikarzu: Piotr Zaremba. Lizus PiSu i donosiciel: do czasu Dobrej Zmiany przyklejony do telewizora, by donieść na nieprawomyślnych dziennikarzy.
Tak oto profesor Sadurski stoczył się na pozycje cynizmu i głupoty i to - paradoksalnie - według miar i kryteriów przez siebie wyznaczonych. Wiemy zaś skądinąd, że „język giętki powie zawsze to, co pomyśli głowa”, tym bardziej, gdy mamy do czynienia z profesorem. Paradoks dewaluacji języka czy człowieka?
Inne tematy w dziale Polityka