Jeśli chodzi o stawianie zadań ministrom przez premiera Donalda Tuska, to mnie najbardziej zapadło w pamięć zadanie (albo praca herkulesowa) dla byłego ministra skarbu Aleksandra Grada. Minister miał znaleźć strategicznego inwestora dla stoczni i to pod groźbą odwołania wyrażoną publicznie przez szefa rządu. Jaki był finał, wszyscy wiemy – wysiłki Grada skończyły się na tajemniczym handlarzu bronią, który wpłacił wadium i właśnie owo wadium zostało przez premiera przekute w sukces. Grad nie został odwołany, a Tusk wykpił się od tej obietnicy absurdalnym stwierdzeniem, że „mamy wadium i rozpoczynamy grę od nowa”. Efekt gry Tuska jest taki, że stocznie padły, katarski inwestor do gry nie wszedł, a Grad dostał jeszcze bardziej lukratywną synekurę.
Dzisiaj można się doszukać pewnych analogii z ministrem zdrowia Bartoszem Arłukowiczem, który otrzymał zadanie uporać się do wiosny z kolejkami w służbie zdrowia. Czyli ma w ciągu trzech miesięcy dokonać herkulesowej pracy, dokonać tego, czego nawet nie odważył się dotknąć przez dwa lata swojego ministrowania. Premier Tusk oczekuje o Arłukowicza „rozładowania kolejek do lekarzy”, zaś gdzieś w tle czai się niewątpliwie groźba dymisji, gdyby delikwent do wiosny nie podołał.
Tymczasem Arłukowicz zareagował na ten sygnał niczym stary koń kawaleryjski na trąbkę: ruszył z kopyta i odwołał szefową NFZ Agnieszkę Pachciarz. Pachciarz bowiem nie tylko podała ministra zdrowia do sądu, żeby płacił za niezarejestrowane w systemie dzieci, ale także – o zgrozo! - publicznie się wyraziła, iż składka zdrowotna jest za niska i dlatego w NFZ brakuje pieniędzy na leczenie. To już było za dużo dla Premiera Tysiąclecia z Zielonej Wyspy i skwapliwość, z jaką Tusk podpisał jej dymisję daje do myślenia, że została odwołana nie tyle na życzenie ministra, co jego szefa.
W tej sprawie zapanowała niecodzienna jednomyślność pomiędzy opozycją a czerskimi mediami: wszyscy jak jeden mąż uważają, że Pachciarz jest kozłem ofiarnym rzuconym na pożarcie żarłocznej opinii publicznej. Tym bardziej, że kwestia składek w żadnej mierze nie podlega NFZ, lecz ministrowi, a dalszej kolejności premierowi. Dlatego na kozła ofiarnego idealnie pasuje nie tylko minister, który przez dwa lata nawet okiem nie mrugnął, żeby finanse służby zdrowia uporządkować.
Trzeba bowiem pamiętać, że minister Arłukowicz jest członkiem rządu, który nawet w partii rządzącej jest nazywany autorskim rządem Donalda Tuska. Wszyscy o tym trąbili, aż się zachłystywali, jaki to fantastyczny autor z premiera Tuska; jak oto on nie zawahał się wziąć całej odpowiedzialności; jak swoją reputacją zaryzykował i tak dalej. A skoro tak, to Arłukowicz jest autorskim ministrem Tuska. I tu jest właśnie pies pogrzebany, czyli próżne nadzieje, tych, co liczą, że premier pogoni nieudolnego dygnitarza. Nie ruszy go, choćby w szpitalach wszy po ścianach chodziły.
Poza tym Tusk nie tylko stworzył obecnego ministra zdrowia, on go także wynalazł, wyciągnął z SLD i przedstawił opinii publicznej (jak dziś pamiętam na trawniku przed KPRM), jako niezwykłe wręcz cacuszko, bibelocik, cymesik taki cudny. I natychmiast obdarował to swoje pieścidełko specjalnie dlań stworzonym urzędem ds. wykluczonych. Potem zaś, zaraz po wyborach w te pędy powierzył mu zdrowie Polaków.
Dlatego jeśli dzisiaj ktoś mówi, że za fatalną obecną sytuację powinien odpowiedzieć stanowiskiem minister, to ma oczywiście rację, ale niecałą. A racja byłaby cała, gdyby z Arłukowiczem wyleciał jego autor, wynalazca i promotor, czyli nasz szczery przywódca Donald Tusk. I to jest powód, aby żądając dymisji ministra zdrowia, jednocześnie wywoływać na scenę autora tej tragikomedii: Premier! Premier! Premier!
Inne tematy w dziale Polityka