seaman seaman
1232
BLOG

Koleżeńskie spotkania trzeciego stopnia

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 22

Nocą ciemną i głuchą, pod chatą rzecznika

ważyły się szanse pewnego dziennika.

Tuż po duchów godzinie, a przed publikacją

los zetknął Grasia rzecznika z Grześkiem wydawcą...

Jam to, nie chwaląc się, naprędce sparafrazował Janusza Szpotańskiego, ale wyłącznie na dowód, że on wiecznie żywy, a dzisiaj - jak za życia - aż do bólu aktualny. Rzecznik rządu oświadczył, że z właścicielem „Rzeczpospolitej” nie kontaktował się "na poziomie rzecznika i wydawcy". Znali się bowiem z ławy szkolnej i z podziemia. Istnieje więc prawdopodobieństwo graniczące z niepodobieństwem, że oni spotkali się o 1.30 w nocy na poziomie kombatantów podziemia niepodległościowego. Niepokorni, niezłomni, cichociemni. Jest oczywiście także możliwość, że to było spotkanie na poziomie „Wspomnień niebieskiego mundurka”. Tertium non datur.

Z drugiej strony strach pomyśleć, co by się działo z „Rzeczpospolitą”, gdyby Paweł Graś z Grzegorzem Hajdarowiczem rozmawiali tamtej nocy służbowo, skoro w rezultacie spotkania koleżeńskiego wyleciał na bruk cały pion sekcji krajowej z redaktorem naczelnym włącznie? Zapewne przyjechałyby buldożery , spychacze, kruszarki i zmełły na proch budynek redakcji? Redaktor Gmyz zostałby postawiony pod ścianą i rozstrzelany w jakimś  zakamarku przez pluton egzekucyjny dobrany ad hoc z rady nadzorczej?

Nie chce mi się nawet wyobrażać skutków rozsierdzonego służbowo przybocznego rzecznika Grasia, na dodatek rozbudzonego w środku nocy. Nie wiem, jak nocne spotkania wpływają na Hajdarowicza, ale on jako postępowy salonowiec na pewno jest nocny marek i lepiej znosi bezsenność, więc może by wpłynął na złagodzenie wyroku. No, ale generalnie Gmyz et consortes nie mogą narzekać, a nawet powinni się cieszyć, że cało głowy unieśli. W tym stanie rzeczy jest bowiem oczywiste, że im się upiekło.

Sekretne spotkania i nocne konszachty w dziwnych miejscach chyba stają się już świecką tradycją partii obywatelskiej. Na cmentarzu, pod domem rzecznika, na molo, w pędzącym króliku. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest, że w tych specyficznych miejscach oraz o tych dzikich porach ludzie Tuska spotykają się ot tak, żeby niezobowiązująco sobie pogwarzyć, właściwie o niczym. Tak wynika z późniejszych relacji delikwentów przyłapanych in flagranti. Natomiast kiedy idzie o sprawy naprawdę poważne, wymagające dyskrecji, jak na przykład utworzenie koalicji rządowej, to partia obywatelska chciała negocjować w obecności kamer i mikrofonów. Bardzo dziwne, a nawet zabawne.

Z kolei nie bardzo wiadomo z kim się ostatnio widział redaktor Wojciech Maziarski, który napisał, że „raport Millera precyzyjnie opisał przebieg katastrofy smoleńskiej”. Wychodzi więc na to, że Maziarski to już prawie ostatni Mohikanin, co tak podziwia precyzję i skrupulatność komisji Millera. No, może jeszcze dorównują mu ci tak zwani „szeroko rozumiani eksperci”, którzy w programach Moniki Olejnik stawiają zawsze kropkę nad i.

Są mocne poszlaki, że redaktor Maziarski spotkał się z posłem Stefanem Niesiołowskim – ktoś napisał bowiem, że on pełni tę samą rolę w Gazecie Wyborczej, co Niesiołowski w Platformie Obywatelskiej. Czyli wyrażając się kolokwialnie: wściekle ujada na każdego, kto ośmieli się zaczepić jego pana. Zatem oni mogli się spotkać w celu wymiany doświadczeń. Jeśli tak, to widzieli się rzaczej w przelocie. Konkretnie w przelocie nad kukułczym gniazdem, nad którym Niesiołowski przelatuje z regularnością liniowca British Airways.

Ciekawe, co by rzekł Maziarski po spotkaniu z byłym prezydentem Kwaśniewskim i obecnym prezesem PAN Kleiberem, którzy uważają, że należy powołać niezależną komisję do dalszego badania tragedii smoleńskiej. Jestem pewien, że redaktor wytknąłby im pryncypialnie, że "wynajęli się na służbę w złej sprawie". Ale nie mam wątpliwości, że z Niesiołowskim czułby się zjednoczony duchowo i emocjonalnie.

Natomiast premier Donald Tusk spotkał się ze służbami specjalnymi, które mu powiedziały, że nie mają sygnałów, że „ktoś z zewnątrz miesza w kotle polskich emocji”. To był stanowczy odpór premiera na mocno skomplikowaną i równie tajemniczą tezę prezydenta Komorowskiego: „warto zbadać aspekt ewentualnego zewnętrznego czynnika działającego destrukcyjnie na społeczeństwo polskie w kontekście katastrofy smoleńskiej”.

Moim zdaniem premier niepotrzebnie się od razu zacietrzewia słowami prezydenta. Wyjaśnienie tej różnicy zdań jest bowiem banalne – prezydent spotkał się z całkiem innymi służbami. Zamiast się zaperzać, Tusk powinien u nich zasięgnąć języka. A języki zna Graś.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (22)

Inne tematy w dziale Polityka