Koń wyścigowy cesarza Kaliguli został przezeń mianowany senatorem. Kasztanka Józefa Piłsudskiego przeszła wraz z nim do wieczności w literaturze i historii. Rumak Bucefał Aleksandra Wielkiego miał wyprawiony wspaniały pogrzeb ze stypą, zbudowano mu grobowiec, nazwano miasto jego imieniem. Dlaczego ktoś o kalibrze intelektualnym na miarę kobyły Rocha Kowalskiego nie miałby zostać mianowany szefem eurogrupy?
My wszyscy, którzy kilka lat temu zgodnym chórem natrząsaliśmy się z rekomendacji Lecha Wałęsy do grona europejskich mędrców, powinniśmy odszczekać ówczesne kpiny. Czas pokazał, że nasz samorządny i samorobny talent, przy wszystkich swoich wadach, nieuctwie i prymitywizmie, ciągle jeszcze może błyszczeć na tle przywódców Unii Europejskiej. Być może wyłącznie na takim tle, ale mimo wszystko.
W tym gronie jak najbardziej należy mu się tytuł primus inter pares. Ba! W towarzystwie Barroso, Buzka, Schulza, Ashton czy Dijsselbloema, taki Wałęsa mógłby śmiało uchodzić za opokę politycznej bystrości, a nawet stanowić gwarancję, że jeszcze Unia nie zginęła. Nie mówię, że to jest jakieś wyjście dla Unii, ale trzeba przyznać, że w dziedzinie wyboru figurantów na fasadowe stanowiska Europa mogłaby się dużo nauczyć od naszych koncesjonowanych elit III RP.
Można bowiem zrozumieć, że faktyczni decydenci unijni, sponsorzy, czy jak ich tam zwał, nie chcą osobiście firmować niepopularnych i podłych decyzji. Ludzka rzecz, że cyniczny macher, polityczny gangster, czy zwyczajny hochsztapler mimo wszystko nie chcą uchodzić za łajdaków. Ale dlaczego na swoich przedstawicieli wyznaczają takich hebesów, jak choćby wspomniany wyżej Jeroen Dijsselbloem, pochodzący z Holandii szef eurogrupy, to już pozostanie chyba na zawsze ich ich słodką tajemnicą.
Holender zachowuje się bowiem dokładnie tak, jakby się zachowała kobyła Rocha Kowalskiego, gdyby ją mianować szefem owej eurogrupy. Albo jak agent obcego mocarstwa, który ma za zadanie doprowadzić do upadku strefę euro i całą Unię Europejską. Nie dość bowiem na tym, że zaakceptował krystalicznie czyste kretyństwo w postaci skoku na depozyty bankowe obywateli Cypru, to potem jeszcze spotęgował idiotyzm, mówiąc, że następne „akcje ratunkowe” będą wzorowane na tej cypryjskiej. To oczywiście spowodowało paniczną reakcję rynku i nieszczęsny Dijsselbloem musiał świecić oczami i odszczekiwać swoją głupotę.
Jeśli człowiek pragnie pozostawać w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem na minimalnym poziomie, to niestety musi nazwać takiego delikwenta głupkiem. Tutaj nie ma wyboru, bo nawet średnio zdolny licealista mógłby przewidzieć reakcję ludzi na tak chamską grabież. Gangster z grupy Olsena nie mógłby być taki tępy, gdyż nawet komedia musi posiadać wiarygodność na jakimś elementarnym poziomie. Wedle zapewnień pomysłodawców funkcji szefa eurogrupy miał on być mocnym ekspertem, ale Unii wyszło jak zwykle i wyznaczono kobyłę Rocha Kowalskiego, dla niepoznaki przebraną za Holendra.
Pół biedy, gdyby to był wypadek przy pracy w Unii Europejskiej, ale to przecież nieprawda – to jest reguła. Popatrzmy na kaliber wspomnianych Barroso, van Rompuya, czy Schulza. Kilka dni temu przeczytałem wywiad Ryszarda Bugaja dla portalu wPolityce. Tamże profesor Bugaj wypowiada znamienne słowa o Jerzym Buzku w kontekście katastrofy, jaką dla klientów okazały się Otwarte Fundusze Emerytalne: - „Formalnie to rząd AWS wprowadzał zmiany w OFE, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że premier Jerzy Buzek niczego nie rozumiał z tej reformy”.
I to jest właśnie strzał w dziesiątkę – premier Buzek niczego nie rozumiał. A że poza bystrością na mocno umiarkowanym poziomie, był spolegliwy i posłuszny niczym przysłowiowe pokorne cielę, co dwie matki ssie, to okazał się także idealnym kandydatem na szefa Parlamentu Europejskiego. I z powodzeniem, wręcz śpiewająco odbębnił dwa lata dukając po angielsku, jak poprzednio cztery lata po polsku, kiedy był szefem rządu. Bo co to w końcu za różnica, w jakim języku, skoro duka się według scenariusza kogoś z tylnego siedzenia?
Buzek wpisał się doskonale w ton bezbarwności eurokratów firmujących władzę Unii Europejskiej. Niczego nie wymyślił ani niczego nie zmienił, trwał i powtarzał, co mu kazano powtarzać. Niestety, zmieniła się sytuacja zewnętrzna i jak z tego widać, do uzasadniania indolencji UE nie wystarcza już dyspozycyjność i układność w stylu Buzka. Taki Dijsselbloem wyglądałby bardzo wdzięcznie na tle różanego unijnego ogródka w dobrych czasach, ale dzisiaj płoną lasy. A Dijsselbloem zachowuje się właśnie jak kobyła Rocha Kowalskiego w składzie porcelany.
Dawno temu ktoś napisał, że Robert Kwiatkowski był idealnym, wręcz wymarzonym przez Kwaśniewskiego prezesem telewizji i radia. Był bystry, zręczny i gładki. Nie trzeba było do niego dzwonić, nie potrzebował tłumaczeń ani wyjaśnień. Wiedział co w trawie piszczy, miał refleks, w lot chwytał oczekiwania władzy i nastroje społeczne. Nie popełniał głupich błędów, nie zaliczał wpadek, nie był napalony na szkło. Idealny figurant.
W Unii Europejskiej kończy się gwałtownie pogoda dla towarzyszy zwanych w skrócie BMW – Bierny, Mierny, Wierny. A ponieważ nie wierzę w merytoryczne zdolności obecnych przywódców unijnych do zażegnania obecnego kryzysu, gdyż gwałtownie wyczerpuje się także kredyt zaufania w dobre intencje Niemiec, więc prorokuję popyt na innych towarzyszy - sprawnych, gładkich krętaczy w stylu Donalda Tuska. Dlatego uważam, że zostanie on w końcu przetransferowany do Unii na jakiś stołek.
Dla szerokiej publiczności europejskiej premier Tusk będzie przybyszem z zielonej wyspy sukcesu. Tam go jeszcze nie znają, a zanim go poznają, kupi eurokratom trochę czasu. Chyba, że nie wiemy wszystkiego i być może los strefy euro jest już przesądzony. Nie będzie żadnych reform, żadnej eurogrupy ani w ogóle niczego nie będzie. W takim przypadku i kobyła Rocha Kowalskiego na stanowisku szefa eurogrupy nie ma żadnego znaczenia.
Inne tematy w dziale Polityka