Teza postu, zresztą nawiązująca do tytułu, jest taka, że trzeba być politycznym psychopatą, aby Polakom rekomendować sojusz z putinowską Rosją. Teza pomocnicza zaś brzmi następująco: trzeba także być psychopatą, aby przekonywać Polaków, że zdradą jest obecność wojsk NATO w naszym kraju, a bezpieczeństwo zapewnimy sobie własnymi siłami. Dla politycznej psychopatii są oczywiście alternatywy – agentura, ignorancja, politykierstwo.
To, że putinowska Rosja w sensie elity władzy sprowadza się dzisiaj wyłącznie do skrótu KGB, to przyznają nawet sami Rosjanie. Rosja putinowska to Rosja kagiebowska, bo przecież mówimy KGB, a w domyśle Putin. Nie da się oddzielić prezydenta Rosji od sowieckiej bezpieki. Tak jak nie da się oddzielić sowieckiego imperium od imperialnej polityki obecnej Rosji.
Jakie jest polskie doświadczenie w kwestii rosyjskiej, której symbolem jest ten złowrogi skrót, nie trzeba tłumaczyć. Terror, gwałt, ludobójstwo. W Polsce synonimem KGB jest Gestapo. Z tą jedynie różnicą, że w odróżnieniu od hitlerowskiej bezpieki, KGB zapewniło sowieckiemu ludobójstwu niezłą legendę na zachodzie. Bełkot o realistycznej postawie wobec Rosji byłby śmiechu wart, gdyby nie powaga sprawy. Rosja zawsze miała jakiegoś Putina, Stalina, Groźnego Iwana, czy mniej lub bardziej szalonego władcę. Za fenomen natomiast można uznać fakt, że istnieje naród, który takich przywódców zawsze akceptuje.
Putin byłby świetnym prezydentem Polski – objaśnia więc politykę Janusz Korwin-Mikke, zapewne na użytek młodzieży szkolnej. Jeśli nie będzie umowy dwustronnej z USA, to trzeba związać się z Rosją – z łatwością rozkminia geopolitykę nasz gawędziarz. Powinniśmy uznać aneksję Krymu – zachęca mistrz światowej politologii. Obce wojska na terenie naszego kraju to zdrada - oznajmia Grzegorz Braun, kanclerska głowa w stylu pana Zagłoby. Istnieją potężne grupy interesów w USA, które chcą rozpocząć nową wojnę światową – dobija Amerykanów Korwin.
Po tej samej narracji, lecz upozowanej na liberalną modłę, mieliśmy premiera Donalda Tuska, którego rząd z taką determinacją parł do pojednania z Putinem, że na ołtarzu tej sprawy był gotów złożyć każdą ofiarę - jak to pięknie ujął doradca prezydenta Komorowskiego. I trzeba przyznać, że ludzie Platformy nie zawahali się, gdy nadeszła chwila próby, marginalizując polskiego prezydenta dla ugłaskania rosyjskiego premiera.
Pamiętamy także, z jaką konsekwencją rząd Tuska bronił Polski przed amerykańską tarczą antyrakietową, a minister Sikorski, Makiawel nasz kieszonkowy, uznał, że sojusz z USA jest wręcz szkodliwy, bo wywołuje w Polakach poczucie fałszywego bezpieczeństwa. O fascynacji Rosją postkomunistycznej lewicy też warto napomknąć - w sojuszu wieczystym łączą ich totalitarne korzenie i patologiczny antyamerykanizm.
Jak z powyższego wynika, mamy tu wypisz wymaluj proputinowską koalicję, która zresztą - według sprawdzonego wzoru – oskarża o putinizm innych. Ale to przecież człowiek Platformy deklarował, że wyobraża sobie rząd ratunku narodowego z hołdownikami współczesnego cara Rosji, a inny poseł nakreślił narodowcom konkretne zadanie w przyszłej koalicji.
Filoputinizm z naciskiem na antyamerykanizm określają tożsamość tej grupy pod totalnym wezwaniem. Tylko jeszcze nie wiemy na pewno, czy to współczesna wersja Obozu Wielkiej Polski, bo są mocne przesłanki, że to może być psychofarsa...
Inne tematy w dziale Polityka