seaman seaman
2473
BLOG

Nad grobami bez zmian

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 40

Kiedy przeczytałem, że Palestyńczycy ekshumowali swojego przywódcę, ponieważ podejrzewają, iż został otruty, to natychmiast pomyślałem sobie, co może przeżywać dziennikarka Teresa Torańska. Jak ona musiała się żachnąć: - Oni też lubią „wykopki”?! Niby tacy postępowi bojownicy, a tu proszę, jaka nekrofilia się szerzy.

Z drugiej strony tak się właśnie składa, że jestem w trakcie czytania dopiero co wydanej książki Małgorzaty Szejnert „Śród żywych duchów”. Bardzo pouczająca lektura również w kontekście tragedii smoleńskiej, w szczególności zaś koszmarnego skandalu z pochowaniem niewłaściwych ludzi w niewłaściwych grobach. Akcja reportażu dzieje się w latach 1988/1989, ale są uderzające analogie do dnia dzisiejszego.

Przy czym osoba autorki jest także niebagatelnym atutem mojego tekstu, gdyż w swoim czasie przepracowała kilkanaście lat w Gazecie Wyborczej, co ma swoją wagę dla wiarygodności przesłania dla osób idących krok w krok za „postępowymi” mediami. Nie da się ukryć, że ten kontekst personalny jest bardzo cenny. Nie da się bowiem zarzucić autorce, że ma ciemnogrodzki, a może nawet pisowski przechył.

Szejnertowa szukała grobów, a raczej dołów, do których byli wrzucani pomordowani przez komunistów bohaterowie wojenni i podziemia niepodległościowego w latach po zakończeniu II wojny. Pilecki, Szendzielorz, Dekutowski, Kontrym, Kasznica, Mieszkowski, Doboszyński, Fieldorf, Staniewicz i inni. Mordowano ich bowiem na Rakowieckiej, ale ciała wywożono i zakopywano w nieznanych miejscach na zewnątrz. Celowo piszę, że zakopywano, a nie grzebano, bo haniebny proceder należy nazywać po imieniu. Zwłoki wrzucano do wspólnego dołu i zasypywano czy zalewano wapnem. Bezimiennie, anonimowo, nocna porą lub tuż przed świtem. Rodziny nigdy nie miały się dowiedzieć, a wszelki słuch po ofiarach miał zaginąć na wieczność.

Ten najpodlejszy proceder prowadzony wbrew elementarnym ludzkim odruchom i odczuciom, jak w żadnym innym przypadku uzmysławia bydlęcą proweniencję komunistycznego systemu. Antyludzkiemu systemowi przeciwstawiły się rodziny pomordowanych wiedzione zwyczajnym człowieczym pragnieniem i dokonywały nadludzkich wysiłków, żeby odszukać miejsca spoczynku swoich bliskich. I nigdy nie zrezygnowały pomimo prześladowań, gróźb, sankcji i przeszkód stawianych przez ludobójców z „władzy ludowej”.

Szejnert przytacza także próby dochowania pamięci ofiar z czasów Murawiewa-Wieszatiela po powstaniu styczniowym na Litwie.Tam również, kiedy na chwilę zelżał nieco terror lub pojawiła się najmniejsza możliwość, ludność zaczynała odwiedzać miejsca kaźni, stawiać krzyże, znosić kwiaty i co równie ważne – sporządzać lisy straconych. To widomy znak zachowania człowieczeństwa pomimo terroru. 

Według Szejnert również sami więźniowie komunistycznych katowni robili wszystko, żeby pamięć o nich nie zaginęła: - „Była jedna rzecz, która więźniów skazanych na śmierć przyprawiała o dreszcz przerażenia. Była to świadomość tego, że nikt nigdy nie dowie się o tym, gdzie ich pochowano. Można być człowiekiem niereligijnym, nie wierzyć w życie pozagrobowe, ale trudno pogodzić się z myślą, że raz na zawsze wymazany zostanie ślad, który przedłuża ludzkie istnienie, zostając w pamięci innych”.

Niby proste, ale dzisiaj przekonujemy się jak trudne do pojęcia dla niektórych. Z jednej strony mamy nieludzki system, którego nieludzkość wyrażała się w pogardzie dla człowieka nawet po jego śmierci. Z drugiej strony sprzeciwia mu się natura ludzka ofiar i ich rodzin. Jak dowiedziała się córka rotmistrza Witolda Pileckiego, tuż przed wykonaniem wyroku był on straszliwie storturowany - „nie był w stanie podnosić głowy, miał połamane obojczyki, ręce zwisały mu bezwładnie wzdłuż ciała”. Czy można machnąć ręką na pamięć człowieka; powiedzieć, że trudno, niech leży tam, gdzie go wrzucili nocą oprawcy? Żaden normalny człowiek się z tym nie pogodzi.

Analogia do ofiar tragedii smoleńskiej dotyczy oczywiście oczywiści także rodzin, które nie mogą mieć pewności ani wiedzy w jaki sposób zginęli ich bliscy, ani czy leżą we właściwych grobach. Po ostatnich ekshumacjach nie ulega wątpliwości, że nie mogą wierzyć państwu, które czuwało nad pochówkami, a raczej nie czuwało. Historia dzisiaj się powtarza i to nie  jako farsa, ale jako tragedia.

Tym bardziej, że temu bólowi i niepewności przeciwstawia się nie tylko dezynwoltura władzy. Za nią stoi bowiem także rzesza zauszników, akolitów, klientów i beneficjentów systemu. Wszyscy oni wrzeszczą wniebogłosy o nekrofilii, wykopkach, sekcie, religii smoleńskiej. A na czele tego nienawistnego chóru stoją najwyższe władze państwa nierozumiejące determinacji rodzin żądających ekshumacji.

I kiedy czytam tę książkę Małgorzaty Szejnert, to nabieram pewności, że ten podział nad grobami nie jest nowy. To już było. Podział ma głębokie przyczyny i korzenie w przeszłości. Po jednej stronie mamy humanistyczną tradycję i ponadczasowe wartości rodzaju ludzkiego. Mamy tam Boga, honor, ojczyznę, wiarę i człowieka po prostu. Przeciwstawia się temu tradycja tych, którzy mordują i cichaczem po nocach; w nieznanych i dziwnych miejscach zakopują nagie i bezimienne ciała. Nihilizm zawsze był nie do pogodzenia z człowiekiem. Tak jest i dzisiaj.

Z tradycji katów wyrastają ci, którzy dzisiaj krzyczą, że nieważne kto w jakim grobie leży. Szejnert cytuje słowa Skulbaszewskiego, sowieckiego doradcy polskich komunistów, którymi groził polskiemu generałowi - „Wrzucimy do gnojówki w pegieerze i ślad po was przepadnie”. Dlatego nie ma co wydziwiać, skąd wzięli się ludzie kwestionujący najbardziej elementarne ludzkie odczucia. Tu się nic nie zmieniło. Na pewno nie spadli z księżyca. Oni też mają swoje tradycje.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (40)

Inne tematy w dziale Polityka