SDP SDP
1043
BLOG

Maciej Duda o inwigilowaniu dziennikarzy - rozmowa

SDP SDP Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Z Maciejem Dudą o inwigilowaniu dziennikarzy przez służby rozmawia Błażej Torański.

Maciej Duda, dziennikarz śledczy, newsowy, obecnie reprezentuje Tvn24.pl. Pracował m.in. w „Życiu”, „Super Expressie”, „Rzeczpospolitej”, „Newsweeku” i „Dzienniku”. W 2006 r. (wspólnie z B.Kittelem i B. Sierszułą) otrzymał Główną Nagrodę Wolności Słowa SDP za cykl artykułów „Czeski układ Orlenu", opublikowanych w „Rzeczpospolitej". Nominowany do nagrody Grand Press w kategorii News.

Jak Pan myśli, czy polscy dziennikarze są stale inwigilowani przez służby specjalne?

Nie wiem, czy stale. Ale na podstawie udokumentowanych przypadków, jakie podała sejmowa komisja śledcza i ujawniły przez ostatnie lata „Gazeta Wyborcza”, „Newsweek Polska”, Tvn24.pl i miesięcznik „Press” wiadomo, że jest to zjawisko trwałe. Jako dziennikarz wiem, że czynią to policja i służby, ale co gorsze, także prokuratury. Interpretacja przepisów o ochronie tajemnicy dziennikarskiej, jaką stosują prokuratorzy, jest sprzeczna z prawem. W głowie mi się nie mieści, że służby, prokuratorzy, policja sięgają po billingi i wszystkie inne dane z telefonów służbowych dziennikarzy, aby stworzyć mapę powiązań z chronionymi prawnie źródłami informacji.

No właśnie: służby celują nie w dziennikarzy, ale w informatorów?

Zazwyczaj dzieje się to pod pretekstem ujawnienia przez dziennikarza w publikacji informacji lub danych objętych tajemnicą służbową lub tajemnicą postępowania prokuratorskiego. Prawda jest taka, że pierwszą decyzją prokuratorów jest sięgnięcie po billingi dziennikarzy, co dla nich jest bardzo wygodne, bowiem zaczynają sprawy badać od końca …

… przewodu pokarmowego?

Tak, od zbadania z kim kontaktował się dziennikarz. Wiadomo przecież, że dziennikarze nie kontaktują się tylko z tymi, których dotyczy postępowanie w sprawie przecieku, ale z o wiele szerszym kręgiem osób. Nie mają oni nic wspólnego z tą sprawą, ale są również chronionymi prawnie informatorami dziennikarzy. Prokuratura, policja i służby zdobywają zatem informacje o innych informatorach dziennikarzy, niezwiązanych z badaną sprawą. Moim zdaniem osoby odpowiedzialne za takie działania powinny stanąć przed sądem zgodnie z karą, jakie przepisy prawa wprowadzają za złamanie tajemnicy dziennikarskiej.

Informacje o podsłuchiwaniu, inwigilowaniu dziennikarzy, rzadko wychodzą na jaw. W latach 2005-2007 ABW, CBA i policja kontrolowały rozmowy kilkunastu dziennikarzy, w tym Pana. Interesowało ich z kim dziennikarze się kontaktowali i kto z nimi oraz w jakich stacjach bazowych lokowały się ich telefony. Może jest to jednak  głębszezjawisko?

Moim zdaniem zjawisko szeroko pojętej inwigilacji dziennikarzy jest niezależne od tego, kto aktualnie rządzi. Takie wnioski wyciągam z tego, co obserwuję i czytam. Jedni może robią to delikatniej i sprawniej, bardziej się powstrzymują, inni wykorzystują instrumenty władzy bez ograniczeń, metodą „na chama”.

Nie są to więc jednostkowe przypadki?

Media nagłośniły jedynie wierzchołek góry lodowej. Wiele faktów do opinii publicznej nie dociera, a dotyczą one na przykład dziennikarzy lokalnych. Najwięcej informacji o obywatelach zbiera w Polsce policja. Billingi, jakie do niej trafiają, liczy się w milionach. „Dziennik Gazeta Prawna” ujawnił, że w 2011 roku policja 2 mln razy wystąpiła do operatorów o wykazy połączeń rozpracowywanych osób! To szokująca skala. Czy rzeczywiście wszyscy sprawdzani byli zamieszani w popełnienie przestępstw? Dziennikarzy w mediach regionalnych i lokalnych mało kto chroni, zajmuje się ich losem. Są sprawdzani na okrągło. Wiem to z rozmów z policjantami, prokuratorami, czy służbami.

