Premier Donald Tusk co prawda upewnił się na sto procent, że koalicja rządowa ma większość w Sejmie, ale jeszcze wczoraj na wszelki wypadek nie wychodził z telewizora. I zapowiedział, że za chwilę rusza w objazd po kraju swoim niebieskim tuskobusem. Zupełnie jak w trakcie kampanii wyborczej, choć jednocześnie przyboczni szefa rządu na wyścigi zapewniają elektorat, żeby się nie frasował, ponieważ do wyborów całe trzy lata. Sam premier nie ma jednakże poczucia katastrofy z powodu dużego spadku notowań, a nawet życzyłby podobnej sytuacji każdemu rządowi. Po tej pocieszającej konstatacji popędził na łeb na szyję do następnej telewizorni.
Trwa platformerski festiwal sprzecznych wypowiedzi, absurdalnych argumentów i księżycowych obietnic. Według premiera Ewa Kopacz była w Moskwie jako przedstawiciel polskiego rządu do opieki nad rodzinami, ale nie wykonywała czynności państwowych. Wychodzi więc na to, że czynności państwowe w imieniu Polski wykonywał Siergiej Morozow, zastępca Anodiny w MAK. To ten sam państwowiec, który akredytował Edmunda Klicha i zarekomendował polskiemu rządowi postępowanie według załącznika 13 konwencji chicagowskiej.
W tym kontekście nie dziwi, że premier Tusk po dwóch i pół roku od tragedii smoleńskiej oznajmił, iż przygotowania do ściągnięcia wraku są bardzo zaawansowane, ale nie podał nawet orientacyjnej daty. Widocznie ustalenia terminu nie są tak zaawansowane jak przygotowania. Może jednak premier powinien w końcu odwołać tego Morozowa ze stanowiska polskiego przedstawiciela w Moskwie?
Jeśli chodzi o zabijanie dzieci poczętych, to nasz szczery przywódca zwierzył się redaktorowi Lisowi, że jest gdzieś pośrodku – uważa, że niektóre dzieci można zabijać, innych nie można. W sprawie aborcji nie przejdzie projekt czarny ani tęczowy - przyrzekł premier swojemu pluszakowi - lecz na razie nie ujawnił koloru projektu, za którym on sam optuje. Podobnie jest z projektem ustawy o in vitro – nie będzie projektu Kidawy ani Gowina. Czyli ni pies ni wydra. Będzie jakoś tak pośrodku, coś na kształt świdra. Poza tym Donald Tusk jest przywiązany do konstytucyjnych małżeństw, ale jak najbardziej popiera związki partnerskie. I nie uważa, że „za swojego życia zmieni poglądy”, co by mogło świadczyć, iż dopuszcza taką możliwość po śmierci.
W ogóle premier jest z przekonania liberałem konserwatywnym, a czasami na odwrót, chociaż nie stroni także od rozwiązań stricte socjalistycznych, czego dowodem jest projekt „Inwestycje Polskie”, który będzie nas wyciągał z kryzysu. Pozostaje mu tylko znaleźć jakiegoś towarzysza - alter ego znanego skądinąd Bolesława Jaszczuka - który przysposobi dla potrzeb obecnego rządu peerelowski „system bodźców materialnych w gospodarce uspołecznionej”. Chociaż sądząc po tych wszystkich aferach Platformy Obywatelskiej, to oni opracowali już dawno autorski system bodźców materialnych. I to jest program uniwersalny, na każdy rodzaj stosunków własnościowych w gospodarce państwa.
Ostatnio Unia Europejska, czyli Europa Zachodząca jest urzeczona naszym kreatywnym ministrem finansów, który wygrał kolejny konkurs piękności ministrów finansów Europy Wschodzącej. Ten sukces nie dziwi, bo główny księgowy Tuska jest w wielkiej formie, o czym świadczy wykonany przez niego niebywały szpagat. Znalazł mianowicie kilkaset miliardów w budżecie na projekt swojej partii, gdy jeszcze przed kilku dniami nie mógł się dopatrzeć marnych kilkudziesięciu miliardów na projekt gospodarczy opozycji. Zważywszy również na fakt, że Wincenty Rostowski jest głównym sprawcą horrendalnego wzrostu zadłużenia Polski w ciągu ostatnich kilku lat, to możemy sobie wyobrazić, co nas czeka, jeśli przystąpimy do paktu fiskalnego Europy Zachodzącej promowanego przez premiera Tuska.
Szczytuje także ulubiony ulubieniec premiera wśród ministrów (oczywiście poza przybocznym Grasiem, ten jest poza wszelkim konkursem), czyli wynalazca przejezdności ustawowej autostrad, Sławomir Nowak. Faworyt Cezara zabrał głos w sprawie zablokowania przez pakt Merkel-Putin dostępu do portu gazowego w Świnoujściu dla dużych statków. Minister Nowak szykuje dokument, który nosi wiele mówiący tytuł „Rozwój polskich portów”, a znaleźć się ma w nim odpowiedź na ewentualne zablokowanie portu. Znając inwencję Nowaka możemy przygotować się na nowy wynalazek. Stawiam na coś w jego niepowtarzalnym stylu, na przykład projekt prawa "o ustawowej przepływalności toru wodnego".
A tak generalnie, to według Nowaka Polska jest tylko obserwatorem machinacji z zablokowaniem portu, a nie stroną. Dlatego rząd Tuska tylko się przygląda efektom rosyjsko-niemieckiej kooperatywy rurociągowej. On sam mówi, że nie ma wrażenia, żeby Niemcy nie dotrzymywali swoich zobowiązań w tej sprawie. No, ale z drugiej strony, co niby ma zrobić taki obserwator, kiedy blokują mu port? Obserwuje sobie i tyle. Fatalnie natomiast się składa, że mamy już pokaźny ciąg tych przypadków niemożności rządowych obserwatorów.
Wszyscy pamiętamy słowa Tuska, że kontrakt gazowy z Rosją został wynegocjowany perfekcyjnie, a jednocześnie wiemy, że ceny na gaz wynikające z tej umowy mamy najwyższe w Unii Europejskiej a może i w Europie. To już nie jest przypuszczenie, co do jakiejś przyszłej konsekwencji, ale rezultat. Być może to jest perfekcja ze strony Tuska, ale dziwnym trafem korzystna dla Rosji. Podobnie spolegliwy był premier w kwestii prywatyzacji Lotosu - „nie widzę przesłanek, by powiedzieć "nie" na ofertę Rosji” - oświadczył kiedyś nasz kieszonkowy Gerhardt Schroeder.
Minister obserwator – co prawda nie brzmi dumnie, ale jakoś tak świeżo, a nawet odkrywczo. Ale właściwie już dawno coś takiego przeczuwaliśmy na temat nie tylko ministrów, lecz także naszego szczerego przywódcy. Z tym, że szefowi rządu należy się jakaś wyższa ranga. Trzeba bowiem uwzględnić jego notoryczne odwlekanie decyzji do momentu rozpoznania sondaży oraz opinii sąsiadów z prawa i lewa. Zgodnie z wojskową nomenklaturą możemy więc śmiało uznać, że w przypadku premiera Tuska mamy do czynienia z obserwatorem-zwiadowcą. Tylko ciągle nie mamy pewności, w jakim wojsku zdobył tę specjalność.
Inne tematy w dziale Polityka