Platforma jest jak Nowak. Gdy trzeba przymilna aż do śliskiej uniżoności, kiedy indziej bezczelna niczym kuty na cztery nogi doliniarz przyłapany z ręką w cudzej kieszeni. A zawsze gładka i obficie upudrowana na podobieństwo fircyka z dickensowskiego opowiadania. Jakby to ujął pewien detektyw z Los Angeles – niektórym się podoba, a innym robi się niedobrze.
Właściwie to ja piszę o Nowaku trochę wbrew sobie, bo te jego zegarki już tak niemiłosiernie oklepane, że co można napisać więcej? Zresztą w ogóle czy można napisać coś bardziej odkrywczego o dorosłym człowieku, polityku i ministrze, któremu drogie gadżety imponują do tego stopnia, że pożycza od zamożnych znajomych i epatuje nimi lud na konferencjach prasowych? Przecież to jest infantylizm tak zabójczy w swojej śmieszności, że aż niewiarygodny. A jednak gdy chwilę się zastanowimy, to dojdziemy do wniosku, że ten typ bardzo przystaje do Platformy.
Nowak bowiem jest do swojej partii podobny kubek w kubek, jakby powiedział pan Zagłoba. I to się nie wzięło znikąd. Ma (miał!) przecież szefa z partii i rządu, który za partyjne pieniądze pije wino, ćmi cygara, kupuje sobie garnitury, a żonie kreacje. Pewnie, że to zgodne z prawem, lecz powiedzmy sobie szczerze, z jednoczesnym proklamowaniem najwyższych standardów etycznych już nie bardzo. Pamiętacie skarpetki premiera Pawlaka kupowane z funduszu Urzędu Rady Ministrów; jak niemiłosiernie jego proceder potępiono i wykpiono w mediach? A czym różni się premier Tusk od premiera Pawlaka? Chyba wyłącznie skalą procederu.
A swoją drogą, proporcje potępienia tamtych śmiesznych zakupów skarpetek Pawlaka do bizantyjskich kaprysów i upodobań premiera Tuska wskazują także na proporcje ówczesnych i dzisiejszych standardów etycznych w mediach mainstreamowych. Ta ryba nie zaczęła się psuć od Nowaka, to trzeba mu oddać.
No, ale miałem wyjaśnić, skąd mi przyszło znowu na tego Nowaka. Otóż przyszło z innej platformianej beczki, a mianowicie pomysłu obowiązkowych alkomatów u kierowców. Kiedy tylko nasz szczery przywódca wyskoczył z tym pomysłem, całkiem słusznie odezwały się głosy, że być może znowu komuś daje zarobić. Jednak jeszcze echo tych głosów nie przebrzmiało, gdy premierowi pospieszyła w sukurs redaktor Dominika Wielowieyska. Skwapliwie ogłosiła, że „oskarżenie rządu o uleganie lobbingowi jakiejś firmy jest bzdurne”. Zupełnie jakby ten rząd wczoraj spadł nam z nieba i powinniśmy z góry być przeświadczeni o jego nieskazitelności, bo nawet nie powalał się przy lądowaniu.
Tymczasem z rządem Tuska jest całkiem inaczej i każdy może od ręki wyliczyć dziesiątki afer i korupcyjnych skandali, w które byli aktywnie zamieszani ludzie z najbliższego otoczenia premiera Tuska, jego serdeczni kooperanci i zausznicy, w tym także nieszczęsny Nowak. Jest zatem nie tylko oczywiste, ale wręcz konieczne, żeby w przypadku administracji pod szefostwem Tuska dmuchać na zimne i spodziewać się najgorszego. To przecież dzisiaj, dosłownie w tej chwili mamy do czynienia z królową wszystkich afer w III RP, aferą informatyzacyjną, którą sprokurowano w MSW, tuż pod bokiem KPRM, wręcz na oczach samego premiera Tuska, wicepremiera Schetyny, ówczesnego ministra Nowaka i innych koryfeuszy Platformy. I dziwnym trafem dowiadujemy się o tym dopiero teraz, gdy Amerykanie wszczęli międzynarodowe śledztwo w sprawie własnych złodziei. Niby kwestia bardzo dająca do myślenia, ale akurat nie obeszła redaktor Wielowieyskiej.
