Chyba raczej wszystkim wiadomo, że partie w Polsce dzielimy generalnie na dwie zasadnicze grupy: polityczne oraz obywatelskie. Ten podział przebiega według kryterium finansowania ugrupowań, o czym będzie za chwilę. Natomiast istnieją rzecz jasna jeszcze inne kryteria, według których klasyfikujemy scenę partyjną. Są to podziały co prawda o wiele mniejszego znaczenia, tym niemniej należy kilka z nich przytoczyć, jako to partie obrotowe i przystawkowe; wodzowskie i fasadowe; dysydenckie i postkomunistyczne; a także przewodnie oraz języczkowe(stanowiące tak zwany języczek u wagi. Z drobnicy partyjnej dodajmy dla porządku jeszcze partie ratunkowe, kanapowe oraz efemeryczne. Z ostatnich wynalazków w dziedzinie demokracji partyjnej należy wspomnieć o „partii jak jedna pięść” i „partii mieszczącej się w windzie”.
Z tych wszystkich kryteriów, jak już wspomniałem, największą rolę odgrywa podział na partie polityczne oraz obywatelskie, z tym że w okresach trwogi przedwyborczej nabierają znaczenia partie obrotowe i języczkowe. Odwrotny proces zachodzi z partiami przystawkowymi w trakcie sprawowania władzy, które dla odmiany marnieją w oczach. Jednak szczegółowe zagadnienia nie należą do meritum tego postu, więc analizę zjawisk wzrostu i zanikania partii (zupełnie jak w tym utworze: pojawiam się i znikam...) w różnych okresach zostawmy na inną okazję.
Nie jest też żadną tajemnicą, iż partie polityczne generalnie chcą być finansowane z budżetu państwa, ponieważ z definicji pragną uprawiać politykę, która jest dyscypliną kosztowną. W odróżnieniu od nich partie obywatelskie polityką jako taką niezmiernie gardzą i w związku z tym nie chcą być finansowane z budżetu. I tu dotykamy tak zwanego sedna zagadnienia, bo zaczynają się wątpliwości co intencji partii obywatelskich. Bowiem na pierwszy rzut oka niechęć do przyjmowania pieniędzy od zadłużonego po uszy państwa wygląda bardzo państwowotwórczo, a nawet szlachetnie, lecz jeśli rzucimy drugim okiem, to pojawiają się wątpliwości.
Owszem, nie uprawiając polityki, nie reformując państwa i zrzekając się uprawnień władczych w różnych dziedzinach, taka rządząca partia obywatelska ponosi bardzo małe koszty, więc na co jakieś finansowanie? A tak dygresyjnie - po co oni jeszcze utrzymują stanowisko skarbnika? Jednak z drugiej strony partie obywatelskie, chociaż polityki nie prowadzą żadnej, to wyżywają się w innych obszarach działalności partyjnej, które jakkolwiek są stricte apolityczne, to kosztują. Poza tym, zawsze podejrzanie wygląda partia, która państwo zadłużyła, a krzyczy, że nie chce państwa wykorzystywać.
Wydają dużo na garnitury, cygara, zegarki, szef partii na przykład ubiera żonę, że już nie wspomnę o wydatkach co młodszych towarzyszy na kobiety, wino i śpiew. Wiadomo, młody, jak to młody, musi się wyszumieć. Tylko same narady wyższego aktywu w stołecznych lokalach muszą pochłaniać bajońskie sumy. Także z funduszy partyjnych wynajmują kancelarię premiera na zebrania partyjne, a taka kancelaria jest droższa niż sala kongresowa w Pałacu Kultury i Nauki. No, tak mi się przynajmniej wydaje. Tydzień w tydzień w gałę haratają na wynajętych boiskach, a haratanie masowej partii co tydzień(za przykładem góry partyjnej) kosztuje krocie.
Owszem, aktywiści partii obywatelskich nie robią polityki, lecz przecież stawiają neutralne bilbordy, kręcą obiektywne spoty wyborcze, co chwila organizują wewnętrzne wybory transmitowane przez telewizję, piszą programy partyjne, układają bezstronne listy wyborcze. Wydają na naukowe ekspertyzy, zamawiają u renomowanych firm apolityczne sondaże poparcia, sponsorują u co sprytniejszych redaktorów anonimowe teksty sponsorowane w opiniotwórczych mediach. Codziennie wysyłają masowo esemesy z przekazem dnia, organizują dla swoich sympatyków przetargi oraz imprezy towarzyszące. Po tym całym trudnym tygodniu szefowie partii obywatelskich w każdy w czwartek latają helikopterem na weekend i wracają tym samym helikopterem we wtorek, chociaż - dla odmiany - nie w każdy wtorek. Tego wszystkiego się ze składek członkowskich nie załatwi, choćby się każdy członek wyprężył jak struna.
Nawet serdeczni entuzjaści partii obywatelskich, jak emeryci, studenci i renciści finansujący z dobroci serca co bardziej zaradnych aktywistów, choćby już kit z okien jedli, to ich darowizn nie wystarczy. Wszystkie wdowy oddające ostatni wdowi grosz nie pokryją tych wydatków. Jak z powyższego wynika, apolityczny tryb życia jest także niesłychanie drogi, kto wie, czy nie droższy od politycznego. No, ale to zadanie dla socjologów i urzędu skarbowego, ja tu nie będę oceniał z braku danych.
Jednak pomimo braku danych mamy tu do czynienia uzasadnionymi wątpliwościami co do intencji oporu partii obywatelskich przeciwko finansowaniu ich z budżetu. Są nawet tacy niewierni Tomasze, co publicznie kwestionują szczerość obywatelskich przywódców w tej kwestii. Trzeba też przyznać, że ostatnio różne służby rzuciły parę snopów światła na to zagadnienie. W tym względzie wybija się informacja o pewnej amerykańskiej firmie informatycznej, która zleciła sporządzenie raportu na temat przebiegu informatyzacji polskiej administracji.
Ślepy los chciał, że afera... to jest informatyzacja, ma się rozumieć!... była robiona przez rząd apolitycznej partii obywatelskiej oraz jednej takiej partii obrotowej. Wcześniej już wiedzieliśmy od Prokuratora Generalnego oraz od Centralnego Biura Antykorupcyjnego, że afera...tfu...oczywiście, że informatyzacja, chciałem powiedzieć... ma wszystkie dotychczasowe informatyzacje pod sobą i sięga najwyższych kręgów władzy obywatelsko-obrotowej.
Właśnie ten amerykański raport ujawnia, że główny macher z MSW od tej informatyzacji, ze względów procesowych zwany Andrzejem M. (a my nazwijmy go pierwszym informatykiem kraju, gdyż dzierży ogólnopolski rekord jednorazowej łapówki), był w wielkiej i serdecznej komitywie z prominentnymi ministrami obywatelsko-obrotowego rządu. Coś na kształt entente cordiale albo jak niektórzy wolą - partnerstwa publiczno-obywatelskiego. Andrzej M. także ustalał warunki umowy z firmami informatycznymi, czyli tu z kolei mamy do czynienia z partnerstwem publiczno-prywatnym. Co by nie mówić, to partnerstwo pod auspicjami partii obywatelskiej ma wręcz renesansowy wymiar.
No i to byłoby na tyle, jeśli chodzi wybrane aspekty finansowania partii obywatelskich w Polsce na tle jednej afery...tfu...to jest, jednej informatyzacji, oczywiście, niewątpliwie....
Inne tematy w dziale Polityka