Szmat czasu upłynął, kiedy ostatni raz popełniłem tekst o katastrofie smoleńskiej i sądziłem, że dotrwam do październikowej konferencji naukowej na ten temat. Mam bowiem przeświadczenie, że to gremium może dać impuls albo co najmniej wiele do myślenia nawet najbardziej zatwardziałym zwolennikom tezy generaliny Anodiny, że kapitan Protasiuk w trakcie feralnego lotu przebywał w „tunelu świadomościowym”. A także – dodajmy - wielu innych hipotez żywcem przeniesionych z kursów KGB dla rocznika wspomnianej generaliny. Tymczasem, wbrew moim planom, zaszły okoliczności zmuszające mnie wręcz do zabrania głosu w tej sprawie.
Oto bowiem jedna ze stron tego fundamentalnego sporu na temat przyczyn tragedii smoleńskiej – właśnie admiratorów nadzwyczajnych właściwości ruskiej brzozy pancernej - doszła do przysłowiowej ściany, czyli w tym konkretnym przypadku do teścia redaktora Sakiewicza. No, bo jak inaczej interpretować fakt, że zamiast tezami podsumowania pracy zespołu Macierewicza zajęli się teściem Sakiewicza?! Czyż to nie jest oznaka krańcowego wyczerpania merytorycznych argumentów?
No i mamy pat w dyskusji, gdyż Antoni Macierewicz powiedział swoje, a jego adwersarze na czele z czcigodnym senatorem Libickim (o którym mówi się w kuluarach, iż w pobożności przewyższa nawet posła Gowina, chociaż ja osobiście twierdzę, że to jest niemożliwe)zamiast zmiażdżyć go, jak to zazwyczaj czynili - kontrdowodami, kontrargumentami, kontrświadkami i kontrekspertyzami, nagle przerzucili się na Bogu ducha winną w tym przypadku rodzinę redaktora Gazety Polskiej. A przecież Macierewicz, pomimo że ma pewne wady merytoryczne - jako to fanatyczne wejrzenie lub karygodny brak obiektywizmu względem WSI, nie wspominając już, że ubiegł Kuronia w założeniu KOR-u, to jednak w kwestii smoleńskiej przedstawił 28 punktów podpartych dokumentami, zeznaniami, symulacjami i opiniami naukowymi.
I właśnie w tym momencie niemrawego zastoju, ponieważ nade wszystko cenię burzę mózgów i przedkładam ją nawet ponad rację-fizykę polityczną, postanowiłem wzbudzić ożywczy ferment pośród owej osobliwej trzódki, której obecnie pasterzy senator Libicki. Dlatego podrzucam im niezwykle merytoryczną „sprawę do przemyślenia”, jak to mawiał niezapomniany Standartenführer Stirlitz.
W kwestii tragedii smoleńskiej można bowiem postawić niezliczoną ilość pytań, czego zresztą nikt nie neguje, z wyjątkiem Tuska, Grasia i Millera Jerzego. I ja właśnie rzucam takie pytanie, które z pozoru jest błahe, ale jak się za chwilę przekonacie, ma wręcz studzienną głębię. Dlaczego nie zmierzono brzozy smoleńskiej? Dlaczego nie wykonano tak oczywistej i na dodatek prostej czynności, skoro bardzo szybko postawiono w tym śledztwie twardą tezę, że o to właśnie o brzozę poharatał się Tupolew i to ona była bezpośrednią przyczyną upadku samolotu będącego w trakcie wznoszenia?
Do tej pory padała taka dość tuzinkowa odpowiedź, że to z powodu legendarnej już ruskiej niedbałości, żeby nie powiedzieć nieodpowiedzialności. Sorry, ale delikatniej tego wyrazić już nie potrafię. Tymczasem, jak się wgryźć w temat, to taka teza ma ciężkie konsekwencje, gdyż imputuje narodowi rosyjskiemu fatalną, prymitywną gębę. To raz, a po drugie: przecież na miejscu byli polscy niezwyciężeni eksperci, jak choćby akredytowany Edmund Klich, który cieszył się rekomendacją nie tylko ministrów i premiera polskiego rządu, ale także samego przewodniczącego Komisji Technicznej MAK Aleksieja Morozowa, mającego bezpośrednie przełożenie na Putina, co już jest argumentem nie do odrzucenia. Przecież chyba nikt nie powie, że Morozow nie zna się na polskich ekspertach?!
No i nikt z naszych ani z onych nie wpadł na pomysł, żeby zmierzyć brzozę, zanim się ją zetnie. Choćby po to, żeby się pisowcy nie czepiali, już nawet nie chcę mówić o dobru śledztwa. I to bez żadnego wyjątku, wyobraźcie sobie - z tych kilkudziesięciu co najmniej ekspertów żaden się nie wyłamał. Bo gdyby był wyjątek, to pytanie byłoby dzisiaj bezzasadne. Nic z tych rzeczy, ktoś jedynie spojrzał w górę, ocenił wzrokowo i rzucił niedbale: to będzie jakieś trzydzieści do czterdziestu centymetrów, nie więcej. Coś takiego ten ktoś powiedział, oczywiście po rosyjsku, i zapisał sobie w kajeciku ołówkiem kopiowym. A potem prawdopodobnie poszedł przenosić odłamany kawałek skrzydła w inne miejsce, bo w miejscu, w którym spadł ów fragment, tylko gmatwał logiczny obraz zdarzenia. Tak w przybliżeniu musiało być, ale to nie jest oczywiście odpowiedź na moje pytanie.
