Jeśli wierzyć tym wszystkim zapewnieniom tak zwanych oficjalnych czynników o niepodważalnym autorstwie Radka Sikorskiego jego przemówienia w Berlinie, to mamy do czynienia z prostą recydywą esbeckich metod. Wynika bowiem z tego, że umieszczony jako autor na stronie polskiego MSZ angielski speech-writer Charles Crawford, został tam wpisany „bez swojej wiedzy i zgody”. To oczywiście stara zagrywka peerelowskich esbeków, którzy jak powszechnie wiadomo, masowo rejestrowali tajnych współpracowników „bez ich wiedzy i zgody”.
Ale żeby zwerbować Anglika spoza strefy euro, żeby Polakowi spoza strefy euro napisać apel do Niemców, aby ratowali strefę euro, to się najstarszym esbekom chyba nawet nie śniło. Nie jestem do końca pewien, ale zastanawiam się czy nie używać odtąd inicjałów Charles C. i Radek S. W końcu to rzecznik tego rządu Paweł Graś zasłynął z alergicznej wrażliwości na najlżejsze objawy zdrady narodowej, a tu są wszystkie kwalifikacje spełnione. Polska racja stanu powierzona jakiemuś angielskiemu procedernikowi, który za polskie państwowe pieniądze (przecież społecznie tego nie robił?!) przymila się Niemcowi. I to na piśmie. Toż to oczywista zdrada, panie! Tak to chyba dawniej nazywano.
Jakkolwiek było, problem z tego powodu ma także premier Tusk, który dzisiaj nierozważnie stwierdził, że „kierunek i zasadnicze tezy poniedziałkowego wystąpienia szefa MSZ Radosława Sikorskiego w Berlinie były zaakceptowane przeze mnie i są wynikiem wielomiesięcznej pracy całego rządu”.
No i teraz mamy klops, bo jak wyskoczył ten Crawford w ostatniej chwili niczym diabeł z pudełka, to nie bardzo wiadomo, jakiego rządu to była praca. Czy rządu Tuska z pierwszej dziewiczej kadencji, czy też rządu angielskiego, którego ambasadorem był przecież Crawford? Oczywiście angielski łącznik zaprzecza domniemaniu jego autorstwa, potwierdza jedynie, że nasz minister się z nim „szeroko konsultował na temat przemówienia”.
A skoro praca całego rządu nad przemówieniem była wielomiesięczna, jak twierdzi nasz premier, a konsultacja szeroka, jak twierdzi wynajęty speech-writer, to może niepotrzebny jest nam minister Sikorski? Przecież do wygłaszania cudzych tekstów niekoniecznie musi być zaraz specjalny minister. Wystarczy solidny tłumacz. W każdym razie, jeśli już Tusk oświadcza, iż broni wystąpienia Sikorskiego z „całą mocą i pełnym przekonaniem” przed adwersarzami, niech będzie honorowy i nie opuszcza w potrzebie Crawforda. Anglik też człowiek, chociaż najmita, ale przecież osamotnionego PiS pożre bez popitki.
Mnie osobiście zmartwił jeszcze inny kontekst tej całej sprawy, już pomijając nieszczęsnego Crawforda. Otóż w sprawie berlińskiego speech`u odezwał się Adam Michnik i to od razu z wysokiego C (nomen omen). Naczelny Wyborczej pisze, iż z satysfakcją przeczytał „pełne godności” przemówienie Radka Sikorskiego. Jakby tego było mało, że z satysfakcją przeczytał, to jeszcze uważa to wystąpienie za „odważny początek debaty”.
No, co tam, ma takie zdanie, to niech mu będzie, ktoś powie. Tylko że trochę pomija się w tym wszystkim fakt, że to ma być debata o ewentualnym zrzeczeniu się poważnej części suwerenności Polski na rzecz państw, pod których przywództwem rozpętał się obecny kryzys. Ba, niektórzy twierdzą, że debata nie prowadzi do niczego, bo kwestia jest przesądzona.
Otóż ja pamiętam wystąpienie Michnika w kontraktowym Sejmie z 28 kwietnia 1990 roku. Tamten speech Michnika można śmiało uznać za odważny początek debaty na temat pewnego aspektu polskiej transformacji. Znam ten ton dobrze, bardzo się go boję… chcę powiedzieć, że w niektórych głosach, o czym mówię z bólem, usłyszałem coś co bym nazwał antykomunizmem jaskiniowym. Jestem antykomunistą, mówiłem o tym wielokrotnie i chcę powiedzieć, że jako antykomunista tej jaskiniowości się boję – odważnie potępiał jaskiniowych antykomunistów Michnik.
Tyle że tamta odważnie zaczęta debata na temat antykomunistów skończyła się tym, że komunista generał Kiszczak, naczelny herszt wszystkich ubeków, został mianowany człowiekiem honoru. A inny komunista generał Jaruzelski, namiestnik z sowieckiego nadania, stał się w rezultacie tej „odważnej” debaty wzorem polskiego patrioty.
Dlatego ja wolę, żeby debaty o ratowaniu Unii Europejskiej nie zaczynać od robienia komuś prezentów z naszej suwerenności. Bo ten berliński początek może skończyć się tym, co sami Niemcy niegdyś nazwali "Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete".
http://wyborcza.pl/1,86116,10731216,Odwazny_poczatek_debaty.html
http://www.tvn24.pl/1,1726370,druk.html
Inne tematy w dziale Polityka