seaman seaman
5593
BLOG

Smoleńskie déjà vu

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 76

 „To za komuny tak było, że media polemizowały z tym, czego nie pokazywały” – w ten sposób prezes TVP odpowiedział przeciwnikom emisji w telewizji publicznej filmu „Anatomia upadku”, wyprodukowanego przez Gazetę Polską. Nie wiemy ile w tym było premedytacji, ale mniej lub bardziej świadomie Juliusz Braun, przedstawiciel bądź co bądź głównego nurtu, zadał dotkliwy cios właśnie temu medialnemu nurtowi. Przede wszystkim zaś Gazecie Wyborczej, która żarliwie się zaangażowała w protest przeciw pokazaniu filmu Anity Gargas.

W gruncie rzeczy Braun zarzucił Czerskiej ciągoty do komunistycznych praktyk cenzury. Bo to były stricte komunistyczne praktyki – oficjalnie zwalczać coś, co strach przedstawić ludziom bezpośrednio do oceny. Co byśmy nie sądzili o szefie TVP, nie da się inaczej tego zinterpretować. W każdym razie trafił w dziesiątkę, nie można bowiem ukryć, że środowiska okołogazetowowyborcze ze wszystkich sił starały się zapobiec emisji filmu pod pretekstem, że zakłamuje oficjalną narrację. I to jest sedno, istota i clou tego protestu – komunistyczna zasada, że tylko nasza racja jest jedynie słuszna.

Cała wrzawa przeciwko emisji filmu odbywa się pod hasłem, że zakłamuje on „ustalenia jedynej eksperckiej komisji, która badała tę katastrofę”, czyli komisji Millera. Proszę się na chwileczkę zatrzymać przy tej ostatniej frazie – ci sami ludzie mówią o „jedynej eksperckiej komisji” i jednocześnie do uzasadniania twierdzeń komisji zapraszają głupka prawiącego dyrdymały o swoim wiejskim doświadczeniu przy rąbaniu drewna brzozowego. Kto tu zakłamuje rzeczywistość?

O jakiej komisji my mówimy, jakich ekspertów mamy słuchać? Akredytowanego Klicha, o którym w filmie opowiada inny uczestnik śledztwa, że nie wziął z ambasady pieniędzy na zatrudnienie tłumaczy z rosyjskiego, gdyż bał się, że mu te pieniądze ukradną? Mamy wierzyć jego „ekspertyzie” na temat skrzydła samolotu, że „jak walnęło, to się urwało”?

Mamy wierzyć szefowi komisji Millerowi, który w styczniu 2012 roku stwierdził stanowczo i bezapelacyjnie, że jego komisja nie myli się co do obecności generała Błasika w kokpicie Tupolewa? „Możemy się mylić co do godziny, natomiast co do obecności, się nie mylimy. Bo wiadomo, czyje ciała znaleziono w kokpicie” – uzasadnił wówczas swoją pewność Miller. Równo rok później zadała mu kłam prokuratura wojskowa, w której piśmie możemy przeczytać, że „nie ma żadnych okoliczności, które mogłyby uprawdopodabniać tezę o wywieraniu przez gen. Andrzeja Błasika wpływu na pracę i decyzję załogi samolotu”. To ma być ekspercka komisja?

A może mamy wierzyć groteskowym zwierzeniom eksperta Laska? Tego doktora od siedmiu boleści, który pytany dlaczego w raporcie komisji zakamuflowano znakiem graficznym ważny punkt trajektorii samolotu odpowiedział, że to „dla lepszego zrozumienia przyczyn katastrofy przez czytelnika raportu”? Albo osobliwa konkluzja tego samego delikwenta: „jeżeli jest wybuch, to nie ma trotylu, jeżeli jest trotyl to nie było wybuchu, bo co wybuchło, prawda”. Przecież te kwestie są jak żywcem wyjęte z ust starego Pawlaka z komedii „Sami swoi”. Gdyby nie śmiertelnie poważny kontekst smoleńskiej tragedii można by śmiało powiedzieć, że to był kabaret a nie ekspercka komisja.

Zatem mówienie o „ustaleniach jedynej eksperckiej komisji” zakrawa albo na jawne kpiny z tej komisji, albo jest wyrazem czarnej rozpaczy propagandystów, że rozpadła się w pył i proch tak pieczołowicie budowana oficjalna wersja przyczyn katastrofy. Myślcie sobie co chcecie, ale tertium non datur. Z jednej strony mamy więc wszystkich sceptycznie odnoszących się do oficjalnej wersji wydarzeń i rodziny smoleńskie, które pragną   „być czynnymi obserwatorami wymiany zdań między ekspertami. Wierzymy, że pozwoli to wyjaśnić liczne wątpliwości dotyczące zdarzeń, które doprowadziły do śmierci naszych bliskich”.

Z drugiej strony mamy rząd i mainstream opierające się ze wszystkich sił pokazaniu argumentów przeczących ich wersji. Gazeta Wyborcza niedawno apelowała do swoich ulubionych ekspertów, żeby nie spotykali się z naukowcami będącymi w sporze z komisją Millera. Argumentem przeciwko konfrontacji było stwierdzenie redaktora Czuchnowskiego, że eksperci Millera nadaliby im w ten sposób nienależną rangę. „Kapitałem jego komisji jest jej niezależność i kwalifikacje zasiadających w niej osób. Wojskowi i cywile - w sumie 34 fachowców, którzy przez ponad rok badali katastrofę. Byli w Smoleńsku na miejscu tragedii, a w Moskwie odsłuchiwali zapisy czarnych skrzynek" – pisał Czuchnowski o badaniu przyczyn tragedii smoleńskiej przez komisję Millera.

I właśnie w tym miejscu doznałem zjawiska zwanego déjà vu . W styczniu 1944 roku została powołana przez władze sowieckie do wyjaśnienia zbrodni katyńskiej komisja Burdenki. Jej kapitałem była również niezależność, jeśli przyjąć, że komisja rządowa może być niezależna, a także kwalifikacje zasiadających w niej osób – wojskowych i cywili. Sami fachowcy. Byli na miejscu tragedii, dokonali czynności śledczych, ekshumacji, odsłuchali świadków, odnaleźli dokumenty. Jednym zdaniem  były to „ustalenia jedynej eksperckiej komisji”. A w konkluzji uznali ponad wszelką wątpliwość, że zbrodni dokonali Niemcy. I tej „prawdy” bronili przez kilkadziesiąt lat.

Dzisiaj rządowa komisja ustala jedynie słuszną prawdę, postkomunistyczne środowiska powtarzają mantrę władzy, prorządowe media blokują głos opozycji, Rosją rządzi KGB,  zachód milczy, a w narodzie rośnie świadomość orwellowskiego zafałszowania prawdy. Nie macie deja vu

Ale to  jest mimo wszystko podobieństwo dające nadzieję. Przewodniczący komisji Nikołaj Burdenko pod koniec życia wycofał się z kłamstw i przyznał, że zbrodni katyńskiej dokonali Sowieci.

 

http://wyborcza.pl/1,75478,13674031,Po_co_TVP_pokaze_film_Gargas.html#ixzz2PTYDjPP4

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (76)

Inne tematy w dziale Polityka