Opadł nieco dym po pierwszej tegorocznej bitwie wojny polsko-tuskiej o internet oraz okolice. Można się pokusić o pierwsze refleksje pobitewne. Kiedy ja obserwowałem starcie załogi Donalda Tuska z internetem, to przypomniał mi się widziany gdzieś niedawno tytuł "Fatalna pomyłka piratów – zaatakowali okręt wojenny". Rząd nasz spowity w tuman piaru, który zresztą sam wytworzył, nie był w stanie rozpoznać siły ogniowej przeciwnika i nadział się na klasyczną salwę burtową.
Drugie moje skojarzenie to oczywiście "Gang Olsena" – tyle było groteskowych wpadek i konfuzji ekipy Tuska, że każdy przyzna, iż uczciwie zapracowała na to wyróżnienie. Ilość gagów, uciesznych gadek i niezbornych wzajemnie wypowiedzi Tuska, Grasia, Boniego i Zdrojewskiego gwarantuje godziwy żywot satyrykom. Myślę, że taki Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju może przez miesiące opływać we wszelkie dostatki tylko z Grasiowych facecji.
Ze względu na metody działania, piracka analogia najlepiej oddaje „filozofię” rządów Platformy Obywatelskiej. Nie tylko z powodu upodobania do zdradzieckich podstępów, czy łamania obietnic lub notorycznego niedotrzymywania słowa. Także okoliczności i scenografia, w jakiej działa Platforma, przypominają proceder piratów. Proces legislacyjny uzgadniany na cmentarzu; egzotyczny handlarz bronią wpłacający wadium rządowi za kontrakt stoczniowy. Cichaczem, wieczorową porą wprowadzana poprawka ograniczająca dostęp do informacji; biznesmeni pojawiający się z gotowymi projektami ustaw na posiedzeniu komisji sejmowej Przyjazne Państwo.
Można by długo wymieniać piracki styl ekipy Tuska w procesie rządzenia i stanowienia prawa. Wałbrzyski przekręt wyborczy i sfałszowany stenogram sejmowy z wystąpienia minister Kopacz. Sekretny wynalazek premiera - tarcza antykorupcyjna, której jak się później okazało, nie było nawet na papierze. Nocne podchody, spotkania na cmentarzu, fałszerstwa, atmosfera tajemnicy – to wszystko są pirackie klimaty, w których rząd Platformy czuje się jak ryba w wodzie. Trudno o lepsze porównanie dla specyficznego sposobu uprawiania polityki przez premiera Tuska.
Jednakowoż każdy pirat, czy to oryginalny oceaniczny, czy analogiczny polityczny, ma jakiś feblik charakterologiczny (sorry, te moje rymy powstają bezwiednie - pazur szekspirowski), gdyż w innym razie nie uprawiałby tego morderczego procederu. Piraci to nie są ludzie łagodni. Co to, to nie! Charaktery mają zawsze gwałtowne i nieprzewidywalne, wybuchają nader łatwo, a wtedy biada każdemu, kto znajdzie się pod ręką pirata, a zwłaszcza ich herszta.
I tu dochodzimy oczywiście do Donalda Tuska, którego choleryczne usposobienie jest tajemnicą poliszynela. Przy czym nie chodzi mi o media, które przy każdej okazji i bez okazji donoszą o atakach wściekłości premiera. Są widome znaki, że Tusk, kiedy mu ktoś się sprzeciwi słowem lub czynem, wybucha gwałtownie.
Przekonali się o tym niejednokrotnie dziennikarze, nawet ci prorządowi, kiedy przypadkiem nie utrafili w oczekiwania swojego faworyta. Całkiem niedawno premier przeciągnął pod kilem Platformy Grzegorza Schetynę, o którym doszły go słuchy, że bunt w załodze podsyca. Na oczach gości zaproszonych do dyskusji w KPRM zrugał ministra Zdrojewskiego, który lekkomyślnie zadeklarował, że nie ma nic do ukrycia w ACTAch.
Wiele osób zapewne jeszcze pamięta iście furiacki występ premiera Tuska przy ustawie medialnej w czerwcu 2009 roku. Tuż przed głosowaniem wcześniej uzgodnionych poprawek w Sejmie pojawił się Donald Tusk i niczym ślepy huragan zerwał ustalenia. Ustawa więc nie przeszła w uzgodnionym kształcie. Po czym, gdy odzyskał kontakt z realem, przeprosił, wyjaśniając, że ...nie wiedział, co Sejm wcześniej uchwalił.
Pewnie mógłbym jeszcze gruntowniej uzasadnić charakter premiera, ale i z tych przykładów wynika, że mamy do czynienia z klasycznym przypadkiem politycznego pirata. Oczywiście, gdyby go puścić na morze, zostałby piratem morskim. Po pokładzie pirackiej łajby ganiałby z nożem w zębach i brudną opaską na czole. A jeśliby zechciał się sprawdzić w informatyce, to zaręczam, mielibyśmy pirata internetowego. Taka już jego piracka natura. Nie pomogą szczere chęci, spoza piarowskiego, wystudiowanego wizerunku co i rusz wychodzi pirat.
Ten przypadek obserwowaliśmy właśnie przy okazji umowy ACTA. Szef rządu był układny i do rany przyłóż, dopóki rządowi nie udowodniono kłamstwa w sprawie rzekomych konsultacji. Wtedy nasz pirat się rozjuszył, wyzwał protestujących internautów od szantażystów i w tym stanie umysłu polecił podpisać umowę. A kiedy oprzytomniał nieco, polecił zawiesić ratyfikację.
Dawno temu obiecano nam drugą Japonię. Następnie Donald Tusk zaproponował w zamian Irlandię. Później mamił nas jakąś zieloną wyspą bez nazwy własnej. Z kolei po serii afer oraz tajemniczych samobójstw coś jakby druga Sycylia zaświtało na horyzoncie. Ostatecznie jednak skończyło się na drugiej Somalii.
Inne tematy w dziale Polityka