seaman seaman
2022
BLOG

O braku ofert dla politycznych sierot

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 57

Czy poseł Stefan Niesiołowski, który szasta się z Jerzym Urbanem, głównym propagandzistą stanu wojennego i schyłkowej komuny, jest jego resortowym pasierbem? No, bo do dzieci resortowych zaliczyć go nie sposób, chyba każdy przyzna. A przecież w sensie merytorycznym - przynależności do politycznego obozu obrońców państwa Tuska, które coraz bardziej przypomina PRL - Niesiołowski jest takim samym resortowym dzieciakiem, jak nie przymierzając redaktor Jacek Żakowski. Natomiast „resortowość” Żakowskiego w sensie fizycznym jest żadna, podobnie jak posła PO.

Ten fakt jest mocnym dowodem, że w przypadku niektórych osób musimy mieć do czynienia z resortową adopcją, czego niestety nie uwypuklili w swojej pracy autorzy „Resortowych dzieci”. To jest jeden z głównych powodów, dla których argumenty w niej zawarte są o wiele słabsze niż mogłyby być. Dlatego ja nie jestem zachwycony tą książką, bo resortowość różnych łotrów i łotrzyków medialnych jakby się rozpływa z powodu braku jasnych kryteriów. A to z kolei wystawia autorów na łup obrońców resortowości, którzy mają wymarzony pretekst do napaści. Tym bardziej, że takie rozmycie kryteriów może zakrawać na celowy zabieg – ukrycie faktycznego kryterium, a mianowicie aktualnego stania po stronie „jedynie słusznej sprawy”.

Ale ja właściwie nie o tych sierotach chciałem pisać. Tu muszę dygresyjnie wtrącić, że ostatnio często się łapię, iż zaczynam pisać nie o tym, co zamierzałem i dopiero po chwili się reflektuję – nie bardzo rozumiem, co to może oznaczać dla mnie w niedalekiej przyszłości? Ale wracając do naszych baranów, ja chciałem napisać o rzekomym braku w Polsce oferty politycznej, co ma powodować, że niektórzy czują się osieroceni i nie chcą być adoptowani przez byty tej oferty nie posiadające (stąd początkowe skojarzenie z adopcją Niesiołowskiego przez Urbana).

Bo co to właściwie oznacza, że nikt w trzydziestoośmiomilionowym kraju; literalnie żadna partia polityczna ani ruch społeczny, ani żaden inny byt polityczny nie ma dla mnie wiarygodnej oferty; że wszystkie oferty wrzucam do jednego pojemnika z napisem „Odpady toksyczne i szkodliwe”? A w dodatku podejrzewam, że owe byty sprzysięgły się ze złowrogim bytem resortowym i w jego stronę kierują swoje umizgi, tylko niezbyt udolnie je maskując wyświechtanymi programami? Otóż generalnie oznacza to, iż jestem politycznym sierotą, a przynajmniej czuję się jak sierota, mam sierocy syndrom, a nade wszystko nie czuję się winny swojego sieroctwa. A skoro nie czuję się winny, a jednocześnie swoje sieroctwo tak emocjonalnie przeżywam i się nim gryzę wręcz, to jest oczywiste, że zaciskam zęby aż do zgrzytu pękającego szkliwa i szukam winnych.

No i tak to musi być, innego wyjścia nie ma. Chyba, że udam się na wewnętrzną emigrację, ale wtedy przecież nie będę pozował na Mochnackiego, co „jak trup blady” siadł przy klawiaturze i wali w nią, że łoskot się niesie po całym salonie. Przecież wewnętrzna emigracja ma dać cisze i ukojenie skołatanym przez politykę nerwom. No więc szukam tych winnych mojego sieroctwa i im dłużej to robię, to coraz większe ogarniam tłumy tą winą; skreślam, banuję i dziękuję za współpracę już hurtowo i całym środowiskom, ława oskarżonych się wydłuża w nieskończoność, zaś wokół mnie jakby zaczyna się przerzedzać. W końcu troszkę się ocknąłem, przezieram przez sklejone wizją rzęsy, patrzę i oczom własnym nie wierzę: pusto aż po horyzont – w całej Polsce tylko ja i dwóch kolegów bez winy. Z tym zastrzeżeniem oczywiście, że na żadnym z kolegów nie mogę polegać do końca, jak na Zawiszy.

Cóż więc mogę zrobić, biedny sierota polityczny – wstaję blady niczym ten Mochnacki, z hukiem rzucam czarne wieko fortepianu (w tym przypadku z trzaskiem odsuwam blat z klawiaturą) i patrzę wokół „straszną powieką”, czy ludzie już z miejsc się porwali pod wrażeniem mojego tekstu? A potem już nieco spokojniej, pokrzepiony wyobrażeniem swojej niezłomności, ogłaszam, że trzeba się organizować w nieznane dotąd struktury, których cele także są nieznane, wtedy może coś z tego wyniknie. Chociaż pewności nie mam, a sam próbował nie będę, gdyż ważniejsze sprawy mam na głowie.

