Wszyscy wiedzą, że w Wigilię około północy zwierzęta zaczynają mówić ludzkim głosem. No, może z wyjątkiem „tradycyjnego karpia”, który tej nocy milczy ze względów ściśle obiektywnych. W każdym bądź razie to nie jest żaden news, a już na pewno nie dla rolników mających do czynienia ze zwierzyną wszelaką. Bywa często po pasterce, że gospodarz nie mogąc sobie poradzić z mnogością drzwi w obejściu, trafia do obory zamiast do domu. Wtedy zdarza mu się ucinać serdeczne pogawędki z różnymi bydlątkami i nieraz zagada się do bladego świtu, dopóki nie wyparuje z niego duch świąteczny, czyli spiritus, jak to się określa oryginalnie po łacinie.
Mało kto natomiast wie, że ów tajemniczy czar wigilijny może działać w obie strony. Otóż właśnie w okolicach Wigilii niektórzy ludzie nie tyle, że przemawiają językiem zwierząt, ale raczej zachowują się do złudzenia podobnie jak ich bracia mniejsi. Ten aspekt jest mniej znany, gdyż ludzie z jakiegoś powodu – wprost przeciwnie niż zwierzęta chętnie ujawniające swoją ludzkość - nie kwapią się ujawnić zwierzęcą naturę. Dla niepoznaki używają więc swojego oryginalnego ludzkiego głosu, lecz jeśli uważny słuchacz się wsłucha, to musi dojść do wniosku, że – przykładowo - ma do czynienia z wołem pod pod postacią człowieka. Albo jeszcze gorzej.
Jednak ponieważ mamy czas świąteczny, więc nie będę przytaczał przykładów drastycznych, ale raczej łagodne wcielenia, nawiązujące bardziej do świątecznej szopki niż do przywar delikwentów. Oto niezrównana Monika Olejnik wzięła w krzyżowy ogień pytań uczonego doktora Macieja Laska. I chociaż pani redaktor jest tylko prostym i na dodatek niepraktykującym zootechnikiem, to bez trudu odsłoniła prawdziwą naturę eksperta lotniczego Laska.
Z początku nawet nieźle się kamuflował, ale padł na pytaniu o trotyl, co zresztą nie jest żadną ujmą, bo przed nim na tym zagadnieniu padła cała nasza niezwyciężona prokuratura wojskowa łącznie z prokuratorem naczelnym oraz generalnym. „Jeżeli następuje wybuch, to po pierwsze musimy sobie powiedzieć jedną rzecz, jeżeli jest wybuch, to nie ma trotylu, jeżeli jest trotyl to nie było wybuchu, bo co wybuchło, prawda” - słodko zagruchał w pewnym momencie doktor. Fakt, że nieco enigmatycznie się wyraził, ale mnie to w zupełności wystarczyło. Gdyby Lasek mógł fruwać, to na pewno byłby gołębicą.
Jednak niejako przy okazji maska spadła z samej redaktor Olejnik bowiem ten delikwent okazuje się być już którymś z rzędu ekspertem, o którym napisać, iż jego ekspertyzy są szalenie oryginalne, to jakby nic nie napisać. Ja już nie spamiętam tych wszystkich oryginałów zaproszonych przez Monikę Olejnik do wypowiadania się na temat Smoleńska, za wielu ich było. Jednak chyba każdemu wbił się w pamięć ów gość, który przebywając na wsi, na podstawie osobiście poczynionych obserwacji procesu rąbania brzozy, wyciągnął daleko idące wnioski naukowe dotyczące przyczyn katastrofy smoleńskiej. Wygląda więc, że pani redaktor ma naturę sroki, która namiętnie zbiera szklane paciorki, kolorowe kamuszki oraz inne nieprzydatne świecidełka. A już przy święcie nie chcę wspominać, jak sroka jest przedstawiana w kulturze ludowej.
Natomiast poseł Palikot z ruchu swojego poparcia bynajmniej nie kwalifikuje się do ptactwa. Występuje bowiem ostatnio jednocześnie jako twarz mowy nienawiści oraz jako twarz walki z mową nienawiści. Tu nie ma nawet dwóch zdań, że on chwilowo wcielił się w cielę o dwóch głowach. I to cielę jest na dodatek formą silnie rozwojową. Jeśli się weźmie pod uwagę, że Palikot w tym samym parlamencie jest postrzegany jako cichy koalicjant oraz głośny opozycjonista; jeśli damy baczenie na łatwość z jaką przekształcił się z klerykała w antyklerykała oraz fakt, iż z wieku cielęcego raczej wyrósł, to można śmiało domniemywać, iż mamy do czynienia z krową o sześciu głowach. A przecież to nie jest jego ostatnie słowo w polityce i jeszcze wiele wcieleń przed nim.
Z innej bajki wyskoczył szerzej nieznany Piotr Piętak, który po trzydziestu latach nie wytrzymał ciśnienia wiedzy tajemnej i ujawnił, że „nie widział” Jarosława Kaczyńskiego w opozycji. Tym samym dołączył natychmiast do czołówki autorytetów moralnych w dziedzinie antykomunistycznego podziemia i jest rozchwytywany przez redaktorów patriotów. Ten skok był tak precyzyjnie wykonany zarówno co do wyboru momentu, a także osoby, że nasuwa się analogia z zegarem, a konkretnie z kukułką.
To jest ptak pomieszkujący we wnętrzach czasomierzy, teraz już raczej ginący gatunek, ale ciągle popularny. Taka kukułka, jeśli jest dobrze ułożona, to wyskakuje z zegara niczym diabeł z pudełka, w wybranym precyzyjnie, co do sekundy momencie. Następnie staje w ustalonym z góry miejscu i kuka tyle razy, ile jej zegarmistrz zadał. Po czym wraca do zegara i znowu długo jej nie słychać. Bardzo pożyteczne ptaszysko pod warunkiem – powtarzam – że jest dobrze ułożone przez prowadzącego zegarmistrza.
Skoro zaś jesteśmy przy kukułkach, to nie sposób zapomnieć o pośle Stefanie Niesiołowskim, który odbywa regularne przeloty nad kukułczym gniazdem. Jednak zgodnie z daną obietnicą nie będę tu omawiał różnych wcieleń posła, gdyż należą do ekstremalnie drastycznych. Czas przedświąteczny skłania każdego normalnego człowieka do pobożnej refleksji oraz współczucia, a ja nie jestem i nie chcę być wyjątkiem w tej materii.
Zatem jeśli chodzi o sztandarowego bohatera partii obywatelskiej, to ograniczam się do życzeń zdrowia. Dużo zdrowia. Bardzo dużo zdrowia. Przede wszystkim zdrowia. Jeśli on będzie zdrów, to i świat będzie odrobinę lepszy. Jak najwięcej zdrowia życzę moim czytelnikom, przyjaciołom oraz adwersarzom, choćby nawet nie potrzebowali go aż tyle, co wyżej wymieniony poseł. Wiadomo bowiem, że od przybytku głowa nie boli.
Jeszcze raz dla wszystkich - zdrowych, pogodnych Świąt i stosownej refleksji na Boże Narodzenie. Tym zaś, którzy utrzymują, iż Boga nie ma i wszechświat powstał z wybuchu niczego, które wybuchło nigdzie, życzę tyle dobra, ile się zmieści w ich tak bardzo ograniczonej skończoności.
Inne tematy w dziale Polityka