80 procent populacji, czyli ludzie przyznający się (bezwstydnie) w badaniach , że całą wiedzę o świecie czerpią z telewizji, ewentualnie z radia, zostali – bez zawieszenia - skazani na Euro, czy tego chcieli, czy nie. Przez pierwsze dwa tygodnie programy typu „To był dzień” zamieniły się w analizowanie, co nasze Orły jadły na śniadanie, na jakim filmie były i o czym potem gawędziły. I tak bez możliwości apelacji, aż do odpadnięcia narodowej drużyny z rozgrywek. Potem nastąpiła mała odwilż, ale w głównym wydaniu „Wiadomości” 1 lipca też nie znalazło się miejsce na żaden news nie związany z finałem. Nawet ten o starcie protestu lekarzy.
Czy komuś to przeszkadzało? Możliwe, że nawet nie. Tak zwana „informacja” w mediach elektronicznych już tak dawno zmieniła swój charakter, że był czas przywyknąć. Nawet nie chodzi o to, że wszystkie serwisy miały charakter monotematyczny. W końcu jeśli dzieje się coś wyjątkowego, faktycznie zaprzątającego uwagę milionów, jest to wybór (wydawców) dość oczywisty. Pod warunkiem, że jest o czym mówić. Sęk w tym, że ów warunek od co najmniej dekady już nie obowiązuje. Jest Euro – wszystko ma być o Euro. Wszystko, czyli cokolwiek. Niech będzie nawet przekaz live z wejścia do hotelu, w którym piłkarze mieszkają. Byle widz miał poczucie, że nasze kamery są tam, gdzie błądzą myśli 16 milionów rodaków. A co z tymi, którzy naiwnie włączają telewizję w poszukiwaniu jakichkolwiek innych wieści z kraju i ze świata? Ci mają okazję, by wreszcie uświadomić sobie prawdę, że telewizja jest od rozrywki, radio od muzyki, a gazety od publicystyki. Zaś informacja… jest wszędzie, czyli nigdzie… konkretnie. Trzeba dopiero do niej dotrzeć. Oczywiście via Internet, bo tradycyjne ścieżki dostępu zarosły chwastami.
Zarastały sobie – powtórzmy – od dawna i bez związku z ekspansją sieci. To, co robi „na motywach informacji” TVN jest doskonaloną od lat formą quasi-kabaretową. Z kolei TVP wyspecjalizowała się w wykorzystywaniu „Wiadomości” do przemycania treści autopromocyjnych i kryptoreklamowych. O tym, jaka jest agenda sportowego serwisu (w telewizji publicznej!) decydują sponsorzy, a nie ranga wydarzenia. Nawet serwisy radiowe w rozgłośniach komercyjnych (a także w publicznej „Trójce”), kiedyś stanowiące przykład informacji w stanie czystym, stały się autorską fantazją na temat. Dobór agencyjnych depesz i prasowych cytatów więcej mówi nam o poczuciu humoru „serwisanta”, jego zainteresowaniach, czy antypatiach politycznych, niż o tym, co się dzieje w kraju i na świecie. Przeźroczystość prezentera informacji nie jest niezbędna, stała się wręcz dyskwalifikująca.
Takie są medialne trendy, pora przywyknąć. A komu nie jest wszystko jedno, może sobie pomarudzić, co niniejszym czynię. Na przykład w imieniu paru milionów Polaków, którzy nie korzystają z Internetu i nawet TVP Info pozostaje poza ich zasięgiem. Z nawyku płacą abonament i mają prawo oczekiwać, że w Jedynce dostaną normalny serwis informacyjny, a nie show na dachu Wedla.
Piotr Legutko
SDP.pl beta