Referendum to nie wybory – recytują przekaz dnia prominenci partii żartobliwie zwanej obywatelską. To nie jest obywatelski obowiązek, nie trzeba brać udziału – grzmią czerskie media. Referendum psuje samorząd; niepójście na referendum też jest głosowaniem; niepójście na referendum jest równoprawnym zachowaniem politycznym; grupka krzykaczy podważa wynik wolnych wyborów - powtarzają jak za panią matką zadżumieni czerską propagandą, tonąc przy okazji w sprzecznościach własnej wtórności.
Jedną z najgłupszych opinii zacytowała nieoceniona Gazeta Wyborcza. Traf chciał, że jest to wypowiedź profesora Janusza Czapińskiego, że „to referendum nie ma nic wspólnego z demokracją”. Co by zresztą potwierdzało tezę pewnego amerykańskiego uczonego, że intelektualiści są wyjątkowo podatni na indoktrynację.
Z kolei nasz szczery przywódca Donald Tusk zaklina się, że jego apel do warszawiaków o niepójście na referendum, to nie jest nawoływanie do bojkotu. Podstawą tej szalbierczej mantry jest domyślne stwierdzenie, że propagandowa gra na zbicie frekwencji poniżej progu ważności w głosowaniu referendalnym jest równoprawna z kampanią wyborczą, w której zabiega się o głosy elektoratu i jak największą frekwencję.
Jest to oczywiście kłamstwo, bo różnica jest widoczna aż nadto – jest analogiczna do różnicy pomiędzy kampanią negatywną a pozytywną. W tej pierwszej chodzi o zdeprecjonowanie przeciwnika, a w drugiej o przekonanie wyborców do siebie i swojego programu. Premier apelując o niepójście na referendum, chcąc nie chcąc zniechęca obywateli do wszelkiego głosowania. Każdy wyborca, któremu kiedykolwiek zostanie postawiony zarzut, że nie spełnia swojego obywatelskiego obowiązku, wzruszy ramionami i powie beztrosko, że sam premier i prezydent też nie poszli na głosowanie i nawet zachęcali do tego innych. I ten wyborca będzie w pełni usprawiedliwiony, bo ryba zepsuła się od głowy.
Prawdę mówiąc, w tej sytuacji Tusk et consortes bezwiednie legitymizują i tak niską generalnie frekwencję wyborczą w polskich wyborach. Wystarczy sobie wyobrazić konsekwencję hipotetycznego zlikwidowania progu frekwencyjnego w referendum (przy zachowaniu warunku zebrania określonej ilości podpisów za przeprowadzeniem referendum) – Donald Tusk i jego kompani zwijaliby się jak w ukropie, żeby zachęcić do udziału w głosowaniu jak największą ilość swoich zwolenników.
I wtedy, idę o zakład, grzmieliby donośnie o obywatelskim obowiązku, jakim jest udział w referendum. Podobnie jak było przed referendum europejskim w styczniu 2003 roku, kiedy Donald Tusk zaproponował, żeby skreślić zapis w konstytucji o 50 procentowym progu frekwencyjnym, a nawet wprowadzić dwudniowe głosowanie. Ówczesny wicemarszałek Sejmu Donald Tusk uznawał, że ów próg jest przeszkodą w spełnianiu powinności przez obywateli, a „władza nie powinna obywatelom przeszkadzać, powinna pomagać szczególnie wtedy, kiedy oczekuje spełnienia powinności. Wszyscy uznajemy, że powinnością obywatelską jest uczestnictwo w referendum”. I proszę zauważyć uniwersalne przesłanie tego stwierdzenia i jego bezwarunkowość – nie ma mowy o żadnych wyjątkach.
Jeżeli bowiem jest coś niedemokratycznego w idei referendum obywatelskiego, to właśnie próg frekwencyjny. Stawiając taki warunek władza przeszkadza obywatelom, którzy pragną zmiany oraz utrudnia wypowiedzenie się tym obywatelom, którzy zmiany nie chcą. To jest uzależnianie obywateli zainteresowanych stanem rzeczy od obojętnej postawy niezainteresowanych, bo za takich należy uznać tych, których stan rzeczy nie obchodzi do tego stopnia, że nawet nie usiłują wyrazić swojej opinii. Widać więc, że próg frekwencyjny służy wyłącznie do manipulacji władzy, która wykorzystuje obojętność wobec demokratycznych wyborów mniej więcej połowy obywateli.
Dzisiaj pojawiły się spekulacje, że nasz szczery przywódca w przypadku niepowodzenia gry na niską frekwencję ma zamiar ponownie wystawić HG-W w przyspieszonych wyborach na prezydenta Warszawy. To jednak byłoby równie krwawe szyderstwo z decyzji mieszkańców, jak ewentualna nominacja odwołanej prezydent na komisarza miasta. Wątpię, czy premier zdecyduje się na tak bezczelne pogrywanie z warszawiakami. Wszystkie te durne deklaracje mają jeden cel - służą zniechęceniu ludzi do udziału w referendum. Ale być może ja nie doceniam stopnia oderwania Donalda Tuska od rzeczywistości...
Inne tematy w dziale Polityka