Jeśli chodzi o moje upodobania muzyczne, to zatrzymałem się w rozwoju na etapie melodii. Z tym, że w przypadku piosenki mocno doceniam również tekst. Głos wykonawcy już niewiele wnosi do mojego ucha. I w zasadzie to byłoby na tyle. Scenografia, choreografia, inscenizacja, które stały się nieodłącznym składnikiem festiwali piosenki, jak choćby rzeczona Eurowizja, kompletnie mnie nie ruszają. Powiem więcej, te wszystkie sceniczne drgawki, pląsy, wygibasy oraz wesołe hołubce sprawiają na mnie wrażenie właśnie tytułowych scen z życia dżungli. Tym bardziej, że te balety wywodzą się z jednego - że tak się wyrażę – pnia, a mianowicie odtwarzają konwulsje jakiegoś egzotycznego stworzenia otrutego strychniną. Stąd zresztą moje skojarzenie z dżunglą.
Poszczególne wersje konwulsji różnią się nieznacznie, przeważnie strojami oraz językami wykonawców. W każdym razie fizyczne objawy strychninowych męczarni są łudząco podobne. Przypuszczam, a właściwie jestem pewien, że gdyby zamienić naszemu Krystianowi Ochmanowi choreografię jego występu w piosence o rzece na dowolną inną, nikt z publiczności by się nie zorientował, że coś tu nie gra. A Krystian miotał by się po scenie pomiędzy tymi przebierańcami jak zwykle, bo co to za różnica?
W ogóle to muszę się przyznać, że nie pamiętam kiedy ostatni raz oglądałem jakiś festiwal piosenki w całości, zapewne kilkanaście, a może i kilkadziesiąt lat temu. Po prostu nie widzę sensu słuchania utworów, w których nie można doszukać się melodii, a w tekstach brak jakiegokolwiek sensu. Wszystko, co tu opisuję znam jedynie z telewizyjnych migawek, z programów informacyjnych. I tu dochodzę do sedna mojego tekstu. Otóż na długo przed tą całą Eurowizją już nie mogłem patrzeć na „naszego Krystiana”, jak go w którymś przekazie określono. Słuchać zresztą też nie mogłem.
Ten balon zwany „naszym Krystianem” nadmuchiwano w mediach długo, namiętnie, natrętnie i nachalnie. Do imentu, do obrzydzenia, do mdłości. Nasz Krystian miał zjawiskowy głos, najlepszą piosenkę, najbardziej oryginalną scenografię. Jego zespół prezentował profesjonalizm najwyższej próby, on sam zaś był patriotyczny aż do bólu, Polska była z niego dumna, wszyscy Polacy zaś nie mogli doczekać się kiedy wreszcie zakasuje całą stawkę oraz rozsławi nasze imię w Europie i wszędzie, jak świat szeroki. Krystian był wszędzie i brzmiał wszędzie. Doszło do tego, że wzdrygałem się na sam dźwięk słowa „river”, a nawet polska "rzeka" wywoływała we mnie nienawistne emocje. Nasz Krystian był w telewizji, w radio, w lodówce i w kioskach z gazetami. Jakoś to przeżyłem, ale bez pilota w ręku bym nie przetrwał.
Rzecz jasna sam wykonawca był i jest tutaj Bogu ducha winien, mam tego świadomość i miałem od samego początku pompowania Krystiana. Zatem teraz, kiedy ten balon pękł z takim hukiem, no bo nie oszukujmy się, dwunaste miejsce w konfrontacji z murowanym faworytem sprzed występu, to jest katastrofa na miarę – zachowując wszelkie proporcje – zatopienia krążownika rakietowego „Moskwa”. Dlatego teraz, to znaczy dzisiaj mam zamiar oglądać wszystkie wiadomości w mediach na temat występu naszego Krystiana. Co ci medialni pompiarze teraz napiszą, powiedzą, jak się ustosunkują do porażki najlepszego głosu, najlepszego wykonawcy, najlepszego zespołu, najlepszej choreografii, najlepszego tekstu, najlepszej muzyki? Jak wytłumaczyć katastrofę najlepszości?
A jest to zadanie szczególnie trudne ze względu na zwycięzców, czyli ukraiński zespół. Albowiem w kontekście wojny nie można przecież złego słowa powiedzieć na temat zwycięzców, choć moim zdaniem nie pokazali nic innego ani oryginalniejszego od pozostałych zespołów. Przedstawili po prostu swoją wersję sceny z nocnego życia w dżungli, a kontekst sytuacyjny przechylił szalę.
Inne tematy w dziale Kultura