Ze wszystkich wyrafinowanych zarzutów oraz pomysłów, co zrobić z Antonim Macierewiczem, dzięki któremu Rosjanie mogli zapoznać się z raportem o WSI w swoim ojczystym języku, najbardziej oryginalna wydaje mi się idea posła Artura Dębskiego, reprezentanta swojego ruchu w komisji sejmowej ds. służb specjalnych. Jest ona bowiem nie tylko świeża niczym listopadowy poranek w okolicach dawnej Huty Lenina, lecz wyznacza także standard, z którego mogą obficie korzystać następne pokolenia parlamentarzystów.
„Nasza wiedza jest wystarczająca, by uchylić Antoniemu Macierewiczowi immunitet. Ja nie mówię, że to zdrajca, przestępca. Ale niech stanie przed sądem” - oznajmił poseł w imieniu swojego ruchu. Każdy przyzna, że oryginalność tej myśli uderza jak obuchem siekiery i rozpętuje prawdziwą burzę w mózgu. A już uniwersalność przesłania przypomina wręcz do złudzenia leninowskie wzorce praworządności stosowane podczas rewolucji, która kroczy ku swym wielkim celom.
No, bo też mamy tu do czynienia z niesłychaną łatwością przenoszenia tej idei na wszystkie inne dziedziny życia. Dla jasności przekazu, zostając przy pośle Dębskim i jego ruchu, podam dwa przykłady, które jako pierwsze z brzegu przyszły mi do głowy. Przykład I: Jego ruch jest partią demokratyczną i całkowicie mieści się w standardach demokratycznego państwa prawa, ale nie zaszkodziłoby podjąć próbę jego delegalizacji. Albo przykład II: Ja nie mówię, że poseł Dębski postradał zmysły i jest wariatem, ale niech stanie przed komisją orzekającą zdrowia psychicznego.
Czyż nie mam racji, że poseł Dębski bardzo wysoko wyleciał nad poziomy? Przy jego lotnym intelekcie posłanka Elżbieta Radziszewska, przewodnicząca komisji sejmowej, przypomina wręcz jakiegoś drętwego aparatczyka, który został przerzucony na odcinek służb specjalnych z całkiem odmiennego odcinka. No, bo cóż to za brak elementarnego polotu, żeby mówić, że nie ma podstawy prawnej do przesłuchania posła Macierewicza? A przecież doświadczenie nam mówi, że to nasz szczery przywódca Donald Tusk decyduje, czy jest podstawa prawna i czy w ogóle jest potrzebna jakaś podstawa. Tak przecież było z poprzednimi komisjami sejmowymi ds. nacisków oraz samobójczej śmierci posłanki Blidy, które nie zajmowały się żadnymi durnymi podstawami i po czterech latach owocnej, a chwilami wręcz radosnej działalności, znalazły motyw atmosferyczny pisowskich zbrodni.
Posłanka Radziszewska powinna się uczyć od młodych wilków parlamentarnych, jak sobie radzić z zawiłościami skostniałych procedur prawnych. Co niby mają znaczyć słowa Radziszewskiej, że „nie ma potwierdzenia, że raport o likwidacji WSI był i nie ma potwierdzenia, że nie był tłumaczony na język rosyjski przed publikacją w Monitorze Polskim”? A co to szkodzi i co tu w ogóle ma do rzeczy jakieś potwierdzenie? Przecież prezydent Komorowski trzyma cały czas sądy podgrzane i już one znajdą potwierdzenie, że mucha nie siada. Sędzia Tuleja nawet w badziej zawiłych sprawach niż casus Macierewicza znajdował potwierdzenia swoich wyroków.
I to jest dla posłanki PO ostatni dzwonek, bo jak się nie poprawi, to partia obywatelska wymieni ją na posła Dębskiego z jego ruchu, który w lot chwyta wszystkie kruczki oraz luki prawnicze. "Mamy do czynienia z pracą na rzecz obcego wywiadu" – ustalił poseł Dębski i nie potrzebował do tego żadnych śledztw, podstaw ani potwierdzeń. I to jest następny milowy krok praworządności rewolucyjnej kroczącej ku swym wielkim celom.
Od tej pory władza – jeśli poważnie myśli o bezpieczeństwie państwa – powinna internować wszystkich tłumaczy z języka rosyjskiego, nie wspominając już o rusycystach. Proponuję zacząć od tłumaczki premiera Tuska, która nie dość, że tłumaczy słowa prmiera na ten wraży język, to jeszcze łączą ją ponoć związki rodzinne z byłym szefem WSI. A jakie więzy łączyły WSI z KGB, to już poseł Dębski premierowi wyjaśni.
Inne tematy w dziale Polityka