Najbardziej rozpaczliwy jest niewątpliwie przypadek Moniki Olejnik, która w sprawie pancernej brzozy zmuszona była zasięgnąć opinii od bliżej nieznanego publicysty i "mistrza sztuk walk wschodnich”, jak go sama obrazowo przedstawiła. Mistrz jednym tchem zgromił profesora Biniendę za niedopuszczalne metody badawcze i jednocześnie przedstawił kontrdowód w postaci wieśniaka rąbiącego brzozę na opał.
Życie nie uśmiecha się także do innych tuzów prorządowych mediów, którzy daremnie poszukują cyngli odpowiedniego kalibru. Dziennikarz wszech czasów i pluszak premiera zamieszcza na okładce wizerunek Antoniego Macierewicza w turbanie. Nie znalazł innych argumentów. Gazeta Wyborcza w obronie przed ofensywą naukowców z komisji Macierewicza posługuje się cytatami z forów internetowych i zdjęciami z ataku na WTC. Nie ma wody na pustyni!
Redaktorzy przodujący w inżynierii dusz ludzkich biją na alarm. Janina Paradowska załamuje swoje białe dłonie i nadziwić się nie może, że nie ma żadnej oficjalnej odpowiedzi na to, co „płynie z tamtej strony”. Redaktor Paweł Wroński wypomina gorzkimi słowy kolegom po fachu, że abdykowali z dyskusji z „paranojami Macierewicza”. Nie jest do końca prawdą, że to rząd i prokuratura abdykowali – wytyka Wroński, według niego najpierw abdykowali dziennikarze. To jest zresztą horrendalna niekonsekwencja – najpierw samemu grzmi się miesiącami, że to paranoja, a potem narzeka, że nikt nie chce z paranoją dyskutować. Najpierw przekonuje się Polaków, żeby nie rozmawiali, bo nie ma sensu rozmawiać z oszołomami, a kiedy ludzie zaczynają wierzyć tamtej stronie, obwinia się własne środowisko i rząd o pasywność. To jest faktyczna schizofrenia.
A cóż niby mają teraz czynić biedni wyrobnicy medialni? Każda próba podjęcia rozmowy kończyła się potępieniem ze strony prorządowych mediów, jeśli nie szyderstwem. Stopniowo ostawali się jedynie najbardziej nieprzemakalni na zdrowy rozsądek. W końcu zostali tylko instruktorzy sztuk walki oraz uczestnicy forum internetowego pasjonatów lotnictwa. Rynek cyngli smoleńskich został więc schłodzony do granic możliwości, do tego stopnia, że do wzięcia są już tylko osobnicy wyzuci z resztek samokrytycyzmu co do własnych osób i kompetencji. Prawdę mówiąc, rozpolitykowani wariaci.
Nie jest prawdą, że od pierwszego dnia po katastrofie ujawnili się masowo ludzie, którzy zaczęli mówić o zamachu. Ja z pierwszego dnia katastrofy, a właściwie z pierwszych godzin po katastrofie, zapamiętałem redaktora Imielskiego z Gazety Wyborczej, jak oznajmia, że wszystko wskazuje, iż przyczyną był błąd pilota. A także pamiętam rosyjskie kłamstwa o trzech podejściach do lądowania i że pilot nie znał rosyjskiego. Ale jeszcze nie pomyślałem w tym dniu o zamachu. Dopiero na drugi dzień, kiedy zaczęto ciąć i rozwalać łomami wrak, czyli niszczyć dowody w sprawie, to na serio przyszła mi do głowy ta hipoteza. A to jest jednak dużo później niż redaktor Imielski oznajmił nam o błędzie pilota. Już dwa tygodnie później opublikowano klasyczny „cynglowy” tekst sugerujący odpowiedzialność śp. prezydenta Kaczyńskiego na podstawie naciąganej analogii z lotu do Gruzji. To by było na tyle, jeśli chodzi o szukanie dowodów pod tezę ustaloną z góry.
Posucha wśród cyngli smoleńskich ma swoje bardzo racjonalne podstawy, bo naukowe, nomen omen. Zaczęła się od chwili, gdy sprawę wzięli w swoje ręce naukowcy pracujący dla komisji Macierewicza, a potem z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Prof. dra Jana Sehna. To oni spowodowali, że cynglom zamarły kłamstwa na ustach i przestali się udzielać masowo. Skończyły się bujdy o naciskach, debeściakach, pijanym generale w kokpicie; skończyło się powtarzanie z lubością rosyjskich kłamstw o pilotach samobójcach, którzy ze strachu o kariery runęli w smoleńską mgłę. Na ekspertyzy, na analizy fonoskopijne, na obliczenia wytrzymałościowe i symulacje komputerowe, nie znajdzie bowiem żadnych argumentów nawet najbardziej cwany cyngiel. Zatem w studiach i na łamach zaroiło się od postaci wręcz komicznych. Ja sobie nawet wyobrażam ten atak wesołości w środowisku prorządowych mediów, gdy Monika Olejnik obalała tezy profesora Biniendy z pomocą wieśniaka rąbiącego drewno brzozowe. Chyba że oni już całkiem stracili dystans do siebie.
A dzisiaj do wyżej wymienionych profesorów Biniendy i Nowaczyka, do doktora Szuladzińskiego dołączają inni. Profesor Czachor z Politechniki Gdańskiej zapowiada udział kilkudziesięciu naukowców z polskich uczelni w wielkiej konferencji na temat katastrofy smoleńskiej. Profesorowie Kleiber i Żylicz domagają się komisji międzynarodowej do wyjaśnienia tragedii.
Koledzy Wrońskiego abdykowali. Mistrz sztuk walki rąbie brzozę. Cyngle zamilkły. Świstak przestał zawijać sreberka. Tylko profesorowie robią swoje - dochodzą prawdy.
Inne tematy w dziale Polityka