Niespodziewanie okazało się, że Rada Bezpieczeństwa Narodowego zajmuje się także sprawami arcyboleśnie prostymi, jak na przykład katastrofa smoleńska. Aż trudno uwierzyć. Przecież prezydent Bronisław Komorowski już dwa lata temu ogłosił banalność przyczyn tragedii z 10 kwietnia 2010 roku. To zaś świadczy niezbicie, iż rola Rady nie jest tak ważna, jakby się jemu samemu wydawać mogło, gdy na początku kadencji zapewniał o jej doniosłej misji pod egidą swojego urzędu. Jest więc oczywistością, że skoro RBN zajmuje się arcyboleśnie prostymi kwestiami, to jej rola jest bardzo niejednoznaczna. Widocznie w Wikipedii były na ten temat jakieś mało wiarygodne informacje.
Prezydent oczekuje mimo wszystko jednoznaczności od prokuratury „w kwestii trotylu w Tupolewie, bo brak jednoznaczności uruchamia wszystkie demony złego myślenia i podejrzeń”. Niestety, „wszystkie” demony pohulają jeszcze sobie ile dusza zapragnie bowiem nasza niezwyciężona prokuratura wojskowa zamierza badać próbki Tupolewa z pół roku, jeśli nie dłużej. No, chyba że prokuratorzy wyjdą naprzeciw pragnieniu jednoznaczności przez głowę państwa i uwiną się w try miga niczym stachanowcy z komisji rosyjskiej.
To wszystko byłoby jeszcze śmieszniejsze niż się wydaje teraz, gdyby nie fakt, że prezydent Komorowski oczekuje jednoznaczności prokuratury, ale wyłącznie po swojej myśli. Jak inaczej interpretować takie oczekiwanie, skoro jedno zdanie wcześniej zdezawuował artykuł o wykryciu trotylu na wraku, jako „tekst nieoparty o żadne poważniejsze przesłanki”? Zatem rezultat badania wyświetlony przez skomplikowane urządzenie badawcze nie jest poważną przesłanką dla prezydenta III RP. Jest więc oczywiste, że prezydent oczekuje od prokuratora Szeląga jednoznaczności mocno opartej o jedynie słuszną linię partii rządzącej.
A jest również trzecie dno tej kwestii i ono jest już tak śmieszne, że aż straszne – powyższe słowa prezydenta Komorowskiego nie wynikają z wyrachowania politycznego, czy gry interesów. Tak by się mogło kiedyś wydawać, ale nie teraz, po dwóch latach kadencji. On naprawdę uważa, że rezultat postępowania prokuratorskiego nie może się różnić od jego oczekiwań.
Podobnie jak rosyjski prezydent Miedwiediew, który nie wyobrażał sobie, że polskie raporty śledcze mogą się różnić od rosyjskich. To jest ta sama szkoła demokracji stosowanej i to ona wypuszcza właśnie takich absolwentów - "szczerych demokratów". Takiego zjawiskowego określenia użył niegdyś niegdyś kanclerz Schroeder w stosunku do złowrogiego Putina, ale w pewnym sensie ono stosuje się również do swoiście "poczciwego" Komorowskiego.
On bowiem naprawdę w ten sposób pojmuje świat wokół siebie, swoją władzę, obowiązki oraz prawa i jest w tym pojmowaniu autentycznie oraz do bólu szczery. Jako prezydent oczekuje, że wszystkie inne urzędy będą się z nim zgadzać, gdyż zgoda buduje, jak to głosił w czasie swojej kampanii wyborczej. I on to myślał z przekonaniem i głęboką wiarą w słuszność swoich słów – zgoda buduje, a niezgoda z nim rujnuje.
Dzisiaj po dwóch latach sprawowania przezeń urzędu to już nie brzmi tak strasznie bowiem przywykliśmy do jego osoby. I nie chodzi tu bynajmniej o niezliczone „gafy i lapsusy”, jak to wdzięcznie usiłowały określić usłużne wobec tej władzy media. Chodzi o kwestie absolutnie merytoryczne, w których wykazywał fundamentalną, strukturalną niewiedzę - choćby na temat wydobycia gazu z łupków; rzekomego ustalania kursu złotego przez Radę Polityki Pieniężnej; pomylenia deficytu budżetowego z długiem publicznym lub deklarację, że prezydent może bezpośrednio ingerować w zmianę swoich konstytucyjnych uprawnień.