Także w przypadku tych alkomatów są fatalne doświadczenia z Francji, gdzie troska o bezpieczeństwo ruchu drogowego posłużyła za pretekst rządowi do futrowania kieszeni producentowi tych urządzeń, o czym obszernie napisał Ludwik Dorn. A nawet złożył bardzo adekwatną interpelację do naszego szczerego przywódcy, żeby ten sprawdził, który z jego współpracowników maczał palce w tym pomyśle z alkomatami, bo narodowi cierpnie już skóra, gdy słyszy o kolejnym wynalazku zaradnych kolegów premiera Tuska.
A chyba nikt nie powie, że polscy aferałowie są mniej zaradni od francuskich aferałów. Wątpiącym podam jeszcze jeden przyczynek, drobny, ale bardzo znamienny. Pamiętacie tego posła Unii Wolności, który lobbował za obowiązkiem posiadania przez kierowców zestawów głośnomówiących, a sam posiadał taką niewielką, ale sympatyczną firmę sprowadzającą te urządzenia? Wtedy, to było w latach 90-tych, wybuchnął skandal i zaradny poseł musiał obejść się smakiem. Otóż o ile ja dobrze pamiętam, to po rozpadzie ugrupowania „ludzi z biografiami” tego delikwenta radośnie przyjęła w swoje szeregi partia żartobliwie zwana obywatelską. I ja, Boże broń, nie posądzam go, że on teraz kombinuje z alkomatami lub z czymkolwiek, ja wyłącznie zwracam uwagę na ten charakterystyczny kontekst – osławione standardy Platformy nie miały nic przeciwko delikwentowi.
Wszyscy także pamiętamy jakże sympatycznego senatora z partii Tuska, któremu tak się jakoś w życiu ułożyło, że pracował nad specustawą stoczniową i jednocześnie był udziałowcem firmy, która w myśl ustawy była beneficjentem przepisów tej ustawy. A premierowi Tuskowi zaczęło to przeszkadzać dopiero, gdy sprawa wyszła na jaw, co jest bardzo znamienne i powinno zastanowić redaktor Wielowieyską. Jednakowoż jej nie zastanowiło. No, ale znając jej umiłowanie Platformy, nie można się dziwić, że każde podejrzenie wobec rządu z góry deprecjonuje i nazywa bzdurą.
A pamiętacie, jak się dziwnie złożyło w życiu ministrowi Nowakowi, który kiedyś uroczyście i solennie, z całą powagą urzędu zapewnił opinię społeczną, że firma która uzyskała koncesję jest jak najbardziej wypłacalna? Bo minister Nowak poza zegarkowym feblikiem potrafi być bardzo poważny, gdy chodzi o inne interesy. Podobnie zresztą jak cała jego partia. Nowak pro toto, że się posłużę miksem polsko-łacińskim. A wracając do rzeczy, to Nowakowi tak się złożyło, że firma w miesiąc później zbankrutowała, zostawiając na lodzie wierzycieli i podwykonawców. I co się dalej działo? Ano nic, minister dalej ministrował z błogosławieństwem swojego szefa. To są takie przyczynki, dla których redaktor Wielowieyska powinna z najwyższą ostrożnością używać słowa bzdura, gdy idzie o zarzuty wobec ekipy Donalda Tuska.
Wiemy przecież, że według premiera Tuska istnieją oszustwa legalne i nielegalne, co ogłosił przy okazji innej afery, tym razem Amber Gold. Nie od rzeczy będzie więc analogia, że i bzdury podzielić można na bzdurne i wcale niebzdurne. Akurat ta rzekoma bzdura o alkomatach wydaje się mieć na tyle solidne podstawy, że warto się wsłuchać w odpowiedź premiera Tuska na interpelację posła Dorna.
Bowiem w kontekście sześcioletniego doświadczenia z tym rządem żadnego podejrzenia nie można zlekceważyć. A żadna bzdura nie jest dość bzdurna, żeby ją a priori odrzucić.
Inne tematy w dziale Polityka