Z Józefą Hennelową o zmianach w mediach i podziałach w Kościele katolickim rozmawia Andrzej Kaczmarczyk.
Józefa Hennelowa - ur. w 1925 w Wilnie. Absolwentka Wydziału Humanistycznego UJ. Dziennikarka, publicystka, felietonistka. Poseł na ostatni Sejm PRL i pierwszy RP. Od roku 1948 związana z „Tygodnikiem Powszechnym” ( m.in. sekretarz redakcji i zastępca naczelnego). Jej książka „Otwarty, bo powszechny. O kościele, który ma boleć” została uznana w czerwcu za Krakowską Książkę Miesiąca. W zeszłym tygodniu w ostatnim felietonie pożegnała się z czytelnikami swojej rubryki w „Tygodniku Powszechnym”.
Pożegnała się Pani z czytelnikami swojej felietonowej rubryki w „Tygodniku Powszechnym”. Naczelny Piotr Mucharski ma ciągle nadzieję, że jednak czasami Pani jeszcze do „Tygodnika” coś napisze. Napisze Pani czy nie?
To zależy od tematu i sytuacji. W tej chwili „Tygodnik” jest redagowany według zupełnie innego klucza niż kiedyś. Nie ma już długich dyskusji toczących się tygodniami z udziałem wielu autorów. To zresztą nie tylko cecha „Tygodnika”. Tematy we wszystkich tygodnikach wybiera się teraz góra na jeden numer. Wszystko redagowane jest w pośpiechu. Ja żyję już poza takim rytmem, a w redakcji bywam rzadko, choć staram się śledzić jej prace. Nie wykluczam jednak, że napiszę coś jeszcze i do „Tygodnika”…
… i do „Tygodnika” to znaczy, że jednak jakieś plany związane z pisaniem Pani ma. Jakie?
Obecnie bardziej mi odpowiada próba podjęcia jakiejś długodystansowej refleksji nad bardziej egzystencjalnymi tematami. Na przykład jak człowiek zamyka swoje życie jeżeli ma okazję zrobić to świadomie. Czym jest zjawisko odchodzenia, z powodu wieku, na margines głównego nurtu życia społeczeństwa? To zdaje mi się dziś ważne, bo przecież ludzi starszych jest i będzie coraz więcej. Jednak prasa codzienna czy tygodniki nie są chyba dzisiaj najlepszym miejsce do snucia takiej refleksji. Na szczęście jest w Polsce jeszcze kilka periodyków, które takim tematem mogą być zainteresowane. Zobaczymy jak to będzie.
Wyczuwam, że można spodziewać się jakiejś książki.
W tej chwili jeszcze nie, (śmiech) ale gdybym żyła dostatecznie długo, to może i o tym pomyślę. Im człowiek jest starszy, tym bardziej kuszą go wspomnienia. Gdy spędza się bezsennie część nocy, to wraca się do nieistniejącego już świata, który jawi się jako ciekawy, czy też nawet przejmujący, i jako taki wart utrwalenia. W nocy człowiek prawie postanawia, że warto to zrobić, ale nadchodzi dzień i świadomość, że pewnie wiele osób nachodzą takie myśli i grozi nam zalanie świata problemami przeszłości, a przecież ma on swoje problemy związane z przyszłością, z którymi musi się uporać.
Ja bym Panią jednak kusił, bo jestem zagorzałym czytelnikiem różnych pamiętników i uważam, że raczej jest ich za mało niż za dużo. Jednak zgodnie ze współczesnym duchem mediów spróbuje Panią skusić do refleksji na współczesnością. Czy podział na kościół łagiewnicki i toruński naprawdę dzieli polskich katolików, czy raczej jest wypromowany przez media?
Myślę, że ten podział jest już w dużej mierze nieaktualny. Myślę, że dziś nie bardzo potrafiłabym komuś z innego kraju wytłumaczyć, co to jest kościół łagiewnicki. Z kościołem toruńskim byłoby chyba łatwiej. Obecnie linię podziału widziałabym gdzie indziej. Istnieje Kościół, któremu do życia w ogóle nie jest potrzebna polityka, wpływy, mocna pozycja w mediach, czy też zbiorowe manifestacje. To jest Kościół dawania osobistego świadectwa. Skierowany na drugiego człowieka. To na przykład Kościół wzajemnej pomocy na końcu życiowej drogi, ale także Kościół dwojga młodych ludzi, którzy odczuwają, że ich chęć bycia razem to nie tylko ich wybór, ale i powołanie, nad którym ktoś czuwa.
A co jest z drugiej strony tej linii podziału?
Na przykład zaangażowanie oficjalnego kościoła hierarchicznego w sprawy, które są tylko sprawami organizacyjnymi, medialnymi oraz politycznymi. Zaangażowanie, które we mnie budzi liczne znaki zapytania.
Ale to nie tylko kościół hierarchiczny tak się angażuje. To samo robią katolickie media. Dlaczego w mediach katolickich jest tak dużo polityki a znacznie mniej refleksji?
Do końca nie wiem. Na pewno brakuje nam, czyli środowisku mediów katolickich rozmowy o tym, co na prawdę jest ważne. Wiele lat temu redaktorzy naczelni mediów katolickich mieli zwyczaj spotykania się i prowadzenia na ten temat rozmowy. Teraz tego brakuje . Świat medialny stał się dla mediów katolickich ważny sam w sobie. Tymczasem istota Kościoła, świat ewangeliczny znajduje się poza, czy też obok świata mediów. Przypominam, że Kościół to jest według ostatniego soboru „lud boży w drodze”. Media, to powinien być tylko margines tej „drogi”. One mają siłę, czasami nawet oszałamiającą, ale prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. Piękno i bolesność naszego życia z mediami mają niewiele wspólnego. Niestety, współcześnie media, szczególnie te „obrazkowe”, mają na nas znaczny wpływ, a my nawet chcemy, żeby taki wpływ miały. Ulegają temu także pasterze Kościoła. Przyczyn tego zjawiska nie jestem w stanie precyzyjnie opisać.
Jak z perspektywy wieku i doprawdy wielu lat związanych z mediami postrzega Pani współczesne media?
Lubię osobisty kontakt z innymi ludźmi. Na przykład radio daje mi wrażenie takiego kontaktu. Lubię też słyszeć w słuchawce telefonu czyjś znajomy głos. Natomiast z telewizją powinniśmy właściwie być już od lat obeznani, ale ja ciągle nie wiem, czy daje nam ona więcej kontaktu ze światem czy bardziej nami manipuluje. Jest też Internet, a właściwie zjawisko Internetu. Bardzo nowe i jeżeli chodzi o jego wpływ na nasze życie, to mamy na razie do czynienia z oceanem pytań bez odpowiedzi. Te odpowiedzi poznamy dopiero w przyszłości. Na pewno to nowa jakość w naszej egzystencji, ale też na pewno nie jest i nie będzie to istota tej egzystencji.
Korzysta Pani z Internetu?
Tak, ale dla mnie to medium i wspaniałe, i bezosobowe. Pozwala na przykład usłyszeć i zobaczyć w czasie rzeczywistym bliską osobę znajdującą się na drugim końcu świata. Wspaniałe, ale dla mnie ciągle, po staroświecku, ważniejszy jest list napisany odręcznie przez przyjaciela niż mail od niego, który dla mnie jest wyprany z elementów personalnego kontaktu. Nic na to nie poradzę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to może być przypadłość związana z moim wiekiem i dwudziestolatek może w ogóle nie zrozumieć problemów, o których mówię.
fot. Danuta Węgiel
SDP.pl beta
Inne tematy w dziale Rozmaitości