Praworządność w naszym kraju wyleciała już nad takie poziomy, że normalny człowiek czuje się tutaj jak Alicja w krainie czarów. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku żarliwie zapewniała wczoraj, że prezesowi Amber Gold w żadnym postępowaniu nie nadała statusu podejrzanego. Przecież od wtorku zaledwie trzy razy księżyc odmienił się złoty, gdy nasz przywódca bezradnie rozkładał ręce, bo jak twierdził - Amber Gold uprawiał oszustwo, które nie jest przestępstwem. A dzisiaj trzask prask i legalne oszustwo zamieniło się w nielegalne. Przemija postać świata z taką prędkością, że człowiek prześpi się jako innowacyjny biznesmen i sól ziemi bez mała, a budzi się nielegałem ściganym przez prawo. Kładzie się prezesem a wstaje jako Marcin P.
Jednak praworządny prokurator nie mógł nawet podejrzewać o takie bezeceństwo prezesa spółki, który był zaledwie sześciokrotnie karany za oszustwa. No, bo gdzie wtedy kardynalna zasada domniemania niewinności, że nie wspomnę już o polityce zaufania? Nie ma tu nic do rzeczy fakt, że doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa prokuratura miała już w maju i to nie od anonimowego frustrata, lecz od służb specjalnych. Ale skąd praworządnemu prokuratorowi mogło przyjść do głowy, że sam prezes we własnej osobie jest w to zamieszany?!
Otóż nie mogło. Po stokroć nie mogły takie brudne myśli zmącić kryształowych intencji naszej prokuratury. Nawet fakt, że już ponad 150 osób zawiadomiło o oszustwie nie naruszył żelaznych zasad, z których słynie brać prokuratorska. Nic to, że zaginęło 50 milionów, które według prezesa rzekomo przelano do innej jego spółki, a banki świadczą ze stuprocentową pewnością, iż przelewy sfałszowano – dla niezależnego prokuratora prezes jest nadal czysty niczym dziewica orleańska.
Dlatego smucą i napawają mnie melancholią pytania blogerów i komentatorów, dlaczego prezes Amber Gold jeszcze nie siedzi? A dlaczego on ma siedzieć, skoro prowadził oszustwo legalne, jak objaśnił nasz szczery przywódca Donald Tusk w swoim charyzmatycznym wystąpieniu? Czy to tak trudno zrozumieć? W świetle prawa i na oczach niezależnej prokuratury oraz niezawisłych do szpiku kości sądów rżnął ludzi legalnie, odprowadzał podatki, prowadził księgi i poddawał się wszelkim wyrokom niezawisłych sądów. Po prostu wzorowy obywatel z czytanek dla dziatwy szkolnej. Dopiero teraz stał się nielegalny, gdy szambo się rozlało na cały kraj.
Co bowiem nie jest zabronione, to jest dozwolone, a co nie jest dozwolone, to też nie jest zabronione, jeśli tylko nie dasz się przyłapać z ręką w cudzej kieszeni, a media nie rozchlapią wszem i wobec. Oto dewiza obecnej władzy i dlatego każdy, kto się dziwi, że prezes nie siedzi, jest nienawistnym ksenofobem, a może nawet i faszystą jest. Albo czyni to z zazdrości, że nie zna takich sztuczek jak prezes Plichta, który od swojej spółki Amber Gold sp. z o.o. pożyczył 50 milionów, a następnie zasilił nimi inną swoją spółkę Amber Gold SA. I zaraz potem, ponieważ nie lubi być dłużnikiem samego siebie, sumiennie spłacił należność, przekazując swoje udziały w spółce Amber Gold SA do swojej spólki Amber Gold sp. z o.o. I w ten sposób kółko się zamknęło, a prezes znowu jest czysty jak łza, zaś 50 baniek w suchym.
Chyba największy nienawistnik przyzna, że nawet szczwana cygańska wróżka mogłaby się od prezesa Marcina P. nowych sztuczek nauczyć. W PRL było na ten proceder dobre porzekadło: „Podwydziały i wydziały, żeby ludzie nie wiedziały, gdzie pieniądze się podziały”. Dzisiaj mamy nową rzeczywistość, ale stare chwyty nie rdzewieją. Tylko język inny oraz prokuratura i sądy inne, niezależne i samorządne, aż przyjemnie popatrzeć.
Skoro więc ustaliliśmy ponad wszelką wątpliwość, że prezes P. to jest sól ziemi Trzeciej Rzeczpospolitej, a przynajmniej był do wczoraj, to jest także oczywistością, iż nasza władza, zarówno pierwsza, jak i druga, ale także trzecia i czwarta, są fundamentami naszych wolności. Każdy bowiem w naszym kraju ma prawo nabierać współobywateli, dopóki czyni to za zgodą naszego bezgranicznie tolerancyjnego wymiaru sprawiedliwości.
I tak na przykład istnieje obowiązek otrzymania zezwolenia od NBP na handel złotem, ale bank to kontroluje jedynie przy rejestracji podmiotu. Tymczasem podmiot Marcin P. nie w ciemię bity, bo wcale do rejestracji się nie pokwapił. Po co niby miał pchać się Temidzie na oczy, jeśli niczym sienkiewiczowski bohater mógłby sobie płaszcz podbić wyrokami? A skoro się nie zarejestrował, to nasze państwo jest oczywiście bezradne jak pijane dziecko we mgle. Żaden bank ani urząd skarbowy, ani inna instytucja przez cztery lata nie wpadła na pomysł, żeby sprawdzić czy Amber Gold ma prawo handlować goldem. W czepku rodzony ten Marcin P., bo jak to inaczej wytłumaczyć?
Na koniec chciałbym napisać coś refleksyjnego, a jednocześnie brzmiącego współcześnie, tak postmodernistycznie, więc będzie trochę o związkach sztuki z polityką i biznesem. Żeby nie było żem jeno zakuty moher, co świata spoza kruchty nie widzi. Oczywiście, w te klocki, czyli pokątne układy i konszachty, najlepsza jest partia obywatelska, więc wziąłem za przykład prezydenta Gdańska, który jest bardzo typowym okazem.
Otóż kiedy firma objawiła się jako sponsor filmu o Wałęsie, prezydent Adamowicz wychwalał pod niebiosa Amber Gold za innowacyjność. Czujecie ten moment, czujecie innowacyjność. Wałęsa też był innowacyjny dla swoich czasów, bardzo wam dziękuję – piał wówczas Adamowicz. I ja mam w związku z tym wrażenie, że ten Marcin P. faktycznie zapatrzył się kiedyś w byłego prezydenta. Jeśli chodzi bowiem o trefne papiery, to oni obaj prezentują podobny zmysł innowacyjności.
Natomiast co do Adamowicza, to tłumaczył się wczoraj, że sławiąc innowacyjność Amber Gold „miał na myśli OLT Express”. Też oryginalna opinia, zważywszy, że OLT upadło jeszcze wcześniej niż Amber Gold. Trudno zresztą nadążyć za studzienną głębią myśli gdańskiego prezydenta. Tylko tajemniczy uśmiech musi jeszcze poćwiczyć, to będzie kubek w kubek jak słynna Gioconda.
A swoją drogą, ciekawe co Adamowicz powie, kiedy Amber Gold nie będzie w stanie zwrócić należności klientom, a innowacyjny prezes trafi do więzienia. Bo wtedy okaże się ponad wszelką wątpliwość, że filmowy epos o jedynym zwycięzcy czerwonego szatana został wyprodukowany za ukradzione pieniądze. Aż ciśnie się na usta parafraza klasyka: jaki bohater, taki sponsor...
Inne tematy w dziale Polityka