Generalnie rzecz biorąc czerscy są przeciwko stręczycielstwu w każdej postaci, ale jeśli chodzi o szczegóły, to ich nie interesuje, co Wojciech Fibak robi prywatnie. A ponieważ delikwent nie rządzi Polską, nie stanowi prawa, lukratywnych posad w radach nadzorczych nie rozdaje, więc nie rozumieją skąd cały ten zgiełk? Gdyby był politykiem i źle się prowadził, to co innego – tłumaczą czerscy. A skoro Fibak źle się prowadzi prywatnie, to oni nie odczuwają moralnego niepokoju.
I to jest ciekawe, bo jeszcze nie tak dawno – chyba w 2009 roku - czerscy debatowali na temat życia prywatnego pewnego senatora PO, którego z nazwiska z litości wymieniał nie będę, bo już dostał za swoje, a który miał korzenie w nurcie moralnego niepokoju właśnie. Senator zaś to już polityk całą gębą, funkcja daje mu władzę nielichą, nikt nie może zaprzeczyć. Także prawo stanowił jak najbardziej, bo prawnikiem był wybitnym. No i tenże senator w chwilach wolnych, najarany kokainą niczym kolumbijski wieśniak i przebrany w pożyczoną sukienkę, ganiał się po mieszkaniu z panienkami leciutkich obyczajów. Ale wtedy czerscy także pisali, że to jego prywatna sprawa, w jaki sposób on się relaksuje po trudach stanowienia prawa w parlamencie.
I teraz mamy poważny problem, kiedy w ogóle wolno osobę publiczną nazwać sutenerem, ćpunem, czy też prostym łajdakiem? Okazuje się bowiem, że gdy posłuchać czerskich, to taka osoba zawsze łajdaczy się prywatnie. Tak by się przynajmniej wydawało, jeśli kto na serio potraktuje te ich opowieści. No, ale przepraszam bardzo - złodziej też kradnie prywatnie; pijak prywatnie się awanturuje, a ekshibicjonista dla osobistej przyjemności straszy kobiety w parkach wieczorową porą. A potem oni wszyscy wracają do urzędów, na korty tenisowe, do celebryckich programów w telewizji i do pisania ustaw o związkach partnerskich. I znowu są podziwianymi osobami publicznymi, które mówią nam jak uczciwie i mądrze żyć, przestrzegają nas przed moralnymi pułapkami i pouczają co wolno, a czego powinniśmy się ewentualnie wystrzegać.
Wynika z tego jasno, że dla czerskich osoba publiczna jest jakimś schizofrenicznym wybrykiem natury – łajdactwo występuje jedynie w jej sferze prywatnej, natomiast jest całkowicie pozbawione wpływu na jej osobowość publiczną. Pojęcia nie mam o psychologii, ale od czasu do czasu coś tam przeczytam i przyznam szczerze, że ostatnim podobnym przypadkiem z jakim się zetknąłem, to był poczciwy doktor Jekyll, który po robocie pasjami zmieniał się w krwiożerczego pana Hyde`a. No, ale to była powieść. Co na to mówią Freud, Jung lub chociażby nasz Kępiński? Nie mam pojęcia.
Jednak nie dość tego mętliku, który zapanował w mojej głowie na temat procederu Fibaka, to jeszcze się do tego dołożyła moja cholerna pamięć. Bo z moją cholerną pamięcią jest tak, że przy byle okazji, gdy się tylko coś tam w świecie ściśnie, ktoś się głupio wypowie albo kogoś pryncypialnie zgromi lub weźmie w obronę, to w mojej mózgownicy zaraz otwierają się kartoteki z analogiami, które mam posegregowane alfabetycznie i przedmiotowo. Zupełnie podobnie jak w miejskiej bibliotece publicznej, do której uczęszczam dość regularnie. I te szufladki otwierają się automatycznie, absolutnie bez mojej wiedzy i zgody. Nawet bez intencji. Jakby mi ktoś w genach taki program zamontował.
