seaman seaman
2844
BLOG

TOP TWENTY obciachu PO(3): Tarcza niewidka

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 49

Na początku nie było niczego. Ani korupcji, ani tarczy antykorupcyjnej, nawet pełnomocnika rządu nie było. Był tylko Donald Tusk i jego dziesięć zobowiązań, na plastykowej tablicy flamastrem wyryte. Nie było z kim walczyć ani czym straszyć. Nad bezmiarem kryształowo czystych wód unosiły się opary miłości i zaufania oraz duch Julii Pitery. Aż razu pewnego doniesiono Tuskowi, że jeden ze sług jego zgrzeszył nieudolną asertywnością. Wtedy on zmarszczył swoje rzadkie brwi i rzekł: Niechaj się stanie tarcza antykorupcyjna! I zaraz pospiesznie oddalił się, żeby obejrzeć transmisję na Eurosporcie. No i dalej nic nie było.

W alegorycznym skrócie tak przedstawia się geneza powstania najbardziej sekretnej z polskich tarcz, której nikt nigdy nie widział na oczy - ani w życiu, ani na papierze. Tarcza antykorupcyjna zbudowana przez rząd premiera Tuska była bowiem ściśle strzeżoną tajemnicą państwową. Na kanwie mitycznych pogłosek o tarczy, a także na podstawie perypetii osób usiłujących ją odnaleźć można było napisać scenariusz na miarę „Poszukiwaczy zaginionej Arki”.

Wszystko byłoby w porządku i ludzie cieszyliby się jak dzieci, że tarcza ich broni przed korupcją, ale jak to bywa, niestety, zawsze się znajdzie jakaś – za przeproszeniem – świnia, która zmąci ludowi radosny nastrój. I wtedy też wyskoczyła niby diabeł z pudełka jakaś Antykorupcyjna Koalicja Organizacji Pozarządowych, która zamiast radować się ze wszystkimi z nowiutkiej jak spod igły tarczy, zaczęła szukać dziury w całym. Chociaż jak się później okazało, to oni szukali dziury w niczym. Domagali się więc ci koalicjanci w bezczelny sposób, żeby premier udostępnił im dokumenty powołujące tarczę i cały projekt.

I tu trafiła pozarządowa kosa na kamień, czyli na premiera Tuska, naszego szczerego i liberalnego do szpiku kości przywódcę. Kancelaria premiera pokazała bowiem pozarządowcom gdzie się zgina dziób pingwina i odmówiła ujawnienia informacji. Projekt okazał się być ściśle tajny ze względu na swoją niesłychaną doniosłość i ważność. Zaczęły się więc sądowe przepychanki, w wyniku których szef rządu stanął pod ścianą i to z portkami opuszczonymi do pół łydki, gdyż wtedy wybuchła prawdziwa bomba.

Oto wyszło na jaw, że nie ma żadnego specjalnego, czy osobnego projektu – kancelaria premiera ujawniła tajemnicę humbugu zwanego przez Tuska tarczą antykorupcyjną: - „Nie ma on sformalizowanego, biurokratycznego charakteru związanego z wyznaczeniem sił i środków ani z zatwierdzeniem planów lub harmonogramów działań(...)nie ma specjalnych funduszy przeznaczonych na realizację programu Tarczy Antykorupcyjnej - ABW, CBA i SKW wykonują wyznaczone im zadania w oparciu o posiadane już siły i środki”.

Tak więc, odwołując się do frazy z piosenki Andrzeja Rosiewicza - „to nie byli milicjanci, bo to byli przebierańcy”! Nie ma i nie było żadnych sił i środków, planów, harmonogramów ani funduszy, w ogóle nic nie było, jakby powiedział sławetny Kononowicz. Ot, po prostu premier miał jakieś ulotne wrażenie, że „służby antykorupcyjne są dość bezradne”. W przerwie meczu Donald Tusk coś w tym stylu palnął niezobowiązująco i nawet nie bardzo a propos, a nadgorliwi zausznicy z mety polecieli do mediów, że mają tarczę. Człowiek już nawet w swojej własnej kancelarii nie może do siebie zagadać, bo zaraz jest w telewizji.

Zatem nie było wyjścia i premier musiał pójść z tym do ludzi, bo już śmichy chichy zaczęły się na całego. Okazało się jednak, że wersja premiera jest jeszcze śmieszniejsza, gdyż według niego tarcza jego pomysłu wymaga działania ludzi dobrej woli: - „Żadne decyzje nie wypełnią spustoszenia, które powoduje brak dobrej woli”. Domyślać się tylko możemy, że Tusk miał na myśli także dobrą wolę aferzystów, hochsztaplerów oraz wszystkich obwiesi korumpujących nasze państwo.

A generalnie miał na celu, żeby „służby koncentrowały się na pozytywnej pracy”. Jednym zdaniem chodziło mu o stworzenie tarczy antykorupcyjnej dobrej woli, a w dalszej perspektywie o przezbrojenie moralne narodu. Czy on nie powinien był wykierować się na księdza albo chociażby na moralistę?

W każdym razie premier Tusk został prekursorem, czy raczej wynalazcą, bo to chyba absolutny prototyp - taki rządowy program antykorupcyjny, który nie wymaga ani funduszy, ani struktur, ani w ogóle niczego nie wymaga, oprócz dobrej woli. Polak jednak potrafi. Oczywiście narzuca się pytanie, dlaczego to było takie ściśle tajne, skoro w zasadzie nie było żadnego projektu? Ano chyba właśnie dlatego, że nie było. Zresztą w dziedzinie korupcji u nas wszystko jest tajne, wystarczy wspomnieć tylko legendarny już raport Julii Pitery na temat CBA, o którego ujawnienie również toczyła się prawdziwa bitwa.

Życie i czas dopisały epilog do rządowego oszustwa zwanego tarczą antykorupcyjną, która była tak tajna bezcenna, że nigdy nie powstała, aby nie kusić losu. Wybuchła afera Amber Gold, gdańskiej spółki, która przez kilka lat kręciła biznesy idące w setki milionów złotych, za pieniądze tysięcy klientów, którzy dzisiaj walczą o odzyskanie swoich wkładów. Wszystko to możliwe było przy dobrej woli sądów, prokuratury, fiskusa, prezydenta miasta, policji, służb specjalnych, czyli wszystkich tych instytucji, które z natury rzeczy powinny wejść w skład rządowej tarczy antykorupcyjnej.

Jednak te instytucje zadziałały dokładnie odwrotnie - stworzyły tarczę korupcyjną. Tarcza niewidka Donalda Tuska chroniła między innymi układ gdański. I pomyśleć, że mnie się czepiają, iż nazywam ten rząd olsenowską ekipą...

 

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (49)

Inne tematy w dziale Polityka