Podobno Donald Tusk się obudził. Więcej nawet, dostrzeżono u niego energię i wigor - gości dawno niewidzianych w jaźni szefa rządu. Jeśli to przebudzenie potrwa dłużej niż dwa kolejne weekendy, to może w końcu wyruszy tuskobusem w objazd po kraju? Tak przynajmniej mniemają beneficjenci systemu, którzy spragnieni są oznak życia w Tusku niczym rosówki życiodajnej rosy. Każdy przejaw wigoru szefa rządu napawa nadzieją na przedłużenie hossy, więc cieszy ich także bardziej energiczne niż zwykle zmarszczenie jowiszowego czółka lub głośniejsze fuknięcie.
A całe to radosne ożywienie spowodowane jest jednym tuzinkowym wystąpieniem Donalda Tuska na sobotniej radzie krajowej Platformy, którą już tylko w niewybrednych żartach nazywa się Obywatelską. Bo ileż to już razy słyszeliśmy Tuska ogłaszającego priorytety swojego rządu albo ofensywy legislacyjne, czy zapowiadającego przełomy w finansach publicznych? Na wołowej skórze by nie spisał, gdyby te obiecanki cacanki weszły w życie, ale że weszło tyle, ile weszło, więc wystarczy skórka od banana, z którego został wystrugany nasz szczery przywódca.
Tym razem będziemy mieli wiosenny plan ministra zdrowia, który dostał służbowe polecenie skrócenia kolejek w służbie zdrowia. Już widzę Arłukowicza jak w pocie czoła trudzi się, czy zredukować pacjentów, czy może rozmnożyć lekarzy. Znamienne jest, że wśród priorytetów wymienionych przez Tuska nie ma problemu demograficznego, który podczas promowania nowych ministrów został przez prezydenta Komorowskiego nazwany „barierą rozwojową dla Polski”. Musowo, że premier trzeźwo osądził, iż powyżej tej bariery jego nowa ekipa nie podskoczy.
Jednak premier na sobotniej radzie zadeklarował jeden ważny przełom, który ma szczery zamiar wprowadzić w życie i ja tu nie mam wątpliwości, że on zrobi wszystko w tym celu. Otóż wyraził on głębokie przekonanie, że ta rada „zakończy festiwal wewnętrznej demokracji” w partii. Co w wolnym przekładzie oznacza po prostu stary greps z okresu wczesnej komuny: mordy w kubeł i słuchać radia. Widać zatem gołym okiem, że Tusk ma już setnie dość tej parszywej demokracji; tych wszystkich Gowinów i Godsonów; tych durnych frakcji; normalnie mdli go na widok Schetyny i Grupińskiego (te mdłości akurat z nim podzielam) i niczym kania dżdżu wypatruje jakiejś alternatywy, niechby i faszystowskiej, byle jakoś zakamuflowanej.
Po raz pierwszy tak wyraźnie został zaprezentowany nowy standard Platformy, że demokracja jest dopuszczalna tylko do wyborów. A potem szlaban, bo widziały gały co brały. Na razie chodzi o wybory wewnątrzpartyjne, jednak co stoi na przeszkodzie, żeby ten numer rozszerzyć, także na państwo? Ja pamiętam z poprzednich wyborów w Europejskiej Partii Ludowej, kiedy minister Graś przekonywał, że głosowania trzeba unikać, ponieważ powoduje rozłam w partii. Jest wielce prawdopodobne, że w następnych wyborach Tusk zostanie wybrany bez szkodliwego dla jedności partii głosowania.
A potem przyjdzie czas na weryfikację standardu wolnych i powszechnych wyborów w systemie demokracji parlamentarnej. Może się okazać, że to jest przeżytek oraz relikt, że trzeba się przystosować i z żywymi naprzód iść, inaczej wyginiemy jak dinozaury. Tak to się zaczyna i są przecież precedensy. Mówcie sobie co chcecie, ale ja nie wierzę, że można być obyczajowym liberałem w domu, w partii dyktatorem, a w rządzie socjaldemokratą. I nie uwierzę także, że żadne z tych wcieleń nie wpływa na inne.
Człowiek to nie kalejdoskop, żeby zmieniał osobowość na pstryknięcie palcami. Całkiem niedawno mieliśmy przykład, co się kotłuje we łbie senatorowi, który uważał, że można prywatnie ćpać prochy w damskim przebraniu, potem od niechcenia machnąć scenariusz pełen moralnego niepokoju, a jeszcze wcześniej służbowo uczestniczyć w tworzeniu definicji szkodliwego używania narkotyków. Nie ma takiej możliwości, żeby Donald Tusk traktował demokratyczne przywództwo w partii jako szkodliwe, a w państwie jako pożyteczne. Tak się nie da, jeśli się nie jest politycznym schizofrenikiem.
Przywództwo musi być liczbą pojedynczą – powtarzają za Tuskiem zachwyceni ludzie z korzeniami, co brzmi raczej zabawnie po ich pamiętnych zachwytach nad kolektywem. Ale puszczając mimo ewolucje ideowe totalniaków, nie można się oprzeć wrażeniu deja vu. No, bo skąd my to znamy? – jedno przywództwo...jeden przywódca...naród jeden i państwo jedno...te niekończące się pogromy partyjnych rywali Tuska... Przecież to się całkiem zgrabnie wpisuje w znane skądinąd złowieszcze hasło: Ein Volk, ein Reich, ein Führer.
Nadziwić tylko się nie mogę, że czerscy tacy wrażliwi, byle pochodnia im się kojarzy z faszyzmem, a w tym przypadku jakby ich zamurowało.Kompletnie nic im się nie kojarzy, kiedy szef państwa niedwuznacznie zapowiada koniec demokracji. Może więc to nie Tusk się obudził, lecz coś paskudnego na naszych oczach się wykluwa? Przecież to zaczyna przypominać te klimaty – Visconti, Bergman, Zmierzch bogów, Jajo węża...
Inne tematy w dziale Polityka