Ot, jak teraz. Z głupia frant i od niechcenia przeglądam nieprzebrane zasoby internetowe i trafiam zupełnie przypadkowo na błahą informację, że w roku 2010 Wojciech Fibak był członkiem Honorowego Komitetu poparcia ówczesnego kandydata na prezydenta Bronisława Komorowskiego. I nie myślcie sobie, że mnie to coś poruszyło, bo nie poruszyło. Ot, myślę sobie, co z tego, że był tym członkiem, co to ma do rzeczy i w ogóle o czym ma świadczyć? Bagatela, pomyślałem i wertuję dalej, bo też czegoś zupełnie innego szukałem.
Ale wtedy rzecz jasna odzywa się ta moja cholerna pamięć, gdyż wysunęła się szufladka z napisem „Lis, redaktor”. Co jest grane, zachodzę w głowę, co może mieć wspólnego atrakcyjny redaktor Lis z wrednym tenisistą-stręczycielem?! No, ale nie ma wyjścia, zaglądam do mózgowej szufladki, a tam czarno na białym zapisane o pewnym programie w radio TOK FM, w którym Lis bardzo pryncypialnie odniósł się od uczestnictwa w honorowych komitetach poparcia.
Konkretnie to się zdarzyło w roku 2009 przy okazji omawiania w Radio TOK FM pracy magisterskiej magistra Pawła Zyzaka. I kiedy rozmówcy redaktora Lisa trochę się pogubili w meandrach podłych intencji rzeczonego magistranta, to jeden jedyny Lis miał pomysł, żeby rzucić snop światła. Otóż redaktor wiedziony swoim lisim sprytem poszedł w stronę honorowego komitetu poparcia Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich 2005. I tam natrafił na nazwisko profesora Andrzeja Nowaka, który był promotorem pracy Zyzaka.
Eureka! - zakrzyknął więc redaktor Lis. No, może niedokładnie tak się wyraził, bo konkretnie to Lis wtedy oznajmił, iż obecność promotora pracy magisterskiej o Lechu Wałęsie w honorowym komitecie poparcia prezydenta Lecha Kaczyńskiego to jest „istotny kontekst” dla zrozumienia tej sprawy. Dlatego, jak ta szufladka mi się otworzyła, to ja sobie pomyślałem, że być może obecność Fibaka w komitecie Bronisława Komorowskiego to też jest istotny kontekst? W końcu analogie do czegoś służą.
Przyznam co prawda, że ja do tej pory nie rozumiem, na czym polegała ważność(istotność?)tamtego kontekstu Lisa, ale przecież od tego ma się poważnych redaktorów w poważnych mediach, żeby na nich polegać. Skoro taki poważny redaktor twierdzi, iż obecność jakiegoś człowieka w jakimś komitecie poparcia jakiegoś kandydata, to jest istotny kontekst pracy magisterskiej pisanej kilka lat później przez jakiegoś innego człowieka, to znaczy, że on jest istotny. W takim razie z analogii wynika niezbicie, że obecność Fibaka w dawnym komitecie honorowym prezydenta Bronisława Komorowskiego to jest istotny kontekst dla zrozumienia stręczycielskiego procederu Fibaka, który właśnie teraz wyszedł na jaw. A może odwrotnie?
Jak wspomniałem, nie znam się na psychologii ani na istotnych kontekstach, tym bardziej na komitetach poparcia ani na ich honorowych członkach. Jednak trudno się oprzeć urokowi analogii do rozumowania redaktora Lisa, które daje prosty łańcuch przyczynowo skutkowy: prezydent Komorowski – honorowy komitet - stręczycielstwo. Albo w odwrotnym porządku. Zwariować chyba przyjdzie od tej czerskiej logiki.
'Wprost' prowokuje. 'Dziennikarskie CBA'
Platforma kontratakuje, Wajda straszy
Inne tematy w dziale Polityka