seaman seaman
984
BLOG

Parytety, kwoty oraz inne kontyngenty

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 35

Nie można już dłużej ukrywać, że w miarę postępów w budowie demokracji sterowanej zaostrza się walka o parytety wszelkiego rodzaju. A parafrazując innego klasyka – Radio Erewań – wszystko wskazuje, że wkrótce rozgorzeje taka walka o parytety na listach wyborczych, że kamień na kamieniu nie zostanie z pięcioprzymiotnikowej demokracji przedstawicielskiej.

Zapewne na dniach, zgodnie ze wcześniejszą obietnicą, projekt ustawy parytetowej dla kobiet złoży ruch swojego poparcia Janusza Palikota. Wymuszenie równego udziału kobiet w polityce w stosunku do mężczyzn to jest oczywiście klasyk tak zwanej polityki równościowej. Została ona wymyślona w gabinetach zbankrutowanych komunistów, żeby czymś zastąpić kierowniczą rolę klasy robotniczej, kiedy ta ostatecznie zbiesiła się przeciwko swojej świetlanej przyszłości.

Nie dziwota zresztą, że działaczki sekcji kobiet z ruchu poparcia swojego lidera są w parytetowej awangardzie, skoro jest ich zaledwie 5 sztuk w 43-osobowym klubie parlamentarnym. To stanowi, jak skrzętnie policzyłem, około 11,6 procenta, zatem jest o co walczyć, bo od postulowanej 50-procentowej reprezentacji dzieli je przepaść. A to jest z kolei dziwne, że Palikot, który nigdy nie zmarnuje okazji, żeby głosić równość w niemal każdej dziedzinie, jakoś nie wpadł na pomysł, żeby zacząć od swojego ruchu. No, ale tak się zawsze dzieje, jak ktoś jest bez reszty zajęty ratowaniem całego państwa, żeby już nie powiedzieć: całej ludzkości.

Natomiast premier Donald Tusk, który z reguły wyprzedza rytm postępu w naszym kraju o co najmniej jedną fazę, obiecał ostatnio, że jego minister sporządzi listę spółek skarbu państwa, w których mają obowiązywać tak zwane kwoty obecności kobiet. Oczywiście nieco przesadziłem z przodującą rolą Tuska w tej kwestii. Nikomu bowiem nie da się wyprzedzić lewactwo kierujące Unią Europejską. Oni to wymyślili obowiązkowe kwoty dla kobiet we władzach spółek, a nasz drogi przywódca jedynie podjął ambitne wyzwanie. Kobiety bowiem – jak wiadomo skądinąd - znacznie łagodzą obyczaje w każdym środowisku, a w drapieżnym biznesie obyczaje są najdziksze, z wyjątkiem, oczywiście, polityki.

Nie bardzo wiadomo jedynie, co należałoby zrobić, gdy nie znajdzie się dostateczna liczba kobiet biegłych w biznesie i chętnych do uczestnictwa w tej spółkowej dżungli skarbu państwa? Dobierać z facetów wystających w kolejkach do pedikiuru, czy co? Wbrew pozorom to poważne pytanie, bo w Szwecji, która jest światowym przodownikiem w równouprawnieniu, 50-procentowy parytet na uczelniach doprowadził do dyskryminacji studentek. Głupsi faceci zajęli tam miejsca mądrzejszym kobietom, bo prawo było bezlitosne – ma być po równo bez względu na wyniki w nauce, czyli nie ma znaczenia, co ma się w głowie. Jeśli bowiem chodzi o równouprawnienie płci, liczy się wyłącznie co kto ma w kroczu. I pomyśleć, że feministki ciągle się upierają, że płeć mieści się w mózgu... Ale cóż, u nas zapewne skończy się jak zawsze - rząd wprowadzi ustawową biegłość kobiet w spółkach skarbu państwa i nikt się już nie przyczepi.