Ktokolwiek czyta kilometry billingów?

Billingi dziennikarzy przewijają się w postępowaniach, dotyczących ochrony różnych tajemnic. Ta ochrona jest w Polsce ogromna. Służby używają specjalnych programów, które analizują mapę połączeń z telefonów. Sprawdzają, do jakiej stacji bazowej użytkownik telefonu się logował. Tak sprawdza się osoby, które się kontaktują telefonicznie lub sms-owo. Dotyczy to także najbardziej znanych dziennikarzy śledczych. W poznańskim śledztwie to Żandarmeria Wojskowa przygotowała kolorowe wykresy z nazwiskami abonentów, ich połączeń. Są m.in. tabele przedstawiające moment dziennikarskiej publikacji i chwilę, w której dziennikarz miał kontaktować się z osobą rzekomo przekazującą informacje o sprawie smoleńskiej.

Paranoja polega na tym, że z jednej strony prawo nakłada na nas, dziennikarzy, obowiązek bezwzględnej ochrony źródeł informacji. To żaden przywilej, jak się wydaje wielu ignorantom! To obowiązek, za którego niedotrzymanie dziennikarz ponosi odpowiedzialność karną! Z drugiej strony instytucje państwa dążą do tego, aby omijać przepisy o tajemnicy dziennikarskiej, ochronie źródeł, żądając pełnego wykazu kontaktów dziennikarza. Innymi słowy: państwo poprzez swoje prawo nałożyło na dziennikarzy obowiązek chronienia źródeł informacji. To samo państwo łamie to prawo sprawdzając billingi dziennikarzy. Jesteśmy zatem między państwowym młotem a kowadłem. Efekt jest taki, że musimy stosować metody, jak z filmów szpiegowskich, by postępować zgodnie z prawnym obowiązkiem ochrony źródeł informacji! Posługujemy się używanymi telefonami komórkowymi, kartami pre-paid, dzwonimy z budek telefonicznych, które nie znajdują się w zasięgu miejskiego monitoringu.

We wtorek Sąd Rejonowy dla dzielnicy Warszawa-Mokotów uznał za bezprawne żądanie prokuratorów billingów i treści sms-ów z telefonów służbowych dziennikarzy. Od listopada 2010 roku prokuratura wojskowa w Poznaniu podejrzewała Pana i Cezarego Gmyza z „Rzeczpospolitej” o bezprawne ujawnienie materiałów ze śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej.

Postanowienie sądu jest rewolucyjne, a zarazem proste. Sędzia Paweł du Chateau powiedział, jak należy stosować przepisy. Wyjaśnił, jaka jest ich konstrukcja. Nie jest tak, jak zapewniały nas służby, prokuratorzy i policjanci, że billingi nie są objęte ochroną źródeł, tajemnicą dziennikarską. Sąd stwierdził wyraźnie, że billingi zawierają pełną informację o kontaktach dziennikarzy, a źródłami tych informacji są w większości ludzie, którzy zastrzegają sobie anonimowość. Nie chcą się ujawnić, bo informują o sprawach niebezpiecznych, ale istotnych dla opinii publicznej i funkcjonowania państwa. Chcę dodać, że nie doszłoby do takiego rewolucyjnego postanowienia sądu, gdyby nie mec. Dariusz Pluta, który od kilku lat reprezentuje mnie pro bono w bojach o zaprzestanie bezprawnej inwigilacji dziennikarzy. Postanowienie sądu jest ważne dla całego środowiska dziennikarskiego. Liczę na wspólny głos w tej sprawie. Bowiem skoro służby i prokuratura inwigilują dziennikarzy, to dlaczego nie redaktorów naczelnych? Dlaczego nie prezesów wydawnictw? Bezczynność naszego środowiska, wydawców, prowadzi do coraz większej bezczelności ze strony służb i prokuratury oraz ich poczucia, że mogą sobie na wszystko pozwolić, bo i tak nikt nie zareaguje.

