Pani prezes Małgorzata Gersdorf staje się inspiracją dla mediów na podobieństwo nieodżałowanego Ryszarda Petru. Ma bowiem pani prezes swój czarowny styl, a i poziomem imponuje, że kabarety mogą pozazdrościć. Jeżeli zacznie częściej udzielać spontanicznych komentarzy, to może prześcignąć ten pozornie niedościgniony pierwowzór.
Według Gersdorf sędzia w todze na politycznej demonstracji to jakby przedszkolak w fartuszku. Mnie się to określenie nawet podoba, bo jest bliskie mojemu punktowi widzenia na postępowanie prawniczej kasty. Nie wiedzą bowiem co czynią, wystawiając na widok publiczny rozpolitykowane oblicza. Pijane dzieci we mgle, poprzebierane w fartuszki. Piękna analogia te fartuszki i to z ust przewodniczki stada.
Bo też mamy do czynienia z czymś na kształt stada, które jako żywo przypomina tłum sędziowski na ulicach. Rozpolitykowany sędzia na mieście to kolejny obrazek do zakonotowania dla wyborców i – co podkreślam wężykiem! - dla polityków wszystkich opcji. A nie był to bynajmniej pierwszy obrazek ku pamięci.
Jednym z pierwszych kamieni milowych na drodze do zatracenia korporacji sędziowskiej, było publiczne przyznanie sobie pozycji nadludzi, bo czymże innym jest określenie sędziowie to nadzwyczajna kasta ludzi? Jakby mało było społeczeństwu niewydolności całego systemu sądownictwa, to deklarują jeszcze osobistą wyższość i to w wersji przypominającej czasy, gdy status Übermensch`a był prawem. Uznanie się za nadzwyczajną kastę było prawdziwym wstrząsem dla politycznego narodu, po którym jednakowoż przyszły następne.
Kolejnym był wyrok Sądu Najwyższego, który faktycznie uznał, że złodziej może być sędzią. Żeby nie być posądzanym o stronniczość przytaczam opinię adwokatów Jacka Dubois i Krzysztofa Stępińskiego, żywcem wyjętą z portalu OKO.press: "Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro określił wyrok, jako haniebny. Choć programowo nie zgadzamy się z panem ministrem Zbigniewem Ziobrą, w tym przypadku zgadzamy się z nim w pełni. Bo nijak nie rozumiemy, jak doszło do tego, że troje sędziów Sądu Najwyższego dopuszcza możliwość, że wyroki w imieniu Rzeczypospolitej będzie wydawał ktoś, kto nie jest nieskazitelnego charakteru. Że ktoś, kto sięgnął po cudze, może sądzić złodzieja. To kpina!(...)Złodziej nie może sądzić złodzieja(...) W najczarniejszych snach nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie sytuacji, gdy osoba, która dokonała kradzieży, odziana w togę i z łańcuchem z orłem w koronie na szyi, będzie mogła wydawać wyroki. Toż obywatele powiedzą, że swój sądzi swego".
A jednak - wbrew szlachetnemu oburzeniu panów adwokatów - sędziowie postawili na swoim i orzekli, iż oni mogą kraść i jednocześnie sądzić innych złodziei. Bezkarność jest przecież przywilejem nadludzi. Taki jest widocznie środowiskowy etos, żeby swój sądził swego.
Wczoraj ujrzeliśmy kolejny obrazek z tej samej wystawy, a mianowicie tłum pijanych dzieci we mgle, poprzebieranych w sędziowskie togi. Domagają się bezkarności i utrzymania swojego statusu nadludzi. Jeśli władza nie posłucha, to poskarżą się Dobremu Wujkowi w Brukseli. Ewentualnie zbiorowo przeziębią się na złość władzy. Nie wiedzą, że dzieci władzy sobie nie wybierają. Albowiem żadna władza nie pozwoli sobie, aby jej pijane dzieci fikały nad głową. Owszem, wujek z Brukseli teoretycznie może sędziom zastąpić tę władzę, ale potem tak popędzi kota, aż te fartuszki będą im na wietrze wiwały. Taka jest kolej rzeczy, jeśli chodzi o naturę władzy, każdej wybieralnej władzy w demokratycznym państwie. Ludzie bowiem nie po to wybierają polityków do władzy, żeby politykę prowadzili jacyś trefni kolesie w fartuszkach, czy nawet w togach.
Całość sędziowskiego dzieła na ulicach Warszawy uwieńczył sędzia Rzepliński, który zasugerował, że furda prawo, skoro jest potrzeba. Prawo nie pozwala sędziom na politykowanie ani na paradowanie w togach po ulicach, więc sędziowie kierują się potrzebą, która jest matką wynalazków. I to też jest zgodne ze statusem nadludzi w społeczeństwie. Ale tego już sędzia Rzepliński przytomnie nie dopowiedział.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo