Kiedy po odwilży 1956 roku ukłonił mu się Adam Ważyk, były politruk od sztuki w okresie "błędów i wypaczeń", Stefan Kisielewski nie mógł uwierzyć własnym oczom. Obejrzał się za siebie, ale herold socrealizmu ponownie gnie się w lansadach i nadal w jego kierunku. Kisiel nie posiada się ze zdumienia i pyta, co się stało, bo delikwent przez całe lata go nie poznawał. – Bo ja, proszę pana, byłem w domu wariatów, ale już się wyleczyłem – wyjaśnia Ważyk, nagle skromny i spokorniały.
– Jak to, naprawdę pan był? – pyta zaskoczony Kisielewski.
– No, w tym domu wariatów, co wszyscy znamy... – dopowiada Ważyk.
W ten sposób polski inteligent, intelektualista, poeta, wybitny znawca francuskiej poezji i literatury podsumował swoje zaczadzenie komunizmem – dom wariatów. Nie wszyscy pacjenci mieli szczęście wyzdrowieć z tej choroby, niektórzy, nawet najwybitniejsi, jak choćby Jean Paul Sartre, w tym domu wariatów dokończyli żywota. Dzisiaj, na pół ze śmiechem, ale i ze zgrozą patrzę, jak dorośli i niby inteligentni ludzie ulegają presji ze strony młodocianej kukły podstawionej przez cwanych macherów od "ratowania Ziemi". Smarkuli, która świat i życie zna z lekcji przyrody, a i to słabo, bo nie ma czasu chodzić do szkoły. Następne generacje świetnie wykształconych głupków powtarzają, że granic należy bronić, ale jednocześnie żądają, żeby wpuścić nielegalnych i nieidentyfikowalnych migrantów. Kolejna tura pacjentów w domu wariatów.
Rozegzaltowane do czerwoności artystki obojga ustrojów użalają się nad rzekomymi biedakami, którzy w swoim kraju zapłacili gangsterom, a teraz dręczą własne dzieci, żeby wzbudzić litość w Europie i żyć na zasiłku. Oczadziali lekarze, którzy swoim rodakom serwują teleporady, a do popychadeł Łukaszenki szturmujących granice jeżdżą osobiście. Celebryci, którzy z miedzianym czołem publikują lub powielają fakenewsy, a potem ukradkiem, cichaczem zwijają swoje podłe wpisy i polubienia. Parlamentarni pajace, zasłonięci immunitetem, stawiają się bohatersko Straży Granicznej. Dziennikarskie pelargonie, które udawały, że ciepły deszcz pada, gdy Strajk Kobiet aż bulgotał od bluzgów, teraz obrażają się, bo żołnierz powiedział do nich "kurwa wysiadać". No, ale dom wariatów to przecież ich naturalne środowisko.
Bo dla wariatów matka nasza Ziemia jest w nieustającej agonii już od czasu, gdy wynaleziono maszynę parową, potem na domiar złego silnik spalinowy i wcale jej się nie polepszyło od wynalezienia polnego wiatraka. Ale czy można się dziwić temu stanowi rzeczy, skoro nawet szefowa ekologicznej przecież Unii Europejskiej, lata z Wiednia do Bratysławy samolotem na paliwo zamiast szybowcem na wiatr? No, nie można tak rujnować własnej narracji, jeśli chce się zaprezentować poważnie. Jakie może mieć perspektywy matka nasza Ziemia, skoro ekologiczna do szpiku kości młodzież, w której każda matka zawsze pokłada największą nadzieję, uwielbia rapera reklamującego gówniane jedzenie z sieciowego fastfoodu?
Ale czego można wymagać od wariatów? Tylko patrzeć, jak doczekamy się nowego formatu medialnego "Wariat szuka żony". Wariatki, rzecz jasna.
Inne tematy w dziale Polityka