Sąd stwierdził, że prokuratura złamała prawo i tajemnicę korespondencji. Kto za to poniesie konsekwencje?

Sąd przyznał, że wojskowi prokuratorzy złamali tajemnicę korespondencji, występując do operatorów o treść smsów dziennikarzy. To śledztwo prowadziła Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu. Nadzorował i współprowadził je m.in. płk Mikołaj Przybył. Z moich informacji wynika, że śledztwo nadzorowało także ówczesne kierownictwo Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Wskazują na to m.in. akta tego śledztwa, z którymi zapoznałem się na zasadzie dostępu do informacji publicznej.

Słynny prokurator Mikołaj Przybył, który postrzelił się w policzek, pytany dlaczego występuje do operatorów po billingi mówił, że nie miał pojęcia, iż dotyczą rozmów dziennikarzy. Kłamał?

Z akt umorzonego śledztwa i postanowienia sądu, który potwierdził to swoim autorytetem i wiedzą wynika, że płk Przybył w tym przypadku nie mówił prawdy. Najpierw Naczelna Prokuratura Wojskowa poznała nazwiska i numery telefonów dziennikarzy. Rzecznicy prasowi NPW mieli je w mejlach z pytaniami moimi i Cezarego Gmyza z „Rzeczpospolitej”. Rzecznicy przekazali te mejle prokuratorom z Poznania. Dopiero po przekazaniu tych mejli, na których przy moim nazwisku był podany mój numer telefonu, jeden z prokuratorów wykonujących czynności w tej sprawie zażądał billingów. Stało się to zanim wojskowa prokuratura uzyskała billingi prokuratora, którego podejrzewano o przecieki do mediów. Jak wiadomo - mogę mówić o swojej sprawie - to podejrzenie okazało się nieprawdziwe.

To dzięki co najmniej kontrowersyjnym co do rzetelności krokom jednego z prokuratorów NPW, który działał na polecenie byłego szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej w całej tej sprawie pojawił się mój wątek. Bardzo przygnębił mnie fakt, że ów prokurator rozmawiając o mnie ze swoimi przełożonymi tytułował mnie per… „gnój”. Ten oficer Wojska Polskiego zacytował ten wulgaryzm w swoich zeznaniach, z którymi się zapoznałem. Smuci mnie to, gdyż byłem przekonany, że mam do czynienia z człowiekiem wysokiej kultury, bo przecież z prokuratorem wojskowym. Skłaniam się ku tezie, że to sposób prowadzenia tego śledztwa przez wojskową prokuraturę i zakres naruszeń praw, do których doszło, czyni tę sprawę co najmniej dziwną i niecodzienną. Tym bardziej, że sprawa dotyczyła dziennikarzy, którzy przypatrywali się pracy prokuratury w sprawie smoleńskiej tragedii.

W poznańskim śledztwie istnieje jeszcze jedna niepokojąca zagadka: tom szósty akt. Jest on niejawny. Zawiera informacje o działaniach wojskowych służb w tej sprawie. Będę się starał o ujawnienie jego zawartości.

Prokuratorom chodziło o zastraszenie dziennikarzy?

Efekt takich działań jest zawsze taki sam: zastraszane są osoby, które kontaktują się z dziennikarzami. Po informacji o sięganiu przez służby po billingi ludzie, którzy bohatersko donosili nam o nieprawidłowościach przestają się z nami kontaktować. Boją się, że ich numery znajdą się na billingach, których bezprawnie domaga się prokuratura. Bo co stwierdził we wtorek sąd? Że żądanie billingów i treści sms-ów dotyczyło znacznie dłuższego okresu, aniżeli wydarzenia, objęte śledztwem.

Pana adwokat powiedział, że dziennikarze powinni zostać przeproszeni. Tylko tyle?

W oświadczeniach prokuratorów wojskowych padały na mój temat informacje nieprawdziwe, krzywdzące i szkalujące. Hipoteza przyjęta w tym śledztwie jako podstawa jego wszczęcia była w moim przypadku fałszywa. Ponadto w sposób bezprawny naruszono moją tajemnicę zawodową, zatem prokuratura złamał obowiązującą prawem ochronę źródeł dziennikarzy. Należą się nam co najmniej przeprosiny.

 

 

 

 

 

SDP
O mnie SDP

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości