seaman seaman
3754
BLOG

Chłopcy z Placu Grunwaldzkiego

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 58

Jak każdy kilkuletni brzdąc ledwo co odrosły od ziemi, chyba niemal codziennie borykałem się z problemami przerastającymi mnie o głowę albo jeszcze bardziej. Kiedyś posprzeczałem się z moim rówieśnikiem, gdyż on stanowczo utrzymywał, że kula wystrzelona z karabinu nie doleci "stąd do Warszawy". To „stąd” oznaczało Plac Grunwaldzki w Gdyni, gdyż właśnie tam miał miejsce nasz dyskurs. Mgliście sobie przypominam, że ja byłem mocno przekonany, że kula do stolicy doleci, koleżka jednak nie ustępował. Żaden z nas nie był w stanie przygwoździć przeciwnika dowodem nie do obalenia. Jak pamiętam, to w końcu wybraliśmy na rozjemcę jakiegoś pana siedzącego na ławeczce nieopodal, który ku mojemu żalowi przyznał rację adwersarzowi – kula do Warszawy nie doleci!

To zdarzenie może być oczywiście przyczynkiem do dyskusji na temat różnic pomiędzy zagadnieniami ekscytującymi chłopczyków dzisiaj i przed pół wiekiem, ale nie o to mi chodzi. Ja sobie przypomniałem ów incydent z dzieciństwa w kontekście tragikomicznie kuriozalnej wypowiedzi premiera Donalda Tuska. Tak się bowiem składa, że premier polskiego rządu prawdopodobnie ma problemy identyczne z tymi, które dręczyły mnie jako małoletnie chłopię.

Otóż w związku z odbywającą się olimpiadą premier Donald Tusk odwiedził w sobotę w Zakopanem Szkołę Mistrzostwa Sportowego, którą ukończyli między innymi nasi medaliści olimpijscy. I tam szef rządu wygłosił następujące oświadczenie: - „Ktoś, kto zdobywa dla Polski złoty medal olimpijski, jest większym bohaterem niż wybitny aktor”. Proszę zwrócić uwagę na to iście dziecięce pomieszanie materii w głowie premiera – na jednym polu zestawił i porównał sportowy sukces, bohaterstwo i aktorstwo. Czyż to nie jest ten sam poziom, który ja prezentowałem z górą pół wieku temu na Placu Grunwaldzkim w Gdyni?

I mnie właśnie dręczy coś na kształt zazdrości dzisiaj, że ja niestety wyrosłem z tamtych krótkich spodenek, a szef rządu jakby zachował umysłową świeżość niewinnego pacholęcia. Ja już na zawsze straciłem ów spontaniczny dar zachwytu, który czyni dzieciństwo stanem błogiej szczęśliwości i pozwala bez większych rozterek na przeżywanie szczerych emocji z powodów - powiedzmy sobie szczerze – błahych aż do śmieszności, a nawet wręcz głupich.

Ktoś powie, że wyciągam pochopne albo nawet złośliwe wnioski z typowo piarowskiego występu premiera. To prawda, że ta wizyta Tuska w szkole była czysto propagandowa, jak nie przymierzając jakiegoś peerelowskiego sekretarza w pegieerowskim gospodarstwie w czasie żniw. To prawda, że gdyby nieco wcześniej Andrzej Wajda dostał Oscara za film o Wałęsie, to premier Tusk udałby się w te pędy do łódzkiej filmówki i tam na słynnych schodach oświadczył, że zdobywca Oscara jest większym bohaterem niż złoty medalista olimpijski. Na sto procent by tak było, nie mam co do tego wątpliwości.

Jednak to nie zmienia postaci rzeczy, że szef polskiego rządu w pogoni za sondażami popada w krwawy infantylizm na poziomie kilkulatka. Stwierdzenie, że mistrzostwo olimpijskie jest większym bohaterstwem niż wybitne aktorstwo, czyli zestawianie na jednej płaszczyźnie zupełnie nieporównywalnych zjawisk i pojęć, jest tak porażająco naiwne, że ja nawet wzdragam się to bliżej uzasadniać, bo czytelnicy bloga żachną się, że mam ich za głupków. To jest jakiś szczyt infantylizmu umysłowego w konkurencji rządzenia dużym państwem w Europie XXI wieku. Wyczyn na miarę wpisu do Księgi Rekordów Guinnessa albo Ig Nobel Prize, czy czegoś podobnego.