A skoro już zahaczyłem o tożsamość krocza, to trzeba zaznaczyć, że gejostwo również nie zasypia gruszek w popiele, gdy chodzi o parytety dla siebie. Niezastąpiona tuba tego środowiska Magdalena Środa już dawno postuluje, żeby homoseksualiści starali się o parytet parlamentarny i to 10-procentowy, bo jak twierdzi: - „skoro odsetek osób homoseksualnych w społeczeństwie wynosi jakieś 5%, to - dla wzmocnienia wykluczanej grupy - powinniśmy domagać się 10% parytetu. Oczywiście, tylko dla gejów i lesbijek comingoutowych”.

No pięknie, tylko skąd wytrzasnąć tylu kumatych osobników z zaledwie pięcioprocentowej mniejszości, żeby dało się wyłonić spośród nich kilkudziesięciu parlamentarzystów? I to w dodatku spośród delikwentów comingoutowych, czyli jawnych, którzy występują w ilościach śladowych, co pokazuje choćby ich coroczna parada w Warszawie? To taki Palikot cały rok łowił w środowiskach gejowskich, antyklerykalnych, libertyńskich i lewackich, a ułowił zaledwie kilku, którzy potrafią parę zdań złożonych sklecić. Reszty gagatków musi pilnować jak oka w głowie, żeby się nie odzywali, bo poruta na cały kraj jest od razu.

No więc niemal wszyscy walczą o gwarantowane udziały w polityce, ale jakoś nie słychać głosów, żeby wprowadzić parytet w Sejmie dla osobników merytorycznych. A wydawać by się mogło, że to najbardziej oczywiste, skoro cały czas słyszymy, że mało kto w naszym parlamencie jest w stanie czytać ustawę ze zrozumieniem. Tymczasem nikt się nie domaga takiego parytetu, nawet ci, którzy by się w jego granicach swobodnie zmieścili. To jest naprawdę ciekawostka – wymóg reprezentatywności kompletnie zdominował kwestię merytoryczności w demokracji parlamentarnej. Pytanie, czy to jest jeszcze demokracja, czy już tylko fasada?

A przecież kryteria przynależności do takiej grupy – nazwijmy ich „merytorykami” - byłyby o wiele bardziej przejrzyste i wyraźne niż w przypadku  chociażby  pederastów. Już nie wspominam o pożytku publicznym, jaki przyniósłby parytet dla merytoryków, bo to oczywiste. Wystarczy wprowadzić cenzus wieku i wykształcenia (wykluczamy oczywiście nauki egzotyczne, zgłębiane jedynie dla uciechy swojej i znajomych, jako to politologia, filozofia prawa lub inne gender studies), niekaralność, kryterium zamieszkania, językowe(delikwent musi biegle mówić, rozumieć i czuć po polsku), cenzus zaufania oraz zawodowego i życiowego doświadczenia. To kwestia do ustalenia. Można oczywiście być przeciwko cenzusowi wyborczemu jako takiemu, jednak to jest niepojęte, że nie ma społecznego zapotrzebowania na ustawową gwarancję dla merytoryków, a trwa zgiełk wokół gwarancji dla grup kompletnie niemerytorycznych.

Na koniec, ponieważ mamy wakacje, pragnę przedstawić z gruntu optymistyczną i pogodną propozycję w sprawie parytetów. Kiedyś już resztą o tym pisałem, lecz przeszło zupełnie bez odzewu. Otóż wśród kobiet jest pewna grupa, o którą się żadna opcja polityczna nie upomina, a która może ucywilizować różne dzikie praktyki w Sejmie. Chodzi mi o tak zwane „słodkie idiotki”. I ja właśnie byłbym za tym, żeby ustawowo zapewnić w parlamencie stały kontyngent tych przeuroczych stworzeń. Łącznie z merytorykami stworzyłyby absolutnie  najwyższą  jakość w dziejach naszego ustawodawstwstwa. Nic tak bowiem nie łagodzi obyczajów, jak słodka idiotka w adekwatnej proporcji do strony merytorycznej.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (35)

Inne tematy w dziale Polityka