seaman seaman
1749
BLOG

Polityka ssana przez grubą rurę

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 35

To chyba w rozmowie z CezarymKrysztopą poseł Wipler powiedział kiedyś coś takiego, że jeśli chodzi o politykę, to bloger ssie rzeczywistość przez słomkę. Jest w tym trochę racji w tym sensie, że poseł czy dziennikarz są bliżej kulis, mają bezpośredni kontakt z decydentami, nie wspominając o prywatnych, osobistych układach, znajomościach, źródłach i możliwościach.

Z drugiej strony prosty bloger z reguły tkwi w rzeczywistości po uszy, a polityk często bywa odgrodzony od niej szklaną ścianą braku czasu na elementarne czynności społeczne, jak choćby tuzinkowa wizyta obywatela w placówce Poczty Polskiej, co znakomicie zastępuje wertowanie opasłych raportów NIK. Polityk także notorycznie grzeszy ograniczeniem się do swojego środowiska, które jest dlań tak absorbujące, że nie jest w stanie się wyrwać do ludzi odmiennego pokroju i formatu, a którzy są – że się tak górnolotnie wyrażę – solą tej ziemi. Zawsze mnie zdumiewało, jak bardzo politycy przeceniają i przedkładają różne badania lub opracowania nad osobisty kontakt.

Nie twierdzę, że badania opinii społecznej są bezwartościowe, ale zawsze mam wrażenie, iż jest w nich pewien strukturalny fałsz, którego chyba nijak nie da się uniknąć. A mianowicie taki, że przeciętny człowiek indagowany przez ankietera czuje się owym faktem dowartościowany tak bardzo, że dorabia do wypowiadanej przez się opinii dodatkowy akcent, który w jego mniemaniu ma dodać powagi jemu samemu. A przeważnie jest to echo zasłyszanej w telewizorze frazy albo wręcz frazesu. Ale mniejsza z sondażami.

Tymczasem ten sam człowiek, tak daleki od źródeł i możliwości przywołanego na początku posła Wiplera, często ssie rzeczywistość wręcz rurą o średnicy porównywalnej z rurociągiem bałtyckim. Kilkanaście dni temu byłem w izbie przyjęć pewnego gdyńskiego szpitala, którą sobie z nudów dość dokładnie obejrzałem. Nie będę tu opisywał szczegółów, bo nie w tym rzecz, żeby dać obraz szpitalnego pomieszczenia, w końcu to jedna z tysiąca podobnych izb w Polsce. Ale to podobieństwo, a co za tym idzie przybliżenie obrazu całości, to jest właśnie szansa Polaka szaraka, aby wchłonąć potężny haust rzeczywistości, co rzadko jest dane politycznym prominentom i czego oni zresztą zapewne niespecjalnie żałują.

Otóż moim głównym i kardynalnym wrażeniem z pobytu w owej izbie przyjęć była informacja wydrukowana wielkimi, tłustymi literami i powieszona w takim miejscu, że każdy potencjalny pacjent musiał się z nią zapoznać. Napis, cytuję z pamięci, informował pacjentów, że „okres oczekiwania na planowe zabiegi ortopedyczne wynosi 3 lata”. Już nie będę wyłuszczał tu konsekwencji tej informacji dla zainteresowanych, bo to dość oczywiste. Ale muszę się podzielić kwintesencją zasłyszanych komentarzy (było kilkanaście osób). Otóż przeważał ton zdziwienia, jeśli nie zdumienia, że „oni się nie wstydzą tego pisać”. Przy czym daję głowę, że słowo „oni” na pewno nie dotyczyło szpitalnego personelu...

Tak więc doszedłem do wniosku, że żadne przeglądy mozolnie kleconych raportów na temat służby zdrowia, nie zastąpią politykowi wizyty w jednej izbie przyjęć jednego szpitala. Bo przecież resztę wniosków do ogólnego obrazu można sobie bez trudu dośpiewać. Polska bowiem jest państwem, w którym ekipa Tuska od 6 lat nieustannie reformuje służbę zdrowia. Gdynia natomiast jest względnie zamożnym miastem w sensie nie tylko czysto materialnego bytu jej mieszkańców, lecz także w zakresie szeroko rozumianej infrastruktury społecznej. A przecież pomimo tej nadprzeciętności miasta, kiedy przeciętnemu gdynianinowi odmówi posłuszeństwa staw biodrowy, to czekaj tatka trzy latka, co dla delikwenta w pewnym wieku oznacza w zasadzie wyrok dożywocia w areszcie domowym. Co się dzieje na znacznie głębszej i uboższej prowincji? Pytanie retoryczne.

