SDP SDP
321
BLOG

Koniec dziennikarstwa? – felieton Marka Palczewskiego

SDP SDP Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Z końcem dziennikarstwa jest tak samo jak z końcem świata – był już wielokrotnie ogłaszany. Lament trwa, tylko czy czas żałować czegoś, czego nigdy w stanie idealnym nie było?


Igor Janke wspomniał o końcu dziennikarstwa, gdy TVN24 przerwał „Lożę prasową” (w której siedział na żywo na wizji), żeby transmitować konferencję prasową Krzysztofa Rutkowskiego, dziś pierwszego szeryfa RP. Igor się oburzył, ale chyba zapomniał o priorytetach stacji, a o tych napisała w najnowszym numerze „Uważam Rze” Kamila Baranowska. Tabloidyzacja jest faktem oczywistym, bo już nie tylko Fakt i Super Express są tabloidami, ale i telewizyjnym tabloidem staje się TVN, momentami nawet TVP, radiowym Eska Rock, prasowym bywa Gazeta Wyborcza i w tę stronę „skręcają” Newsweek, Przekrój i GPC.  Bo w zjawisku „tabloidyzacji” nie chodzi o to, że istnieją tabloidy (klasyczne, takie jak właśnie Fakt czy SE), ale że coraz więcej pism (zwłaszcza pisma kolorowe, ale i tzw. media jakościowe) i portali internetowych (choćby Pudelek czy Onet) przyjmuje zasady rządzące tabloidami, przechwytując nie tylko ich tematy, ale również sposoby opisu, grę emocjami, pogoń za tanią sensacją, wulgarne słownictwo, itd. I można by powiedzieć, że nie ma w tym nic złego, bo przecież chodzi o przyciągniecie odbiorców, reklamodawców i kasę, ale udawanie, że tyle misji, ile abonamentu trąci hipokryzją. Oczywiście łatwiej się zasłonić prawami rynkowymi niż na trudnym rynku (każdy to wie) walczyć o czytelnika, widza, czy słuchacza ambitnym towarem i kształtować jego często już spaczony gust.

Ja bym mimo to nie wieścił końca dziennikarstwa, bo tabloidy były już na samym początku jego rozwoju, bo czym były ryte na tablicach rzymskie „Acta Diurna”, zawierające relacje o ślubach senatorów, pożarach, czy walkach gladiatorów? Jedna z relacji (niestety, nie zachowały się oryginały AD) opowiada historię pana i psa, który, gdy jego pana zabito, a zwłoki wrzucono do Tybru, biegł za nimi i głośno skamlał. Ta historia miała wzruszyć ówczesnego czytelnika, tak jak dzisiaj może wzruszyć interwencja miłośniczki zwierząt, która nie pozwoliła policjantowi zabić bezdomnego psa na jednej z łódzkich ulic. Historia ta, jak i wiele innych mitów (w sensie barthesowskim jako opowieści symbolicznych) funkcjonuje w dziennikarstwie od zarania, i pod tym względem nic się nie zmieniło, poza PROPORCJAMI. Bo proporcje, mocium panie, są tym, co decyduje czy dana rzecz jest dla nas do przyjęcia, czy jest przesadą, grubiaństwem lub przestępstwem. Nie zachował moim zdaniem proporcji Krzysztof Kłopotowski, kiedy porównał Ewę Stankiewicz do Joanny d’Arc. To była przesada, nawet gruba. Nie zachowali proporcji w swojej „satyrze” Figurski i Wojewódzki, mówiąc podłe sprośności o Ukrainkach. To było grubiaństwo a może przestępstwo (sąd rozstrzygnie). Nie zachowują proporcji pomiędzy informacją a sensacją i rozrywką tabloidy i tabloidyzujace się (patrz wyżej) media.

Jest jeszcze druga sprawa, o której warto wspomnieć, i o której mówią w wywiadach dla SDP.pl Kamila Baranowska i Krzysztof Leski. To jest schlebianie odbiorcom i zaspokajanie ich gustów, które przenosi się ze sfery rozrywki na publicystykę i – niestety – na informację. I nie chodzi tu o tzw. ramowanie informacji ( z ang. framing– kto ciekawy, może przeczytać mój artykuł na ten temat w Studiach Medioznawczych sprzed roku), ale o to, że informacje przestają być informacjami, a stają się interpretacjami wydarzeń i komentarzami do nich.