Zatem nie ma wątpliwości, że tezę o ruskiej niedbałości trzeba odrzucić, gdyż w przeciwnym wypadku należałoby tych wszystkich ludzi uznać za gromadę skończonych idiotów. A przecież tego nie chcemy powiedzieć o wybitnych polskich i rosyjskich specjalistach; o Klichu, co badał wiele katastrof; o naczelnym prokuratorze wojskowym Parulskim i jego biegłych podwładnych; a już skóra mi cierpnie na myśl, że ktoś mógłby zaliczyć w poczet idiotów ministra od sytuacji nadzwyczajnych Federacji Rosyjskiej. Nie, to jest nawet statystycznie niemożliwe, żeby oni wszyscy co do jednego byli tak ekstremalnie niezborni.
Oczywiście z góry należy także wykluczyć odpowiedzi fantasmagoryczne, na granicy sennego koszmaru, jak ta pewnego blogera, z którym w swoim czasie prowadziłem iście psychodeliczny dialog. Zagadnąłem go mianowicie, dlaczego zaraz po tragedii niszczono główny dowód w postaci wraku, na co on odrzekł, że w katastrofach szuka się jedynie tych części, które mogą pomóc w ich wyjaśnieniu, natomiast pozostałych się nie szuka. Troszkę osłupiałem na takie dictum, lecz kiedy wróciłem do stanu normalności, chytrze go zażyłem, skąd wiadomo, które części mogły być pomocne w śledztwie, jeśli się je przedtem zniszczy? Na co on mi odparł, że po rodzaju katastrofy wiadomo, co jest ważne. Wtedy trochę bezradnie go zapytałem, po co w ogóle śledztwo, skoro od początku wiadomo, a on mi błyskotliwie zripostował, że śledztwo prowadzi się zawsze, gdyż należy wyjaśnić wszystkie szczegóły katastrofy. W tym momencie już się poddałem, a przytaczam ów wywód wyłącznie w celu pokazania, jaki rodzaj odpowiedzi na moje pytanie z góry odrzucam, żeby nie było żem jest opętany moher, co wszystko postrzega w kontekście masońskiego spisku.
Nie może być także mowy o zbiorowym, a nawet wręcz masowym przeoczeniu tak rutynowej czynności, jaką jest staranne zbadanie i udokumentowanie obiektu, który odegrał kluczową rolę w sekwencji całego zdarzenia. To również statystycznie jest nieprawdopodobne, nie tylko ze względu na dużą ilość osób z obu stron biorących udział w czynnościach, ale również dlatego, że niektóre z nich, zwłaszcza z rosyjskich służb specjalnych, można posądzić o wiele najróżniejszych rzeczy, lecz nie o proste przeoczenie. Tych ludzi nie można pomylić z premierem Tuskiem, który zapytany, dlaczego oddał śledztwo Putinowi, szczerze wyznał, że w pierwszych dniach po katastrofie nie miał głowy do takich drobiazgów. Nie, oni w żadnych okolicznościach nie tracą głowy i takich ludzi zabrał do Smoleńska Putin, natomiast Tusk przywlókł tam Grasia i Arabskiego. I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o ewentualne przeoczenie zbadania brzozy.
Zdecydowanie odpada również teoria, że Rosjanie mieli coś do ukrycia i dlatego w ogóle nie zajęli się badaniem brzozy tylko jej ścinaniem. Nie możemy bowiem zakładać, że bracia Moskale, z którymi jednał się akurat polski rząd oraz Gazeta Wyborcza, Tygodnik Powszechny i inne postępowe media, byli zamieszani w jakieś machinacje z ukrywaniem dowodów. Wtedy bowiem musielibyśmy założyć, że i nasi orędownicy pojednania ocierali się o zdradę stanu na rzecz jednającego się z nami zaprzyjaźnionego mocarstwa. To jest w ogóle nieprawdopodobne do tego stopnia, iż mi mrowie przechodzi po plecach, gdy to piszę. Nie ważcie się nawet czytać tego na głos!
Ta zbiorowa dezynwoltura uczestników śledztwa smoleńskiego wobec najprostszej z możliwych śledczych czynności zatrąca wręcz o metafizykę, ale oczywiście metafizykę również stanowczo odrzucamy – tu mamy poparcie całej opcji stojącej na gruncie nieubłaganego postępu, jakby to określił redaktor Michalkiewicz. Poza tym powiedzmy sobie szczerze, że FSB, OMON i Ministerstwo Sytuacji Nadzwyczajnych Federacji Rosyjskiej nie zostawia takich spraw metafizyce. To są poważni chłopcy.
I tu otwiera się pole do popisu dla blogerów działających pod czułą egidą czcigodnego senatora Libickiego: Dlaczego nie zmierzono brzozy smoleńskiej? Jeśli odpowiecie sensownie na to pytanie, to ręczę wam, poradzicie sobie śpiewająco z teściem redaktora Sakiewicza.
Inne tematy w dziale Polityka