Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale nie czas żałować róż skoro mamy pożar w domu publicznym. Nasz redaktor śledczy Pluszak Tomasz rzucił kolejny snop światła na finanse i wydatki premiera Donalda Tuska, co spowodowało furiacką zadymę na portalach liberalno-aferalnych, czyli zbliżonych do kręgów rządowych. Czy można pisać o pieniądzach naszego szczerego przywódcy, premiera tysiąclecia dotkniętego geniuszem? Nie tylko można, lecz i trzeba, jeśli chcemy wiedzieć z kim mamy do czynienia oraz ile możemy z nim stracić.
Chcemy bowiem wiedzieć, jak władza publiczna traktuje publiczne pieniądze, które my jej płacimy z naszych krwawo opodatkowanych zarobków. Sprawa wybuchła, kiedy nasz dziennikarz z działu śledczego przypadkowo usłyszał od kogoś na mieście, że żona premiera Tuska jest przez niego utrzymywana z publicznych pieniędzy, czyli czerpie korzyści finansowe z naszych podatków. Tych podatków, które płacisz Ty, płacę ja i płaci zwyczajny szary leming, zresztą niemający nic wspólnego z polityką ani z urzędem podatkowym.
Transfer pieniędzy jest następujący: Sejm uchwala budżet. Budżet trafia do KPRM, a tam następuje tajny podział kasy, między innymi na pensję dla premiera. W ten sposób wyprane państwowe fundusze trafiają na prywatne(sic!) konto Donalda Tuska, który ma z żoną wspólnotę majątkową. Redaktor Pluszak jest w trakcie żmudnych ustaleń, czy żona premiera ma upoważnienie do konta męża. Jeśli te pogłoski są prawdziwe, to mamy do czynienia z czymś w rodzaju syntezy wszystkich afer, czyli Rywinwaterambergate of Tusk albo jeszcze gorzej.
Tomasz Pluszak nie byłby znanym redaktorem śledczym, gdyby nie podążył trop w trop za tą szokującą informacją. I słusznie podążył, bo tymczasem na mieście chodziły jeszcze bardziej bulwersujące treście. Otóż ze stuprocentowo pewnego źródła dowiedział się, że premier nie tylko utrzymuje żonę z pensji, na którą składają się nasze podatki, ale w związku z faktem, że zamieszkuje z rzeczoną osobą we wspólnym zaciszu domowym, to jest ona także chroniona przez Biuro Ochrony Rządu.
A przecież żona premiera, chociaż rzecz jasna pełni odpowiedzialną funkcję moralnej podpory i brzytwy, której on się chwyta, gdy jest w Sopocie, to jednak nie jest członkiem rządu i ochrona jej się nie należy. Tymczasem, jak dowiedział się Pluszak, borowcy za nic mają rozdział żony od państwa i jak gdyby nigdy nic chronią żonę premiera za podatki, które wyszarpał od nas urząd podatkowy.
A weźmy to jeszcze pod uwagę, że żona Donalda Tuska nie jest matką żadnego kwartału, tym bardziej więc są szokujące informacje naszego redaktora śledczego o korzyściach z jakich korzysta przy boku męża finansowanego przez państwo. Co prawda są pewne informacje - lecz z góry zaznaczam, że potwierdzone tylko w jednym, chociaż solidnym źródle – iż w Sejmie jest projekt ustawy o wprowadzeniu do kalendarza piątego kwartału, tak zwana Ustawa o Matkach z KPRM.
Zatem bez odpowiedzi pozostają na razie bardzo ważne pytania do naszego szczerego przywódcy.
-
Czy Donald Tusk zamierza zawiesić stosunki z żoną na czas pełnienia funkcji premiera, bo zawiesić powinien?
-
Jeśli nie, to dlaczego nie zamierza?
-
Czy premier ma zamiar zapłacić podatek od korzyści, jakie ma jego żona z tego tytułu, że z premiera korzysta?
-
Jeśli nie ma zamiaru, to z jakich pieniędzy by zapłacił, gdyby miał zamiar?
