Nie miałem względów dla nieznośnej egzaltacji u niektórych moich adwersarzy na blogach i tępiłem tę przypadłość dość bezlitośnie. Nigdy bym nie przypuszczał, że ja będę się z całych sił powstrzymywał, żeby nie popaść samemu w tę manierę. A tak jest właśnie dzisiaj, gdy wczorajszy ból zelżał i oglądam niepoliczalne tłumy na trasie konduktu z trumną mojego Prezydenta.
Przyszło mi do głowy kilka refleksji związanych z symboliką tej katastrofy, tej śmierci, tych osób, tego miejsca wreszcie. Krótko mówiąc, chcę napisać o znaczeniu i potrzebie ofiary, bo to była ofiara i co do tego nie mam wątpliwości. Stać mnie na to, bo po pierwsze jestem wierzący, a po drugie tytuł mojego bloga żywcem wzięty z Pascala też mnie jakoś tłumaczy.
Ktoś wcześniej w tym salonie wyraził się, że normalność i szara egzystencja Polakom nie będzie dana i nie ma co liczyć, że w przyszłości będziemy się pracowicie dorabiali wizerunku solidnych mieszczuchów. Że polska ofiara czy danina złożona z krwi zawsze będzie potrzebna. Coś w tym jest, pomijając cieniutką i jakże pretensjonalną aluzję do miana narodu wybranego.
Od kilkudziesięciu lat, od hekatomby na polskiej inteligencji w Katyniu w 1940 roku, jako naród bardzo się staraliśmy, żeby ta rana się nie zabliźniła przed ujawnieniem całej prawdy o katach i ofiarach. Ale przecież pragnęliśmy, żeby stała się tylko blizną, czyli pragnęliśmy normalności, bo to jest właśnie normalne, że rany się z czasem zabliźniają. Tymczasem, kiedy przynajmniej niektórym z nas wydawało się, iż tak się właśnie dzieje albo chociaż ma miejsce początek takiego procesu, to wczoraj rana została na nowo otwarta i znowu jest przeraźliwie świeża, dokładnie jak wtedy przed siedemdziesięciu laty, w tym samym miejscu.
Czy to nie jest znak, że ta rana ma być otwarta, aż się dopełni to wszystko - skrucha, szczery żal, zadośćuczynienie, pokuta, wybaczenie ? Oczywiście nie jestem pewien tego sensu ofiary, może jest zupełnie inny. Może błądzę i jest to bardzo prawdopodobne. Odkąd sięgam pamięcią, w gdyńskim kościele Najświętszej Marii Panny na ulicy Świętojańskiej jest tablica z inskrypcją – cytatem z błogosławionej siostry Faustyny. „ Z Polski wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne moje przyjście” - zapowiedział Chrystus Faustynie.
Nie zamierzam się wdawać w żadne rozważania na temat wiary, wiarygodności objawień czy cudów, konieczności ofiar dla Pana. Nie jestem teologiem, a zresztą co pomoże teologia, gdy chodzi o wiarę i serce, które ma swoje racje, a których rozum nie może pojąć ? W ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat cały świat co najmniej kilkakrotnie z zapartym tchem obserwował mniejszą czy większą daninę z polskiej krwi, czy doniosłe wydarzenie z polskim udziałem.
Tak było w kwietniu 1940 w Katyniu, w sierpniu 1944 w Powstaniu, w czerwcu 1956 w Poznaniu, w grudniu 1970 na Wybrzeżu, w sierpniu 1980 w Gdańsku, pięć lat temu, gdy konał Jan Paweł II, wreszcie wczoraj znowu pod Katyniem. Prawda, że można by długo ciągnąć taką krwawą wyliczankę ? A przecież to tylko siedemdziesiąt lat i nie możemy być pewni, że to koło się zamknęło. Niektóre z tych zdarzeń sam przeżyłem, niektóre znam z historii i uczestniczyłem w obchodach rocznic, ale za każdym razem w ich kontekście przychodziły mi na myśl właśnie słowa Faustyny.
Jak wspomniałem, bronię się przed pretensjonalnością i nadrabiam ludzkim rozumowaniem, całkiem możliwe, że nieudolnym. Ale czyż nie mieści się także w zwyczajnej, ludzkiej logice, że aby uświadomić światu monstrualną tragedię, trzeba ogromnej ofiary ? Że być może wczoraj ponieśliśmy ofiarę za to, że katyńska rana wreszcie się zabliźni ?
Albo popatrzcie na tę przerwaną prezydenturę i tego Prezydenta, który był znieważony chyba na każdy możliwy sposób, jaki może wymyślić człowiek. Nie ma takiego podejrzenia i takiego epitetu, którym by go nie zelżono w ciągu tych niespełna pięciu lat, a potem zginął. Nigdy nie uwierzę, że to wszystko wycierpiał na darmo.
To może być początek końca chocholego tańca nie tylko naszych rodzimych polityków i samej polityki jako parady oszustów. Oczywiście tego też nie wiem i być może nie dowiem się za mojego życia, a może nikt na tym świecie za swojego życia się nie dowie. Ale ja wierzę, że to była iskra, być może nie tylko dla Polski.
To jest blog polityczny, a dzisiaj chcąc nie chcąc, stanowi epitafium dla polityka, ale także moje pobożne(nomen omen) życzenie. Zatem żegnam dzisiaj mojego Prezydenta i modlę się o siłę dla jego brata.
Inne tematy w dziale Polityka