Pasjami lubię analogie, bo to są bardzo poręczne narzędzia, służące między innymi do obalania tez założonych z góry, ale także do ukazywania zadziwiającego podobieństwa sytuacji z różnych epok. Stary rok zakończył się pod znakiem całkiem niezłej analogii autorstwa Jana Rokity, który stwierdził, iż „Graś jest Wachowskim Tuska”.
Ktoś może oczywiście zarzucić, że to niezbyt odkrywcze, od dawien dawna bowiem mówi się podobne rzeczy o przybocznym ministrze premiera Tuska – szara eminencja, zausznik, prawa ręka, kapciowy, a ekstremiści posuwają się nawet do epitetu „oficer prowadzący”. Już nie napiszę, co się działo, gdy Graś z uniżoną skwapliwością przepraszał rosyjskie służby specjalne w ich ojczystej mowie.
Gdyby zatem wierzyć stereotypowi, iż w każdej plotce jest co najmniej źdźbło prawdy, to Graś byłby dawno pogrążony w niesławie po wsze czasy, ale przecież ja nie mogę takiej zasady wyznawać, bo sam też byłbym pogrążony po uszy. Jeśli bowiem wziąć pod uwagę, co o mnie wypisywali różni obwiesie na Salonie24, to w wersji hard jestem agentem do specjalnych poruczeń Jarosława Kaczyńskiego, a w wersji soft tylko słabo zakamuflowanym propagandzistą na ryczałcie PiS-u. Ale mniejsza ze mną.
Wracając do naszych baranów, chociaż analogia Rokity odkrywcza nie jest, to trudno odmówić jej celności. Jednak pies jest pogrzebany gdzie indziej, bo Rokita w gruncie rzeczy ma w nosie Grasia i jest oczywiste, iż jego fraza uderza przede wszystkim w Tuska. I nie mam tu na myśli raczej prostackiej konsekwencji tej analogii, a mianowicie, że w takim razie Tusk jest Bolkiem Trzeciej Rzeczpospolitej. Nic podobnego. Chodzi o to, co Rokita dopowiedział za chwilę, a mianowicie, że nadzwyczajnie silna pozycja Grasia przy premierze wynika z powodów całkowicie pozapolitycznych. Zatem paradoksalnie, analogia niby dotyczy wyłącznie pozycji Grasia i Wachowskiego, ale obnaża nędzę pozycji premiera Tuska. Bardzo ciekawa historia.
Natomiast istnieją także inne analogie, które potwierdzają pośrednio słowa Rokity. Nie jest żadną tajemnicą, że były kapciowy, a późniejszy minister w kancelarii prezydenta Wałęsy został w pierwszym dniu stanu wojennego internowany i niemal natychmiast przez bezpiekę wypuszczony, co pokazuje, że jego zatrzymanie od początku było fikcją.
Otóż przedziwnie analogiczna sytuacja była z Grasiem zaraz po wybuchu afery hazardowej w rządzie Donalda Tuska. Minister Graś wraz z innymi prominentami PO został przez premiera zdymisjonowany i zesłany na przymusowe roboty do Sejmu. Jednak ta represja wobec niego również okazała się fikcyjna – w odróżnieniu od kolegów Graś niemal natychmiast został przywrócony na swoją pozycję przy Tusku. Bardzo znamienny przypadek.
Muszę tu przyznać, że generalnie to postać premiera Tuska ma największego pecha do paskudnych analogii i w tym kontekście Graś to mały pikuś. Nasz szczery przywódca co tylko się kogoś czepi, to zaraz wychodzi mu bokiem, gdyż z miejsca pojawiają się fatalne analogie do jego własnej osoby. Klasycznym przykładem jest tutaj afera taśmowa peeselowskiego koalicjanta (coś jakby rodzina na swoim), przy okazji której premier zapragnął sobie przyprawić spiżowe oblicze niezłomnego wojownika z nepotyzmem i korupcją. Mucjusz Scewola i Eliot Ness w jednym.
No i proszę – Tuskowi z miejsca wtedy wyciągnięto analogię w postaci jego własnego syna tkwiącego w dziwnym układzie gdańskim (coś jakby partnerstwo prywatno-publiczne) z Ambergoldem w tle. W ten sposób partia Tuska ubabrała się po pachy w aferze, a PSL wyszedł nieomal na skrzywdzoną niewinność.
