Mnożą się dowody na prorosyjskość PiS-u. Wczoraj cały świat zobaczył pisowskiego prezydenta, który dla niepoznaki ściskał się z prezydentem Ukrainy w ukraińskim parlamencie. Nikogo trzeźwo myślącego nie mogła zwieść pozorowana serdeczność tych uścisków ani deklaracje o entente cordiale obojga narodów. Przy okazji wyszła na jaw prorosyjskość ukraińskiego prezydenta, bo przecież gdyby był antyrosyjski, to by się nie ściskał z prorosyjskim Polakiem. Prorosyjskość bowiem, jak oliwa, zawsze na wierzch wypływa.
Jeszcze nie przebrzmiało echo tych kompromitujących scen, gdy jak grom z jasnego nieba spadła na nas informacja, że Polska wymówiła Rosji umowę jamalską. W tym przypadku tylko głupi dałby się nabrać na wypowiedzenie umowy w sytuacji, gdy wcześniej Rosja odcięła nam dostawy gazu. Na nic się zdadzą tłumaczenia minister Moskwy, że Moskwa pierwsza złamała umowę. Sytuację tę dokładnie odzwierciedla staropolskie porzekadło o wilku, który ślubował owiec nie dusić, kiedy mu wszystkie zęby wypadły.
Generalnie jeśli chodzi o prorosyjskość, to największą potęgą w tej dziedzinie są zwyczajne stacje benzynowe. Żadne tam Nordstreamy zbudowane na spółkę z Putinem czy francuskie uzbrojenie i technologie wojskowe sprzedawane Rosji jak leci, wbrew sankcjom. Zwycięzcy w tej wojnie nie wyznaczą też polskie czołgi, marne dwieście czterdzieści sztuk, oddane Ukraińcom ani amerykańskie dostawy dla Ukrainy. Nawet determinacja i waleczność Ukraińców nie zdecyduje o wygranej.
O zwycięstwie zdecydują stacje benzynowe, konkretnie czterysta sztuk, które Orlen sprzedał węgierskiemu MOL-owi. Nie ma bowiem w całej Europie państwa bardziej prorosyjskiego niż Węgry. Z proputinowskim reżimem Orbana pod względem prorosyjskości nie mogą się równać Niemcy ani Francuzi, ani Włosi. Te kraje, nawet razem wzięte, to mały pikuś wobec stacji benzynowych węgierskiego MOL-a, którego prorosyjskość może przeważyć szalę w tej wojnie. To właśnie usiłuje nam powiedzieć Donald Tusk, ale ludzie nie chcą go słuchać. Taki los proroka, że ludzie proroków nie słuchają od czasów biblijnych.
Prorosyjskość bowiem perfidna jest. Porównać ją można do tego pokoju z lustrami, gdzie nie można odróżnić osoby od lustrzanego odbicia. Werbalna prorosyjskość może okazać się faktyczną antyrosyjskością. I na odwrót. Zatem nie może dziwić fakt, że w tym pokoju z lustrami kompletnie pogubił się aktywista Platformy Tomasz Siemoniak. Na dowód prorosyjskości PiS-u ujawnił, że „Prezydent Lech Kaczyński jechał na defiladę Armii Rosyjskiej 9 maja 2010 r. w Moskwie”. Siemoniak nigdy nie imponował lotnością, a w tej zagmatwanej sytuacji był stracony z definicji. A nikt z kolegów mu nie powiedział, że obecność na defiladzie w Moskwie to jest niezbity dowód na antyrosyjskość.
Podobnie jak Komisja Europejska, która skwapliwie wykonuje dyrektywę Putina, pokątnie zezwalając na płacenie w rublach za gaz, która jest w tym procederze oczywisty sposób antyrosyjska. Analogie czasami bywają pouczające, choć nie zawsze.
PS Kwadraturę prorosyjskości usiłowała rozwiązać firma Leroy Merlin, która ponoć zmieniła kraj pochodzenia w opisie produktu z „Rosja” na „Polska”, pozostawiając niezmienioną nazwę rosyjskiej firmy. Tym samym rosyjska firma stała się polska, czyli z gruntu antyrosyjska, choć fizycznie nadal mieści się w Rosji, kraju jak najbardziej prorosyjskim.
Inne tematy w dziale Polityka