Taka jest wizja sieroty, która nie chce być adoptowana, ponieważ nikt nie przedstawił jej zadowalającej oferty. Historia przeżywania mojego hipotetycznego sieroctwa politycznego jest oczywiście groteskowa, ale jednocześnie klasyczna. No, bo ile to już mieliśmy takich elokwentnych politycznych sierot, które z hukiem ogłaszały swoje niezawinione sieroctwo, odrzucały w czambuł wszystkie oferty i proklamowały wieczystą sierocą niepodległość? Które zaczynały wszystko od nowa, od zbombardowania własnego domu, wypalenia ziemi i zaorania pola, a potem czekały aż coś nowego im wyrośnie? No ile takich sierot ta ziemia widziała? Otóż nieskończenie wiele od początku świata. Bo te sieroty na kamieniu się rodzą.

Pewnie, że polityczna oferta w Polsce jest kiepska, tu nie ma dwóch zdań. Nie mam zamiaru tego kwestionować, że demokracja ofertę psuje, a nawet ją degraduje z definicji. Sam się przekonałem, więc piszę jak jest. Początkowo byłem wzburzony niedemokratyczną procedurą, ale dosłownie po kilku tygodniach dziękowałem Bogu, że większość nie ma wpływu na decyzje. Bo od głosu tej większości włos mi się na głowie jeżył. I wierzcie mi, że im głupszy to był głos, tym bardziej domagał się demokratycznego uszanowania. To naprawdę traumatyczne doświadczenie przekonać się, jakie umysłowe miernoty potrafi taka demokracja wyciągnąć na powierzchnię. I tak jest we wszystkich partiach w Polsce bez wyjątku, co potwierdzają liczne przykłady znane opinii publicznej, a jeszcze w większej mierze te nieznane.

Dzisiaj najpopularniejsza oferta polityczna jest w rodzaju tej, którą przedstawia taki jeden poseł Bury Jan, chłop z ulicy Wiejskiej w Warszawie. On właśnie apeluje, aby w odpowiedzi na nikczemność Anglików zbojkotować markety Tesco. To znaczy ta oferta Burego Jana jest skierowana do nas, klientów. Poseł rzucił nam ofertę, a my mamy ją łapać. Bojkot takiej wielkiej sieci przez odpowiednią masę klientów, żeby odniósł skutek, musiałby oczywiście być potężny i zorganizowany. Bury Jan ma tę świadomość, bo jest starym politycznym wycieruchem i w parlamencie oraz w rządzie zeżarł nie tyle beczkę, co kontener soli.

Tymczasem Bury Jan nie robi nic poza samym rzuceniem nam oferty bojkotu. Wie bowiem, że najlepszym sposobem byłby apel do swoich partyjno-rządowych kolegów, wśród których jest wielu potężnych producentów i dostawców żywności do marketów, a także prominentów władzy, którzy gdyby chcieli, to mogliby załatwić Tesco taki bojkot, że nawet urząd skarbowy by nad losem tego marketu zapłakał. No, ale Bury Jan tego nie zrobi, bo wie, skąd mu nogi wyrastają i kto jego kolegom ręce myje. I dlatego ofertę bojkotu przedstawia nam, a nie swoim kolegom producentom żywności.

To jest właśnie najbardziej reprezentatywna oferta spośród nam przedstawianych przez obecną władzę, a często i przez opozycję, gdy dojdzie do władzy. Co oczywiście nie znaczy, że wszystkie oferty są równie podłe. Kiedy jednak słyszę, że najlepszym antidotum na te oferty jest rozwijanie organizacji o nieznanych dotąd strukturze i celach, ale posiadających znak i charyzmat, to najpierw przychodzą mi do głowy takie skojarzenia jak partia bolszewicka i Pomarańczowa Alternatywa. W dalszej kolejności wolnomularstwo, Hitlerjugend, Sprzysiężenie Czarnej Wydry, LGBT, a potem już tylko Pan Samochodzik i Templariusze oraz Anonimowi Alkoholicy.

Strzeżmy się politycznych organizacji o nieznanych dotąd strukturach i celach, w dodatku tworzonych przez sfrustrowane sieroty mające w dupie statut i regulamin, a pielęgnujące wyłącznie własny znak i charyzmat. To przesłanie determinuje bowiem fatalną alternatywę: choćby się taka sierota nie wiem jak bardzo starała, to wyjdzie coś strasznego albo śmiesznego. No, ewentualnie wyjść może  jeszcze wspomniana oferta Burego Jana, czyli czysta hucpa polityczna. Bo z samych znaków i rytualnych zaklęć zawsze tak wychodzi. 

 
seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (57)

Inne tematy w dziale Polityka