Oczywiście, ktoś powie, że można prywatnie i tak dalej, ale przecież stanu państwa nie oddają możliwości marginesów - ludzi, których stać na wszystko, ani tych z samego dna, których nie stać na nic - lecz możliwości masy, która faktycznie to państwo utrzymuje i tworzy. Tak więc zassałem tą jedną wizytą tyle rzeczywistości politycznej, że poseł Wipler chyba mógłby mi pozazdrościć.

Podobnie zachłysnąłem się na poczcie w moich okolicach, gdzie urząd nie wiedzieć czemu jest niewielki, natomiast zapotrzebowanie na usługi poczty są olbrzymie. I zgadnijcie, co zrobiła ta instytucja, żeby wyjść naprzeciw oczekiwaniom klientów? Otóż ta państwowa instytucja, zapewne znękana już do imentu przez natrętną ludność, postanowiła ograniczyć godziny urzędowania. Kiedyś zawsze można było mieć pewność, że w dzień powszedni od godziny 8 do 17 podwoje urzędu będą stały otworem. Tymczasem teraz nie dość, że zmniejszono czas urzędowania, to jeszcze wprowadzono bardzo skomplikowany system różnych godzin otwarcia, że obywatel taki jak ja – nie przywiązujący zbytniej uwagi do szczegółów – nie jest w stanie go zapamiętać. Kto to wymyśla? W jakim celu? Komu to potrzebne?

Z kolei spotykam znajomą, która jest osobą niezwykle praktyczną i w związku z tym jest świetnie poinformowana w zagadnieniach życiowych, które dotyczą każdego obywatela. Dlatego za każdym razem, gdy się na nią natknę, staram się wyciągnąć maksimum korzyści, jak to zazwyczaj czyni egoistyczny samiec typu alfa a nawet i beta. Tym razem wykorzystałem ją w kwestii śmieciowej, którą mi obszernie i przystępnie wyłożyła, także na własnym przykładzie.

Otóż moja znajoma jest wręcz zadowolona z ustawy śmieciowej rządu Tuska, bo zarobi na niej na czysto kilkanaście złotych miesięcznie I to pomimo, że tak jak do tej pory śmieci nie segregowała, tak i nadal nie zamierza segregować. Wyliczyła mi czarno na białym, że każda rodzina licząca więcej niż dwie osoby i mieszkająca w tak zwanym bloku spółdzielczym o powierzchni mniejszej niż 40 metrów kwadratowych, będzie płaciła za wywóz śmieci mniej niż dotychczas. Przynajmniej w Gdyni. Nie wiem, ile takich rodzin jest w naszym mieście, pewnie można je liczyć w tysiącach. A w skali kraju zapewne w milionach, nie potrafię powiedzieć. Oczywiście, taka rodzina trochę więcej by zarobiła, gdyby segregowała, ale tendencja ogólna jest oczywista – po co się męczyć ze śmieciami, skoro i tak wychodzi się na plus?

A przecież czego się nie nasłuchaliśmy o dobrodziejstwach tej ustawy, ile korzyści miała ona przynieść i ludziom, i środowisku, i państwu. Jaka miała być proekologiczna, proeuropejska i niemalże państwowotwórcza. Jak to ludzie będą ze śpiewem na ustach i z ochotą w sercu oddzielać mokre odpady od suchych; papierowe od plastyków, a szklane od metalowych. A przecież już zaczęły się przekręty, już są samorządy, które na pewno nie zdążą, jeszcze inne poszły skarżyć rząd, firmy skarżą przetargi. Konfuzja, kociokwik, powszechny burdel na kółkach na każdym poziomie. Nie można tego wytłumaczyć w inny sposób jak idiotyzmem władzy. A ja w samym środku tego zamieszania. I ktoś mi będzie mówił, że bloger ssie politykę przez słomkę!   

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (35)

Inne tematy w dziale Polityka