-
Dlaczego nie ma zamiaru zapłacić podatku od żony, skoro powinien?
Nasz redaktor śledczy Pluszak Tomasz jest na kolejnym tropie wiodącym do kolejnych ciekawych informacji, co się dzieje z publicznymi pieniędzmi, gdy już trafią do KPRM, a w szczególności do premiera. Okazuje się bowiem, że według źródeł Pluszaka ochrona premiera kosztuje podatnika coś około 40 miliardów rocznie(w zależności od źródła i sposobu liczenia 30-40 miliardów PLN). Jak naprędce policzył w pamięci red. Pluszak, to na żonę przebywającą we wspólnocie majątkowej przypada coś około 20 miliardów. I tu znowu pytania do premiera.
-
Czy osobowość małżonki jest na tyle ponadstandardowa, że uzasadnia takie wydatki?
-
Jeśli nie jest, to co w takim razie uzasadnia wysokie koszty małżonki?
-
Jeśli żona premiera rządu przyprawia budżet państwa o takie horrendalne wydatki, czy Donald Tusk nie powinien wystąpić o przydzielenie z rezerwy kadrowej tańszego modelu na czas pełnienia funkcji premiera?
Nasz redaktor Pluszak, który ma także pazur historyczny, zagłębił się w głąb przeszłości Donalda Tuska i sięgnął do jego honorariów literackich. Otóż w pamiętnym roku 2005 obecny premier chciał być prezydentem i prowadził kampanię wyborczą pod hasłem "Prezydent Tusk. Człowiek z zasadami”. No i jako człowiek z zasadami napisał książkę „Solidarność i duma”, który to tytuł oczywiście nie miał nic wspólnego z tytułem książki „Wściekłość i duma” Oriany Fallaci, ale mniejsza z tytułem. Książka została wydana przez niejakiego Janusza Palikota. Co prawda ze świecą szukać, kto by się nią zainteresował, a tym bardziej przeczytał, ale to nie przeszkadzało, że podobizna Tuska jako człowieka z zasadami zawisła na bilbordach w całym kraju. Kampania reklamowa kosztowała ponoć 600 tysięcy złotych. Oczywiście bilbordy z Tuskiem stanęły w ramach kampanii promocyjnej książki, a nie kandydata w kampanii wyborczej. W związku z tym redaktor Pluszak ma pytania do Tuska.
-
Czy jest prawdą, że książkę napisała mu żona, a on tylko dał się sfotografować na okładkę?
-
Jeśli napisała, to ile straciła na tym biznesie?
-
Jeśli nie napisała i nie straciła, to kto stracił, bo ktoś musiał stracić na wartej 600 tysięcy reklamie nic nie wartej broszury?
-
Jeśli ktoś stracił, to kto zyskał i na co to poszło?
Już kilka lat temu minister Nowak, który w chwilach wolnych pasjami zamienia się zegarkami z kolegami, ujawnił fakt, że Donald Tusk został dotknięty geniuszem. Ten fakt ma także dalekosiężne skutki ekonomiczne, dlatego nieodzowne są pewne pytania, które trzeba zadać publicznie.
-
Dlaczego korzyści z tego dotknięcia nie czerpią wszyscy podatnicy, skoro premier zarówno przed dotknięciem, jaki i po tym fakcie był i jest utrzymywany z pieniędzy publicznych?
-
Czy żona premiera pozostająca z nim we wspólnym gospodarstwie domowym i wspólnocie majątkowej wie o tym dotknięciu i korzysta z niego?
-
Kiedy geniusz premiera zostanie udostępniony do użytku publicznego, zwiedzania i fotografowania, co się przecież podatnikom należy jak psu zupa?
Takie proste pytania zadaje redaktor Pluszak i oczekuje równie prostych odpowiedzi od naszego szczerego przywódcy. Jeśli nie doczekamy się tych odpowiedzi, to społeczeństwo może dojść do wniosku, że premier Tusk jest własnością prywatną, a wtedy zażąda odpowiedzi na pytanie kto go sprywatyzował i kto czerpie z niego korzyści materialne?
Inne tematy w dziale Polityka