Jeśli się weźmie pod uwagę, że Bronisław Komorowski tkwi na politycznych szczytach władzy już 24 rok (tak! słownie: dwudziesty czwarty rok leci - w 1989 roku został szefem gabinetu politycznego ministra Halla i od tej pory piął się coraz wyżej), to jaki wniosek można wysnuć? Ano taki, że mamy do czynienia z człowiekiem, który nie jest w stanie się uczyć i to nawet na swoich błędach. To nie jest ignorancja wynikająca z gnuśności, ale z niemocy. Nie ma innego wytłumaczenia.
Polityk uczy się w biegu i w biegu nabywa doświadczenia i wiedzy, poznaje stan rzeczy, naturę instytucji i procedury. Bronisław Komorowski zachowuje się, jakby ta zasada kompletnie go nie dotyczyła, jakby dzisiaj spadł z księżyca prosto na urząd prezydencki. Każda spontaniczna wypowiedź obnaża jego ignorancję. Musi być pilnowany na okrągło, to przyznają nawet poplecznicy: - „Tym bardziej należało starannie wybrać szefa prezydenckiego protokołu, tym lepiej Bronisława Komorowskiego do wizyt przygotowywać, a w ich trakcie, nawet nadopiekuńczo, nim kierować” - domagała się wprost redaktor Paradowska na początku kadencji.
Niestety, prezydent często się urywa swoim nadopiekunom (najlepiej to ujęła pewna pani profesor na Uniwersytecie Gdańskim - "najwyższa władza na tyle niekontaktowa, że nie można nią nawet manipulować") i domaganie się przez niego kompatybilności prokuratury z jego osobistym poglądem jest tego efektem. Wszyscyśmy się kiedyś rechotali z powodu sławetnej korony Himalajów, której zdobyciem chełpił się prezydent, a która miała symbolizować jego sukces polityczny - w ciągu kilku dni spotkał się z papieżem, prezydentem USA, kanclerz Niemiec i z kimś tam jeszcze, już nie pamiętam.
Komiczny efekt korony Himalajów polegał rzecz jasna na zderzeniu powagi urzędu głowy państwa z porażającą infantylnością tej wypowiedzi. Ale chyba wszyscy, którzy nie znali go bliżej pomylili się diametralnie – to nie była wypowiedź komiczna w swojej niezręczności. To była ze wszech miar szczera deklaracja człowieka, który w ten sposób postrzega politykę, państwo, władzę i siebie samego.
Dlatego dzisiaj trudno się nawet zżymać na Komorowskiego, co najwyżej na tych, którzy wciskają nam ciemnotę na jego temat. On jest uosobieniem frazy Tuska na temat urzędu prezydenckiego: prestiż, zaszczyt, żyrandol, pałac i weto. Nawet ten tekst piszę z lekkim zażenowaniem, trochę jakbym czynił wyrzuty komuś, kto z powodów obiektywnych nie jest w stanie adekwatnie odpowiedzieć. Pociesza mnie jedynie starożytna zasada, że chcącemu nie dzieje się krzywda, a jego nikt nie zmuszał do wystawiania się na widok publiczny.
Z takiej perspektywy nieuzasadnione są wszelkie pretensje o miałkość i nijakość tej prezydentury. Już sam fakt, że w pierwszych miesiącach kadencji zdobył dwa w swoim mniemaniu największe trofea – Aneks do Raportu WSI oraz Koronę Himalajów - usprawiedliwia jego dalszą bierność i uległość wobec rządu. To niby jaką on ma mieć teraz motywację?
Nie ma też powodu dąsać się na niego, że wczoraj tak obcesowo obszedł się z naszą racją stanu w sprawie Smoleńska - „jeśli będzie okazja, to porozmawiam z następnym rosyjskim prezydentem”. To nie była z jego strony jakaś nieszczerość, czy gorsząca nonszalancja. Jeśli się tylko nie zagada z Putinem o polowaniu, to porozmawia nawet i o Polsce.
Inne tematy w dziale Polityka