Filozofce Magdalenie Środzie, która doktoryzowała się z idei godności, skojarzyły się ogórki z możliwością ich seksualnego użycia i to jest pierwszy powód, dla którego powinno się jej współczuć. Drugi powód to ten, że ze znanych mi środowisk kształt ogórków w podobny sposób kojarzą jedynie luźne grupy niewyżytych czternastoletnich wyrostków, którzy nie posiadają żadnych poglądów filozoficznych. W związku ze swoją warzywno-seksualną asocjacją znana filozofka zgłasza postulat, żeby klauzulę sumienia przyznać także straganiarzom.
„Bardzo proszę zatem o klauzulę sumienia dla sprzedawców warzyw. Wśród warzyw są ogórki i inne falliczne z kształtu warzywa i być może sprzedawca warzyw nie powinien sprzedawać niektórych warzyw z powodu możliwości ich niewłaściwego, seksualnego użycia” - proponuje była minister od równego statusu kobiet i mężczyzn.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/3/34/Magdalena_%C5%9Aroda_-_Manifa_2009_Warszawa.JPG/250px-Magdalena_%C5%9Aroda_-_Manifa_2009_Warszawa.JPG)
Moim zdaniem jak na profesora, to Środa się nie popisała, ponieważ nie spenetrowała tematu dogłębnie. Nie wspomniała nawet o fundamentalnym rozróżnieniu znanym każdemu klientowi warzywniaka. Ogórki bowiem dzielą się na gruntowe i szklarniowe, co determinuje ich użycie w technologiach przetwórstwa i żywienia, ale zapewne nie tylko w tych dziedzinach. Nie wspomnę już o uwarunkowaniach ekologicznych.
Niech więc Środa uważa z tymi ogórkami, bo one także nie mają równego statusu w pewnych zastosowaniach. Znana feministka narzeka, że partia obywatelska zamroziła ustawę o zapłodnieniu in vitro, ale przecież seksualne wykorzystanie warzyw jest podobnie kontrowersyjne. Wątpię więc, czy konserwatywne skrzydło Platformy Obywatelskiej pod przywództwem ministra Gowina pochyli się nad rozterkami Środy.
Z całkiem innymi problemami, bynajmniej nie seksualnymi ani sercowymi, boryka się teraz były premier Kazimierz Marcinkiewicz. Zbankrutowała bowiem firma DSS, która przejechała się na autostradzie A2, jak zresztą wiele innych firm, które przejechały się na polskich drogach. Sęk w tym, że firmie DSS doradzał właśnie nasz były król karnawału, który po perypetiach matrymonialnych w końcu się ustatkował i zaczął dbać o nowe stadło. W tym celu najął się do firmy swojego przyjaciela DSS, a ta, chociaż nigdy nie zbudowała nawet metra autostrady, przejęła spuściznę po Chińczykach z firmy COVEC, którzy wcześniej odeszli w niesławie z A2. I niedługo potem wzięła i upadła. Pomimo że rząd Donalda Tuska zapewniał, iż jest prześwietlona na wskroś i do spodu. No i teraz były premier, a w międzyczasie gwiazda rubryk życia na gorąco i innych pudelków, musi się tłumaczyć ze swojego doradztwa.
Blokada drogi krajowej nr 50, pomiędzy Sochaczewem i Żyrardowem na węźle drogowym w Wiskitkach. Trasę blokowali podwykonawcy firmy DSS, budujący autostradę A2. Fot. PAP/Tomasz Gzel.
Okazuje się, że Marcinkiewicz nie doradzał firmie DSS w sprawie autostrady A2, lecz jedynie rozmawiał z ministrem infrastruktury o sytuacji firmy COVEC, która w ubiegłym roku tę autostradę opuściła. To jest oczywiście fundamentalna różnica. Równie żarliwie klnie się były premier, że nie rozmawiał z ministrem skarbu w kwestii prywatyzacji dwóch kopalni kruszyw, które DSS nabyła od państwa. Nic podobnego, mówi Marcinkiewicz, rozmawiał z ministrem skarbu tylko o rozłożeniu na raty płatności za owe kopalnie. Zarzeka się także, że nie jest lobbystą i nigdy nie był.
Zachodzi słuszne pytanie, co w ogóle robił Marcinkiewicz w tej firmie? Starałem się wspomóc przyjaciela w tworzeniu polskiej firmy budowlanej. W tym roku za prowadzone działania nie pobrałem jakiegokolwiek wynagrodzenia ani zwrotu kosztów – odpowiada nasz Kazimierz Złote Serce. A konkretnie to twierdzi, że doradzał swojemu przyjacielowi w projekcie pierwiastków ziem rzadkich m.in. w Mongolii i stąd jego kontakty z instytucjami finansowymi. Czyli żaden z niego lobbysta. Zwyczajny mongolski łącznik.
Inne tematy w dziale Polityka