Czysta informacja odchodzi w niebyt. Na Zachodzie też to zaobserwowali. Czytam świeżo wydaną książkę News with a View. Essays on the Eclipse of Ojectivity in Modern Journalismi znajduję to samo, co w wypowiedziach Baranowskiej i Leskiego: czytelnicy, widzowie, chcą mieć podaną na tacy interpretację świata i do wiadomości przyjmują te informacje za prawdziwe, które są zgodne z ich punktem widzenia. Kamila Baranowska mówi: „To jest wyjście naprzeciw widzowi, z którego zdejmuje się trud oceniania podanych informacji. On dostaje już ocenę gotową, zawartą w materiale”.

Ja osobiście, jeśli chodzi o Polskę, to zjawisko nazwałbym medialnym syndromem po-smoleńskim. Obie główne strony sporu okopały się na swoich pozycjach i nie potrzebują innej prawdy niż tylko „swojej”, głuche są na niezgodne z nią argumenty i w sferze odbioru przekazu następują - wedle klasyfikacji Stewarta Halla - dekodowania (1) preferowane (jeśli przekaz zgadza się z moimi poglądami) albo (2) opozycyjne (jeśli się nie zgadza z moimi poglądami, wartościami, itd.). Nie ma trzeciego, który wymienia Hall, czyli dekodowania negocjacyjnego. A przecież negocjacja znaczeń jest jedną z podstaw demokracji i zawierania kompromisów społecznych. Gdy tego nie ma, to sprawy się układają tak, jak w Syrii, gdzie wojsko masakruje cywilów, albo jak w popaździernikowej Rosji, gdzie miliony ludzi zamykano w łagrach, bo stanowili oni „element anty-rewolucyjny”.

Brak obiektywizmu w informacji nie oznacza jeszcze końca dziennikarstwa, ale na pewno oznacza koniec pewnego modelu dziennikarstwa, wraz z którym do przeszłości odchodzi jeden z jego filarów – obiektywna informacja, zastępowana przez informację zsubiektywizowaną, odpowiednio podaną, z naświetleniem i polityczno-ideowym komentarzem (stand-uppery w TVN, komentarz obok informacji w Gazecie Wyborczej, żebyśmy wiedzieli jak ją czytać), często (zwłaszcza w internecie na stronach portali „obywatelskich”) negującą potrzebę rzetelności, dogłębności, kontekstowości, zbalansowania opinii i neutralności reportera. Dziś taka sucha, oparta tylko na faktach informacja nie przyciąga już widza. Najlepiej, kiedy jest nie tylko subiektywna, ale przede wszystkim, jeśli jest sensacyjna. Przykładów jest bez liku, a dowodem na to informacje zamieszczane w prasie, radiu, telewizji i w internecie. Słupki skaczą na emocjach; śmierć Madzi, konferencja Rutkowskiego, majtki Dody, gwałt werbalny na Ukrainkach, taśmy z przekleństwami polityków, „samobójcza” próba przed kamerą, itp.

Możemy lamentować i załamywać ręce nad upadkiem dziennikarstwa, ale czy warto? Jeśli nam się kanał telewizyjny nie podoba, to wyłączmy go, jeśli nam nie podoba się gazeta, to nie kupujmy jej, ale „żyjmy i pozwólmy żyć innym”. Dziś to my jesteśmy selekcjonerami informacji. Przecież zawsze możemy wybrać te, które nam odpowiadają, bo w nie UWIERZYMY. Tylko, czy one na pewno są bardziej prawdziwe (a jaka jest definicja prawdy?), nawet jeśli są dla nas wiarygodne… Z badań amerykańskich wynika, że wybieramy te informacje, i te są dla nas wiarygodne, które pokrywają się z naszym punktem widzenia. Preferujemy te źródła informacji, z którymi dzielimy nasze ideowe przekonania, i które utwierdzają nas w naszych poglądach. Słowem, lubimy to, co już znamy. A przecież najlepiej znamy siebie i własne opinie, i niech tak już zostanie, bo po co zmieniać? Końca dziennikarstwa nie będzie – przynajmniej na razie.

 



Marek Palczewski

19 lipca 2012
 

SDP
O mnie SDP

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Rozmaitości