Pomimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań, poza pracą profesorów Biniendy i Nowaczyka nie udało się znaleźć ekspertyzy lub symulacji z prawdziwego zdarzenia w kwestii tragedii smoleńskiej. Jednak ekspertyz komisji Antoniego Macierewicza rząd nie chce zaliczyć do tej kategorii z powodów obiektywnych, aczkolwiek niesprecyzowanych. Te niekorzystne okoliczności przyrody skłaniają, a raczej zmuszają mainstream rządowo-medialny do posługiwania się ekspertyzami zastępczymi. Zatrudniają w tym celu tak zwanych ekspertów gawędziarzy. Jeśli ktoś nie łapie w czym rzecz, to podsuwam niegdysiejszą analogię: erotoman gawędziarz.
W związku z tym nastąpił prawdziwy wysyp ekspertów zastępczych. W różnych postępowych mediach opowiadają oni, jakie to badania by zrobili, gdyby im się chciało albo gdyby komuś się chciało im zaufać. Fatalna konfuzja owych mediów polega na tym, że z niewyjaśnionych przyczyn ekspertyz nie chciało się robić ani komisji MAK, ani komisji Millera. Dlatego zamiast ekspertyz lub symulacji komputerowych serwowane są gawędy z różnymi osobnikami, którzy prenumerowali w młodości czaspisma o tematyce lotniczej lub choćby otarli się o jakąkolwiek naukę ścisłą. Na czoło jak zwykle wysunęła się Gazeta Wyborcza, której udało się wynaleźć spolegliwego profesora fizyki, który w dodatku upodobał sobie pilotaż.
Rozmowa z profesorem Pawłem Artymowiczem z Toronto zaczęła się dość niefortunnie. Na samym początku, trochę z głupia frant oświadczył, że nigdy nie badał katastrof lotniczych. Na szczęście w sukurs pospieszył mu natychmiast rozmówca (bloger Azrael - o, yes, yes, yes!) przypominając, że profesor przecież interesował się wypadkami lotniczymi. Pokrzepiony znacznie z powodu tej merytorycznej rekomendacji Artymowicz odwdzięczył się Azraelowi natychmiast. Podzielił się swoim głównym spostrzeżeniem w dziedzinie wypadków lotniczych – symulacje komputerowe nie są głównym zadaniem amerykańskiej komisji badania wypadków lotniczych.
Po tym wejściu smoka ekspert-teoretyk pojechał już konwencjonalnie, czyli opowiedział, co by zrobił, gdyby mu się chciało. Werbalna lekkość, z jaką obalał tezy amerykańskich profesorów z komisji Macierewicza była porażająca. Powiem tylko tyle – profesor wzniósł się na teoretyczne wyżyny sztuki sporządzania ekspertyz i symulacji. Ilość trudnych słów, żargon naukowy, znajomość szczegółów - imponujące.
Niestety, poza teorię profesor wyjść nie chciał - jakoś tak się złożyło, że gdy miał okazję do praktycznego sprawdzenia swoich umiejętności, to odmówił. Kiedy w USA i Kanadzie nieoficjalnie szukano polskich naukowców, którzy chcieliby przeprowadzić analizę numeryczną katastrofy, modelować uderzenie, to profesor Artymowicz odmówił udziału, gdyż – jak sam wyznaje Azraelowi – to bardzo trudne. Kolejny ekspert gawędziarz.
Właściwie nie byłoby o czym pisać, gdyby nie jedna rzecz godna uwagi. Artymowicz z jednej strony deprecjonuje wartość analizy Biniendy i Nowaczyka zaś z drugiej wytyka komisji Millera, że spójność jej analizy nie była przetestowana w symulacjach fizycznych. Słusznie zwraca uwagę, że nie wykonano analizy laboratoryjnej próbek drewna brzozy, a nawet dokładnego opisu stanu drzewa.
Niestety, przeprowadzający wywiad jakoś się tym nie zainteresował, dlaczego tacy fachowcy z prawdziwego ponoć zdarzenia, nie wykonali tak rutynowych czynności. Zamiast tego Azrael szybko przekierował rozmowę na temat generalnej słabości symulacji komputerowej jako dowodu. Widocznie miał inny plan gawędy.
A szkoda, bo to jest niesłychanie ważne w kontekście ewentualnego wznowienia prac komisji rządowej, o co zagaduje Artymowicza w ostatniej kwestii Azrael. W skład komisji Millera wchodziło ponad trzydzieści osób. Ponoć sama crème de la crème polskich fachowców i ekspertów od katastrof lotniczych. I pomyśleć, że nikt z tej silnej grupy nie wpadł na pomysł, żeby zbadać, przeanalizować, udokumentować moment uderzenia skrzydła w brzozę. A który według nich samych był bezpośrednią fizyczną przyczyną tej tragedii. Nie ma także analizy wzajemnych uszkodzeń skrzydła i brzozy. Badań obu tych elementów. A to jest elementarz. Nie mówiąc już o symulacji czy stworzeniu modelu numerycznego uderzenia.
Co wobec tego można sądzić o takich ekspertach? Przecież to nie jest grupa przypadkowych ludzi. Nie sposób ich uznać za gromadę głupców. Dlaczego zatem tego nie zrobili? Co ich powstrzymało, jeśli założymy, że to nie był brak profesjonalizmu?
I najpocieszniejsza historia z całej gawędy – profesor Artymowicz deklaruje, że jest gotów się do nich przyłączyć. On też interesuje się wypadkami lotniczymi.
http://wyborcza.pl/1,75515,11099343,Cieli_juz_krzaki__Uderzyli_w_brzoze.html?as=1&startsz=x#ixzz1lh6mvrqq
Inne tematy w dziale Polityka