I on to mówił do uczniów, którzy przecież z racji wieku gotowi są takie bzdury wziąć za dobrą monetę. Nie wiem, czy jakiś nauczyciel obecny przy tym wystąpieniu, ośmielił się potem wyjaśnić dzieciakom, że szef polskiego rządu plótł kompletnie od rzeczy. Wątpię, czy taki się znalazł, ale nawet jeśli się znalazł, to i tak niedobrze, bo na to samo wychodzi. Uświadomienie dzieciakom, że krajem może rządzić skandalicznie niezborny delikwent, to jest zgorszenie publiczne, tak czy siak.

Ale druga strona medalu wygląda jeszcze bardziej ponuro, wygląda bowiem, że na ten infantylizm chłopców z Placu Grunwaldzkiego cierpi ekipa Donalda Tuska. Czy ktoś się kiedyś głębiej zastanowił, dlaczego taki minister Nowak naraził na pośmiewisko swoją ministerialną karierę, szpanując zegarkami? Dlaczego dorosły człowiek pożycza drogie zegarki i paraduje przed kamerami dumnie prężąc nadgarstek do obiektywu? Co on ma w głowie? Otóż ja przypuszczam, że dla niego to była właśnie taka dziecięca pokusa nie do przezwyciężenia. Furda ministerialny stołek, co mu tam zarządzanie infrastrukturą, gabinety i sekretarki, czy posiedzenia rady ministrów, skoro on do nieprzytomności pokochał blichtr, szpan, błyszczące gadżety.

Skoro już zacząłem od wspomnienia, to przytoczę jeszcze inne, tym razem z dzieciństwa mojego syna. Wówczas chyba trzylatek, bawił się przy mnie jakimiś klockami, a ja trochę nieobecny myślami wpatrywałem się w niego i w pewnej chwili on mnie przywołał do rzeczywistości takim uradowanym głosem: - „Tato, ty na MNIE patrzysz?!” A kiedy ja równie radośnie mu przytaknąłem, to on się z zachwytu wręcz rozpromienił, wiecie, tak, że od widoku człowiekowi serce w mgnieniu oka topnieje i już na zawsze ten obraz szczęśliwego dzieciaka zostaje pod powiekami.

I ja tak sobie myślę, że kiedy minister Nowak siedział na tych niezliczonych konferencjach prasowych i kątem oka zerkał, czy rękaw marynarki lub mankiet koszuli nie zasłaniają mu tych jego zegarków, to on musiał być również tak wewnętrznie rozpromieniony – wszyscy patrzą na moje zegarki! To jest właśnie feblik wiecznych chłopców, oni n naprawdę nie potrzebują władzy, oni pragną jedynie jej zewnętrznych oznak. Wyłącznie to ich naprawdę kręci.

Jako chłopców kręcił ich plastykowy pistolecik na wodę, a potem przerzucili się na inne gadżety. Różnica jest tylko w cenie, natomiast nie ma żadnej merytorycznej różnicy pomiędzy pistolecikiem na wodę z mojego dzieciństwa a szpanerskim zegarkiem Nowaka z jego dorosłości. To jest dokładnie ten sam zachwyt chłopców z Placu Grunwaldzkiego.

Wiem oczywiście, że dookoła nich aż ciemno się robi od korupcji, defraudacji, kombinacji; dym wali pod niebo od kolejnych afer. Jednak to nawet ich za bardzo nie dotyczy w tym sensie, że oni krążą po innej orbicie niż jakieś  Rychy i Zbychy. Taki Tusk czy Nowak nie muszą się wdawać w żadne machloje, im wystarczają koneksje, układy, znajomości, wzajemne przysługi świadczone przez ludzi podobnej pozycji, nie tylko w kraju. Natomiast za nic w świecie nie pozbędą się chłopięcego zachwytu nad błyskotkami, kubańskimi cygarami, bo to jest ich natura i charakter, i zamiłowanie. Do tego potrzebna im władza, bo zapewnia nieskończony strumień nowych szpanerskich wrażeń. Wieczni chłopcy z Placu Grunwaldzkiego.

I w tym kontekście nie można uciec od prostych pytań. Czy ci chłopcy są w stanie zmodernizować kraj, lub przeprowadzić reformy? Albo bardziej na czasie: Czy chłopcy z Placu Grunwaldzkiego mogli postawić się Putinowi? Czy mogli powstrzymać krwawą bandę Janukowycza? Czy potrafią trzasnąć pięścią w stół, żeby zmusić do konkretnej akcji niemrawych unijnych buców? Na to wszystko odpowiedzieć można również pytaniem: A czy kula karabinowa doleci stąd do Warszawy? 

 
seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (58)

Inne tematy w dziale Polityka