Reklamy – w ilości wystarczającej na przetrwanie - sprzedają się już tylko w mediach docierających do całej populacji. Zatem region, owszem, ma w tej branży rację bytu, ale tylko jako oczko ogólnokrajowej sieci. Analitycy rynku nie widzą przyszłości dla samodzielnych podmiotów obejmujących swym zasięgiem województwo. Jeśli inwestycja w media, to tylko globalne, albo bardzo lokalne i wyłącznie w necie.
Skoro za przetrwaniem regionalnych stacji czy gazet nie stoi interes finansowy, to może polityczny? W końcu marszałkowie, prezydenci miast, radni, lokalni politycy też mają „parcie na szkło”, a do TVN24 Monika Olejnik ich nie zaprosi. Przez dwie dekady rzeczywiście to oni – mniej lub bardziej interesownie - zabiegali o kondycje „małego radia” czy telewizji. Ale dziś nie muszą. Z dwóch powodów. Po pierwsze władza, zwłaszcza ta na szczeblu regionalnym, mająca coraz więcej pieniędzy i możliwości, zaczyna cenić spokój. Przestaje zabiegać o zainteresowanie dziennikarzy, lubi mieć swoje sekrety, dzielić kontrakty i stanowiska w ciszy gabinetów, poza zasięgiem wzroku opinii publicznej. Jest oczywiście kwestia autopromocji i reelekcji, której trzeba pilnować, ale ten problem także został już rozwiązany. Zamawia się odpowiednie programy, które szyte są na wymiar i pod gust klienta. Anteny, stacje i redakcje regionalne stają się jedynie ich podwykonawcami. Samorząd w roli ostatniego żywiciela dostarczającego finansową kroplówkę - to sytuacja wymarzona. I nikt z dysponentów samorządowej kasy nie jest zainteresowany jej zmianą. Bo gdyby te media odzyskały siłę i wigor…
A zatem: komu potrzebne są media regionalne? Oczywiście widzom, słuchaczom, czytelnikom. Obywatelom. Ale przecież oni nie kupują, nie słuchają i nie oglądają! – ktoś powie. Tylko, że to jest klasyczne odwracanie kota ogonem. Skoro nie ma pieniędzy na produkcję, pasma ani anteny, nie ma gazety w kiosku (a nawet samego kiosku poza metropoliami), to trudno o sukces kasowy i frekwencyjny.
To prawda. Media regionalne nie sprzedają emocji i plotek, nie żyją skandalami. Nie są produktem masowym (dlatego nie da się na nich zbić majątku). „Zawsze były inne, miały swoją specyfikę i misje. Były dumą lokalnych elit (nie mylić z lokalnymi politykami)” – mówił na krakowskiej konferencji SDP im poświęconej Rafał Matyja. I dziś właśnie te elity (obywatelskie) muszą się o byt swoich mediów zacząć upominać. I to głośno, by nie były lekceważone. Żyjemy bowiem w czasach niespotykanej od lat arogancji władzy. Na konferencji organizowanej wspólnie przez SDP i radę miasta Krakowa nie pojawił się ani przewodniczący Dworak, ani prezes Braun. Obaj wielokrotnie zapraszani. Oczywiście, roboty mają huk, nie to, co wielu szacownych gości konferencji, na przykład Wiesław Podkański, prezes Izby Wydawców Prasy, wolny jak ptak. Ale bez ironii – można przywyknąć, że obaj panowie nie mają dobrych odpowiedzi na trudne pytania (o czym nas przekonali nie jeden już raz). Trudniej zaakceptować, że w związku z powyższym czują się zwolnieni od publicznej prezentacji swojego stanowiska.
Wypada zatem spuentować, że nieobecność (zwłaszcza tak ostentacyjna) też jest zabraniem głosu w debacie na temat mediów regionalnych. Do listy „niezainteresowanych” ich przyszłością, obok wydawców, nadawców i polityków trzeba zatem dopisać kierownictwo KRRiT i szefów TVP SA. Różnica jest jedynie taka, że ci pierwsi „nic nie muszą”, zaś ci ostatni wykazując całkowite desinteressment, uchylają się od swojego ustawowego obowiązku. A to właśnie od nich trzeba się domagać podjęcia natychmiastowych działań ratunkowych dla regionalnych mediów publicznych.
Piotr Legutko