Przełomowy był dzień wyborów. Do 9 października 2011 roku bowiem Polacy dreptali po swojej zielonej wyspie niespiesznymi, małymi krokami. I kiedy tak sobie drobiliśmy tu i teraz w tych naszych przyciasnych reformach, nagle stanęły przed nami wielkie wyzwania. Jak przystało na prawdziwego przywódcę, zagrożenie kryzysem jako pierwszy zauważył premier Donald Tusk i to już na drugi dzień po wyborach.
W związku z nadchodzącym kryzysem premier Tusk poczynił stosowne kroki, jak to zwykle czynią wielcy mężowie stanu, gdy staną przed wielkimi wyzwaniami. Najpierw oczywiście namówił się z Grasiem i Ostachowiczem, potem zdemolował Schetynę, pocieszył Arabskiego i wywindował Kopacz, zgromił w Sejmie skrajną lewicę i skrajną prawicę za Marsz Niepodległości. Na końcu zaś wylosował wszystkich ministrów na poszczególne resorty. A kiedy już uwinął się w niecałe pięć tygodni z tymi najpilniejszymi potrzebami, zajął się kryzysem.
W pierwszej kolejności premier utworzył rzecz jasna tarczę antykryzysową. Piszę o tym w kategoriach oczywistości, bo tworzenie takich tarcz na różne okazje stało się już świecką tradycją ekipy Donalda Tuska. Wystarczy wspomnieć o wiekopomnych tarczach antyrakietowej oraz antykorupcyjnej. Dość jednak o kwestiach abstrakcyjnych, przechodzę do sedna sprawy.
Otóż w ramach bezlitosnego zwalczania kryzysu, a konkretnie właśnie w ramach tarczy antykryzysowej, rząd postanowił uszczelnić system podatkowy. Chodziło konkretnie o podatek Belki, który jak sama nazwa wskazuje, pochodzi od nazwiska jego konstruktora. Dotyczy depozytów i lokat bankowych oraz zysków kapitałowych. Rocznie do rządowej kasy wpada z tego tytułu ładnych parę miliardów złotych. Podatek wprowadził w 2002 roku Marek Belka, lewicujący liberał z rządu Leszka Millera, liberalnego lewicowca. To również staje się świecką tradycją, że w naszym kraju podatki podwyższają liberałowie. Odwrotnie niż na całym świecie.
Problem z podatkiem Belki jest taki, że banki wzięły się na sposób i pomagały klientom unikać tego podatku za pomocą szalbierczych sztuczek, zwanych w bankowym żargonie instrumentami finansowymi. O bankowym procederze nie ma co się rozpisywać, kwestia jest znana i opisana już dawno w Piśmie Świętym. W każdym razie rząd twierdzi, że proponowana przezeń zmiana w ordynacji podatkowej spowoduje zwiększenie rocznych wpływów do budżetu o ok. 380 mln złotych polskich, począwszy od 2012. Słownie trzysta osiemdziesiąt milionów – piszę słownie, bo to ważne.
Tymczasem proceder unikania podatku Belki jest znany od lat. Już na początku 2009 roku banki wprowadziły lokaty w formie polis ubezpieczeniowych, a tuż potem lokaty jednodniowe pozwalające na doliczanie przez bank bezpodatkowych odsetek. Czyli już co najmniej dwa i pół roku nasze państwo traci te pieniądze, o które dopiero dzisiaj tak troskliwie zabiega rząd Donalda Tuska. Projekt ustawy już zaakceptowanej przez rząd ma przynieść właśnie taką oszczędność, ok. 380 milionów rocznie.
No właśnie, dlaczego dopiero teraz? Czy premier i jego minister finansów wcześniej nie znali tego mechanizmu omijania podatku? Wszyscy znali, a oni nie znali? Co stało na przeszkodzie, żeby zadziałać już w początku 2009 roku, przecież już wtedy był kryzys? Każdy łatwo policzy, ile stracił budżet na tej zwłoce do tej pory. Ba, ale wtedy premier był jeszcze zawołanym liberałem – chwilę wcześniej, w 2008 poparł pomysł całkowitego zniesienia podatku Belki. Ale to wcale nie tłumaczy zaniechania uszczelnienia przecieku budżetowych przychodów.
Jakkolwiek było, to jest naprawdę tajemnicza historia, dlaczego w sytuacji dramatycznego stanu finansów publicznych Donald Tusk tak długo zwlekał z uporządkowaniem podatku z sektora bankowego. Szukałem na ten temat materiałów, lecz nie znalazłem wytłumaczenia tej skandalicznej zwłoki. W sytuacji tarczy antymedialnej (jeszcze jedna tarcza Tuska!), którą Graś otoczył premiera, nie ma też co liczyć na dziennikarską dociekliwość. Z kolei ja nigdy nie uwierzę, że premier et consortes wcześniej nie wpadli na ten pomysł. Pat poznawczy. Ktoś może wie coś więcej?
Bo dzisiaj właśnie na domiar wszystkiego czytam, że pomysł na ukrócenie kombinacji banków z podatkiem Belki może się nie powieść. Z powodu terminów konstytucyjnych termin ogłoszenia zmiany zasad opodatkowania mija 30 listopada roku poprzedzającego rok podatkowy. A dzisiaj mamy 4 grudnia, czyli po herbacie...Jeszcze większy klops.
Jakoś dziwnie się składa, że gdy premier chce opodatkować bezpośrednio obywateli, to zawsze zdąży na czas. Z bankami natomiast, to nie dość, że późno wpada na pomysł, to jeszcze zawali termin. Naprawdę tajemnicza przypadłość. A już chciałem napisać, że lepiej późno niż wcale...
http://www.rp.pl/artykul/650714,763845-Zmiana-w-trakcie-roku-niezgodna-z-konstytucja.html
http://wyborcza.pl/1,75478,10751839,Donald_Tusk_szykuje_tarcze_na_kryzys.html
Inne tematy w dziale Polityka