Historia powtórzyła się z zadziwiającą dokładnością, gdy Władysław Frasyniuk (naczelny ekspert III RP od taktyki i strategii esbeckiej) oraz Piotr Piętak (główny specjalista od kadr antykomunistycznego podziemia), zarzucili Kaczyńskiemu, że spisywał się słabo w opozycji i nawet go nie internowano. Oczywiście Tusk w ramach walki z mową nienawiści natychmiast zapewnił, że „tego 13 grudnia Jarosław Kaczyński też nie będzie internowany”.
No i zaczęła się znowu kołomyja z analogiami, bo nasz szczery przywódca też nie był internowany, chociaż ten osobisty kontekst jakoś mu umknął w polemicznym ferworze. Ja oczywiście również sobie skojarzyłem bardzo ciekawą, a nawet zabójczą analogię, jestem bowiem świeżo po lekturze wywiadu rzeki z Bronisławem Wildsteinem ( „Niepokorny” – rozmawiają Michał Karnowski i Piotr Zaremba). Pierwsza, czyli ta "tylko" ciekawa część analogii dotyczy Studenckiego Komitetu Solidarności – odpowiednio Wildstein w Krakowie i potem Tusk w Gdańsku, uczestniczyli w jego tworzeniu.
A teraz dochodzimy do zabójczej części analogii. Wiadomo wszystkim, że po latach Wildstein dotarł do szokującej prawdy, że jego przyjaciel Maleszka był esbecką wtyczką w strukturach krakowskiego SKS. A wpadł na to po lekturze pracy magisterskiej kadrowego esbeka, który inwigilował krakowską grupę SKS. W owej pracy bowiem była lista figurantów rozpracowywanych przez niego, a nie było na tej liście Maleszki. Z pracy wynikało także, że Maleszka nie był w ogóle obiektem rozpracowywania operacyjnego ani inwigilacji. Reszta to już była dla Wildsteina zwykła dedukcja i logiczne skojarzenie faktów.
Niestety, tak się fatalnie składa dla opozycjonisty Tuska, że nie tylko nie został on internowany, ale także nie był nigdy obiektem operacyjnego rozpracowania. Przyznaję, bardzo paskudna analogia, ale przecież nie moja wina. Ba, Tusk nie miał nawet założonej teczki, pomimo iż według obecnie oficjalnie publikowanych biogramów pełnił niemalże przewodnią rolę w opozycji trójmiejskiej – jako student współtworzył SKS, współpracował z WZZ, kolportował bibułę, organizował grupy samokształceniowe, współtworzył NZS, szefował Solidarności w Wydawnictwie Morskim, był dziennikarzem podziemnej prasy. Właściwie z tego wynika, że 13 grudnia 1981 bezpieka powinna doń wpaść w pierwszej kolejności, zanim jeszcze wpadła po Wałęsę. Ale jakoś nie wpadła ani przedtem, ani potem.
Dlaczego ja w ogóle w Nowy Rok zajmuję się pisaniem o takich paskudnych analogiach - ktoś zapyta? Ha! Po pierwsze, żeby przestrzec przed stawianiem absurdalnych zarzutów typu "nie widziałem Kaczyńskiego w opozycji", bo zaraz okazuje się, że Tuska w opozycji nie dostrzegła nawet bezpieka, a oni przecież mieli dobre oko. Powiedzieć w tym kontekście, że to jest co najmniej dziwne, to nic nie powiedzieć.
Piszę o tym również dlatego, że ten rok zapowiada się niedobrze dla rządu Tuska. Nadchodzi bowiem kryzys, który co prawda przeszliśmy już raz suchą nogą, ale nikt temu kryzysowi o tym nie powiedział i on pcha się do nas znowu. Dlatego rok 2013 może być także rokiem absurdalnych zarzutów i paskudnych analogii.
Przewiduję, że im bardziej chwacko będą się uwijać specjaliści w typie Frasyniuka i Piętaka, tym więcej pojawi się niezbyt skomplikowanych, ale celnych analogii do osoby Donalda Tuska. I bynajmniej nie będą one wymyślone w złej wierze. Wokół niego bowiem aż się roi od paskudnie prawdziwych analogii. Ten typ tak ma.
Inne tematy w dziale Polityka