Najcelniej, aczkolwiek nieco melancholijnie ujęła problem redaktor Janina Paradowska z Polityki. Dziwię się jednej rzeczy: mnożą się te przedziwne teorie, a mieliśmy komisję Jerzego Millera, działa prokuratura i nie ma żadnej odpowiedzi na to wszystko, co płynie z jednej strony – wyznaje skonsternowana dziennikarka. Ano właśnie, nie ma żadnej odpowiedzi. Jest tylko prymitywny wygłup.
Już nie wspomnę o milczeniu prokuratury, która zawsze grzeszyła oficjalną powściągliwością. Ale zamilkł także niegdysiejszy król medialnego karnawału Edmund Klich. A to jest nie tylko człowiek, który badał wiele katastrof, jak głosiła jedna z wystawionych dlań rekomendacji, ale także gość nieskłonny do zmarnowania okazji przed kamerą. Może zresztą pisze książkę i nie ma czasu. Teraz wszyscy, którzy chociaż przez chwilę zaistnieli w telewizorze, idą za ciosem i piszą wspomnienia o tej chwili.
Jednakże nie we wszystkim przyznaję rację redaktor Paradowskiej, bo przecież z tej „drugiej strony” coś tam płynie... no, może raczej pełza lub się sączy z wolna, ale jakby nie wybrzydzać - jest to jakiś ruch. Owszem, można kręcić nosem, bo jak przyznaje dziennikarka - z jednej strony są teorie, a z drugiej...no cóż... Stasiuk, Ryfiński i Blumsztajn. Z jednej strony ekspert NASA, profesorowie, światowej klasy patolog, komputerowe wyliczenia i symulacje, a z drugiej jakieś obleśne cyngle, eksperci-gawędziarze i najmity podręczne. Faktycznie można się załamać.
No, ale robią, co mogą, a mogą tyle, ile robią. Postępowy pisarz Andrzej Stasiuk popisał się iście pisarską fantazją i nazwał swoją owcę Smoleńsk. Tak po prostu. Bo według niego ta katastrofa „była w pewnym sensie barania”. To ma być jego wkład w upamiętnienie tragedii smoleńskiej. Moim skromnym zdaniem, jeśli już owcy nadawać nazwę w kontekście tragedii, to bardziej by pasowało choćby Jedwabne, ale Stasiuk jakoś na to nie wpadł. No, ale ja nie jestem żaden pisarz i nawet nie aspiruję, więc nie będę tu roztrząsał wszystkich za i przeciw. Poza tym pisarz Stasiuk hoduje barany, przestaje z nimi na co dzień, więc nikt nie wie lepiej niż on, co jest dobre dla owcy.
Poseł Armand Ryfiński, wybranek postępowej młodzieży, popatrzył w przyszłość. Rozmarzył się na Facebooku, że to dopiero byłaby jazda, gdyby historia się powtórzyła i Jarosław Kaczyński, lecąc na obchody do Smoleńska, poszedł w ślady brata. Taka filozoficzna refleksja na miarę ruchu własnego poparcia. Sam Ryfiński oczywiście idzie po śladach swojego promotora, pryncypała i mentora Janusza Palikota, który zajmuje się filozofią prewencyjną – odgrywa rolę politycznego zomowca na użytek partii rządzącej. Jemu również idzie ostatnio jak po grudzie, bo wyszedł poza scenariusz. Wystąpił jako analityk polityczny i nawet jego zwolennicy poczuli się zażenowani. Palikot przypomina tego muzyka rockowego, który zapragnął stworzyć monumentalne dzieło. Niestety, co się zabrał do komponowania, to wychodził mu jakiś kawałek do tańca. Także Palikot, nawet gdy snuje pokrętne analizy, to nieodmiennie kojarzy się z chamem, ciotą i świńskim ryjem.
Sewerynowi Blumsztajnowi z kolei nie mieści się w głowie zamach i wytyka Polakom mesjanizm i kult męczeństwa. Blumsztajn jednak nie byłby Blumsztajnem, gdyby nie wstawił czegoś do śmiechu. Że to Polacy nie chcą przyjąć do wiadomości jedynie słusznego wytłumaczenia katastrofy – a mianowicie polskiego „jakoś to będzie”. Ale dlaczego Blumsztajn wytyka kult męczeństwa Polakom zbierającym się pod ambasadą rosyjską, a nie wskazuje Polaków w rządzie Tuska, których polskie „jakoś to będzie” przyczyniło się do katastrofy?
Według niego nie sposób naprawić polskiego państwa, jeśli będziemy słuchać, co mówią i piszą amerykańscy i australijscy eksperci, których opinie nazywa smoleńską histerią. Mamy więc słuchać rządowej komisji Millera, wtedy da się naprawić nasze państwo. Ale przecież jest niedobry precedens – komuniści też nam mówili, żeby nie ulegać katyńskiej histerii i nie słuchać zagranicznych ekspertów, lecz rozmawiać o naprawie państwa. I wtedy społeczeństwo potulnie rozmawiało z polskimi ekspertami, ale państwo, zamiast się naprawić, to zbankrutowało od tego rozmawiania. To może jednak nie słuchać Blumsztajna, ale przychylić się chociaż raz do opinii histeryzujących ekspertów?
Wcale się więc nie dziwię, że Janina Paradowska popadła w nastrój melancholijny, kiedy widzi, co za materia "płynie” z jej ulubionej strony jako odpowiedź na merytoryczne argumenty tamtej strony. Ale co można poradzić na brak rozumnej odpowiedzi? Pan Zagłoba mówił do swego siostrzana, że co może na plecy brać, niech bierze, ale na rozum lepiej nie, gdyż zaraz będzie szwankował. Niestety, nie każdy ma mądrego wuja.
Jest jednak druga strona tego medalu, której pani redaktor z Polityki chyba nie wzięła pod uwagę. Może być tak, że nie istnieje dobra odpowiedź na argumenty profesorów Biniendy, Nowaczyka, Czachora, Szuladzińskiego. I będzie coraz trudniej, bo czytam, że na październikową konferencję naukową w sprawie Smoleńska zgłosiło akces ponad 50 naukowców z ponad 20 uczelni. A z tamtej drugiej strony... no cóż... Stasiuk, Ryfiński i Blumsztajn. Paradowskiej przyjdzie się chyba pochlastać.
Inne tematy w dziale Polityka