seaman seaman
2934
BLOG

Gacie hutnika po nocnej zmianie

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 67

Będąc jeszcze świetnie rokującym młodzieńcem czytałem, a przynajmniej wertowałem wszystko, co mi w ręce wpadło. Miało to swoje dobre strony, ale miało i złe, bo czasu straconego na lekturę dzieła Mieczysława Moczara o Armii Ludowej już nie dało się odrobić. Wspominam o tym Moczarze, żeby zasygnalizować skalę uprawianego przeze mnie w młodości procederu, bo w tym samym czasie przerobiłem nie wiadomo po co opowiadania Guy de Maupassanta, a także wspomnienia Bohaterów Związku Radzieckiego ze szturmu Berlina oraz wiele innych wykwitów literatury, o których już dzisiaj słuch zaginął.

Nie będę na wszelki wypadek tutaj deklarował, czy mi przybyło rozumu po tych wszystkich lekturach, czy też stało się wręcz przeciwnie, zresztą i tak prawdopodobnie odniosą się do tej kwestii komentatorzy. Wynikają z powyższego jednak pewne niezbite korzyści, które praktykuję przez całe życie, jak choćby tak zwane bogactwo skojarzeń. Bo jak to mówili starzy czytelnicy, człowiek wybiera sobie książki a Pan Bóg skojarzenia nosi.

I kiedy człowiek na przykład przeczyta trochę o tym Moczarze, jaki to był stalinowski bucowaty pachołek, zaś gdzie indziej znajdzie, że on się przyjaźnił z generałem Jaruzelskim; że się odwiedzali, kumplowali i byli sobą wzajemnie oczarowani wręcz, no to ma także świeże spojrzenie na ludzi, którzy wychwalają patriotyzm Jaruzelskiego. Wiadomo bowiem, że swój ciągnie do swego i znajdą się nawet w korcu maku, cóż dopiero, gdyby w jednej partii przewodniej mieli się nie znaleźć.

Taki łańcuszek skojarzeniowy się robi, że od patrona komunistycznych partyzantów dochodzimy do Ojca Redaktora, a jeszcze są poboczne wątki przecież. To jest właśnie bogactwo, które po latach wynosi się nawet z chaotycznej i gruntownie zakłamanej lektury. Z tym, że nie wszystko zostaje w głowie na równi, pamięć bowiem selekcjonuje materiał skojarzeniowy według pewnych kryteriów, których ja do końca nie potrafię określić.

Muszę się znowu odwołać do mojej lektury z zamierzchłych czasów, do powieści amerykańskiego tym razem pisarza Jamesa Kirkwood`a, a właściwie tylko jej tytułu „Dobre chwile złe chwile”, gdyż fabuła jest w tej kwestii mniej ważna. Otóż jak wyjaśnia bohater tej historii, ma on taki feblik emocjonalny, że dobre wspomnienia jakoś go omijają, natomiast przeżyte złe chwile zawsze mu się wręcz narzucają przy lada okazji. Tak już jakoś miał i nie bardzo wiedział dlaczego.

Zupełnie podobnie jest z moimi skojarzeniami, które umysł powinien przecież przecież czerpać ze wszystkich źródeł, zarówno dobrych, jak i tych gorszych. Tymczasem jest inaczej, są całe obszary, z których nie czerpie, a nawet mam wrażenie, że starannie je omija. Weźmy chociażby wspomnianego Maupassant`a, którego opowiadania nigdy z niczym mi się nie skojarzyły. Gorzej nawet, bo nie jestem w stanie dzisiaj wymienić ani jednego tytułu i nie przypominam sobie treści żadnej historii opowiedzianej przez tego autora. Żeby chociaż mgliście, piąte przez dziesiąte, siódma woda po kisielu. Bogać tam! Nic, ani w ząb, przepadł jak kamień w wodę. A to przecież klasyk i w ogóle Francja elegancja. Podobnie z wieloma innymi, a  kryteria wybitności, popularności oraz pozycji literackiej tu się w ogóle nie przydają.

Taki Raymond Chandler jest dla mnie kopalnią skojarzeń, co przyznaję szczerze, chociaż każdy literaturoznawca zapewne przyjmie taki wybór mojego umysłu z odrazą albo co najmniej z niesmakiem. Ale co ja mogę zrobić, kiedy przykładowo Stefan Niesiołowski kojarzy mi się wyłącznie z powieścią Kesey`a „Lot nad kukułczym gniazdem” i nic więcej nie przychodzi mi do głowy, kiedy go słyszę albo widzę?

Kiedy więc usłyszałem o ofensywie trzech oficerów największych nadziei polskiej lewicy, czyli Kwaśniewskiego, Siwca i Palikota, to od pierwszego wejrzenia zrobiło mi się gorąco w okolicach ciemieniowych, co w moim przypadku oznacza niechybnie, że w podświadomych zakamarkach mózgu obudziło się już jakieś skojarzenie i wyrąbuje sobie drogę do świadomości. Z doświadczenia wiem, że nie należy moich neuronów sztucznie stymulować, więc zajrzałem na internetową stronę GW, która jest naturalnym katalizatorem lewicowo-lewackich skojarzeń.

No i tam od razu bingo! W tekście Dominiki Wielowieyskiej i Agaty Nowakowskiej czytam, że wyborcy PO mogą uwierzyć w nową siłę polityczną w postaci owych trzech delikwentów. Szczególnie druga część zdania mówiąca o ich nowości mnie uderzyła w potylicę, bo to, że wyborcy PO mogą uwierzyć, to nie ulega wątpliwości. Ale właśnie ta nowość sugerowana Kwaśniewskiemu, Siwcowi i Palikotowi od razu spowodowała, że stanął mi przed oczami jak żywy detektyw Philip Marlow, który wypowiedział swoją słynną frazę o zawartości wdzięku w gaciach hutnika po nocnej zmianie.

Rzecz jasna nie chodzi tu o aparycję, Boże broń. Faktem jest co prawda, że gdyby obecny wygląd byłego prezydenta i jego byłego ministra miała osądzić baronowa Krzeszowska, to by zapewne orzekła, że posiwieli w rozpuście. A Palikot na ich tle przypominał zagonionego parobka z ruskiej bajki. Jednak ja nic podobnego nie mam na myśli. Detektyw Marlow po prostu w ten sposób skomentował wątpliwą świeżość pewnej podstarzałej wdowy, która dzień zwykła zaczynać od sprawdzenia, czy aby nie została kropelka dżinu w butelce zawsze stojącej u jej wezgłowia.

I właściwie to tyle chciałem powiedzieć w kwestii Kwaśniewskiego z kumplami, że oni w polityce mają tę specyficzną chandlerowską świeżość. Zresztą niech się Tusk tym martwi. Co mnie do tego, że dla jego zwolenników Kwaśniewski et consortes mogą zapachnieć świeżością niczym nowalijki na wiosnę. Ale tak sobie myślę, czego musiały się naczytać w młodości Wielowieyska z Nowakowską, że trzech politycznych wycieruchów kojarzy im się z nowością?

http://wyborcza.pl/1,75248,13447505,Powrot_Kwasniewskiego.html

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (67)

Inne tematy w dziale Polityka