Trzeba oddać tę sprawiedliwość Donaldowi Tuskowi, że forsując w Polsce deregulację, zaczął od własnej osoby. Można nawet powiedzieć, że nie pozostawił na sobie suchej nitki. Na pierwszy ogień deregulacyjny poszły bowiem jego strategia reform małych w kroku oraz szkoła przetrwania u władzy głosząca, że najważniejsze jest tu i teraz. Jeszcze kilka tygodni przed inauguracją nowego rządu nic nie zapowiadało nagłej i niespodziewanej przemiany małych kroczków w wielkie wyzwania. Tymczasem przyszła deregulacja i wszystko unieważniła.
To jeszcze jeden dowód, że postęp ludzkości nie jest procesem liniowym, jak niektórzy sądzą, ale odbywa się skokowo. Polska ślimacząca się w teraźniejszości raptownie, z dnia na dzień stanęła oko w oko wobec wyzwań przyszłości. A największym z nich okazuję się być kryzys. Ten sam kryzys, którego miało nie być w roku 2008 – kto jeszcze pamięta z tamtego czasu walkę optymistycznej Platformy z czarnowidztwem PiS-u, który wtedy wieszczył jego nadejście?
Jest to również ten sam kryzys, nad którym druzgoczące zwycięstwo odniósł Donald Tusk w roku ubiegłym, a w roku bieżącym przeszliśmy go suchą stopą. I teraz on - ten kryzys - w jakiś magiczny sposób przeskoczył do przyszłości i znowu stoi przed nami. Zupełnie jak w literaturze fantasy albo innym science fiction.
Drugim ważnym obszarem, który po expose premiera uległ natychmiastowej i jakby automatycznej deregulacji jest polska scena polityczna. Do tej pory bowiem mieliśmy na niej pełną paletę barw i odcieni, do wyboru, do koloru, dla każdego coś miłego. Na samym centralnym środku mieliśmy białą niczym pierwszy śnieg Platformę Obywatelską. Po prostu najbielszy odcień białości, wcielona niewinność. Po stronie lewej była oczywiście lewica, począwszy od kawiorowo-tęczowej Blumsztajna, poprzez starowierów Millera, aż po wściekle krwistych internacjonałów z jaczejki Sierakowskiego. Po prawicy też był wybór, że klękajcie narody - od konserwatywnych liberałów do konserwatywnych konserwatystów; od zwyczajnych wszechpolaków aż po jedynieprawdziwychpolakówkatolików. Jednym słowem było w czym przebierać, a nawet grymasić.
Ale przyszło expose premiera a wraz z nim bezlitosna deregulacja. Według słów premiera przy lewej ścianie została tylko skrajna lewica; przy prawej wyłącznie skrajna prawica. Już na drugi dzień po wystąpieniu premiera poseł Adam Szejnfeld odmówił zwołania komisji sejmowej w sprawie akcji KGHM, gdyż – jak oświadczył - nie będzie się angażował na żądanie skrajnej lewicy ani skrajnej prawicy. Zatem cały środek zajmuje teraz najbielszy odcień białości, czyli Platforma Obywatelska. Z lewej opiera się o ruch poparcia, z prawej sąsiaduje z pogrobowcami przedwojennego faszyzmu, czyli Kaczyńskim, Romaszewskim i Ziemkiewiczem.
Chaos poznawczy powiększa jeszcze fakt, że deregulacji uległo również samo pojęcie deregulacji. Według najprostszej definicji jest to usuwanie ograniczeń w działalności gospodarczej, zmniejszanie oddziaływania państwa w sferze ekonomicznej. Tymczasem premier Tusk jednocześnie ogłasza deregulację i powołuje dla Michała Boniego nowe ministerstwo cyfryzacji i jeszcze czegoś, chyba administracji elektronicznej. Wiem, wybrzydzam, premier mógł powołać jeszcze ministerstwo deregulacji i wtedy byłby dopiero klops pojęciowy.
Jednak nie ma tego złego, co by choćby w drobnym procencie na dobre nie wyszło. Dzięki deregulacji ekipy rządowej niektórzy ministrowie zdobędą nowe cenne sprawności w ramach swojej wyuczonej profesji. Boni – kulturoznawca cyfrowy, Mucha – ekonomista sportowy, Nowak – politolog drogowy. No i Gowin jako filozof sądowy. A warto pamiętać, że ten szlak przetarł dla nich pewien psychiatra wojskowy.
Wielki Kombinator z powieści Ilfa i Pietrowa zwykł odpowiadać na głupie pytania: - A może chciałbyś jeszcze klucz do pokoju, w którym leżą pieniądze? Donald Tusk w swoim expose usiłował nam oględnie powiedzieć, że ktoś mu zabrał klucz do pokoju z pieniędzmi. I czeka nas totalna deregulacja. Wszelkie podobieństwo osób oraz charakterów jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Inne tematy w dziale Polityka