Fraza o Staszku, co się sprawdzał w biznesie stała się czymś w rodzaju alegorii politycznego kapitalizmu w Polsce. Równo dziesięć lat temu eseldowski minister skarbu państwa mianował byłego ministra obrony z ugrupowania koalicyjnego PSL na stanowisko prezesa Polskich Sieci Energetycznych. Wspomniana na początku fraza - „Staszek chce się teraz sprawdzić w biznesie” - była uzasadnieniem tej nominacji. Wkrótce zaczęła żyć własnym życiem i weszła na stałe do języka polityki.
Analogia do Cezarego Grabarczyka, byłego już ministra infrastruktury, który został właśnie wicemarszałkiem parlamentu, jest przewrotna – w końcu Czarek jako minister doszczętnie się skompromitował w oczach całej Polski. Kto, w jakim miejscu i za czyje pieniądze chciałby go jeszcze sprawdzać? Jednak jest o tyle uzasadniona, że ten ruch personalny Donalda Tuska może stać się alegorią uprawianego przezeń politycznego nierządu w Polsce.
Czarek bowiem sprawdził się w spółdzielni, nieformalnej strukturze partyjnej. Jest to bardzo poręczny instrument wewnętrznych rozgrywek z lubością wykorzystywany przez szefa Platformy Obywatelskiej. Dzięki niemu premier może znaleźć ostateczne rozwiązanie problemu usiłującego z nim rywalizować Grzegorza Schetyny. Sławna już spółdzielnia Grabarczyka pomogła go skutecznie spacyfikować, a teraz chyba nastąpi polityczna utylizacja byłego marszałka i wicepremiera.
Nie ma innego merytorycznego uzasadnienia dla wicemarszałkostwa Grabarczyka, jak to, że się sprawdził w partyjnej spółdzielni. O jego tragikomicznej epopei w ministerstwie infrastruktury aż słuchać hadko. Kolejowa gehenna pasażerów, brak rozkładów jazdy, fatalna klapa z chińskim wykonawcą, dziki chaos w rozpoczętych inwestycjach drogowych i kolejowych.
Pomijając już merytoryczną niemoc ministra, stanowił on regularną inspirację dla kabaretu. W skutych mrozem, absurdalnie opóźnionych pociągach wyświetlano ludziom filmy Barei. Fraza Grabarczyka o pasażerach winnych tłoku w składach przejdzie do annałów kolejnictwa i satyry.
Dla nominacji Grabarczyka na wicemarszałka parlamentu nie ma także żadnego uzasadnienia w kontekście wyborczym. W wyborach został bowiem rozgromiony nie tylko przez kolegów ze swojego ugrupowania, ale także przez głównego konkurenta. W stosunku do zajmowanego przez siebie uprzywilejowanego miejsca na partyjnej liście(jedynka w Łodzi), gorzej od niego w całej Platformie wypadł jedynie minister Arabski, który nie wszedł do Sejmu z dwójki w Gdańsku. Ale to całkiem inna bajka.
I w takiej sytuacji premier Tusk w nowym rozdaniu parlamentarnym rekomenduje go do drugiego pod względem rangi stanowiska w parlamencie. Tego samego Czarka, co się nie sprawdził w infrastrukturze ani w wyborach. No to gdzie, jeśli nie w partyjnych podchodach sprawdził się Tuskowi Czarek?
I dlatego ta nominacja jest kwintesencją tego, co niektórzy nazywają postpolityką, inni nicnierobieniem, a jeszcze inni nierządem Tuska. Jako minister infrastruktury i kierownik spółdzielni Grabarczyk z jednej strony przysparzał Tuskowi stresu, a z drugiej korzyści. Natomiast jako wicemarszałek, praktycznie bez możliwości spaprania czegokolwiek, ale mający dużo więcej czasu na sprawy spółdzielcze, jest samą korzyścią dla premiera.
Klucz do przetrwania drugiej kadencji na czele rządu nicnierobienia tkwi bowiem w partii. Kiedy Tusk mówi Czarek, to nie ma na myśli wicemarszałka polskiego parlamentu. Polska nie jest najważniejsza. Kiedy Tusk mówi Czarek, to ma na myśli spółdzielnię. Bo zawsze jakiś Schetyna jest ważniejszy.
Inne tematy w dziale Polityka