W ostatnich dniach odwiedził mnie stary kumpel z Niemiec, który świetnie zna język polski. W połowie lat 70 robił u nas doktorat z filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Korzystając z berlińskiego ośrodka polskiej kultury, w miarę systematycznie przegląda naszą prasę. Sam będąc publicystą i dziennikarzem interesuje się też naszymi gazetami i ich losem. Pchał do mnie maile z wyrazami ubolewania, kiedy zamykali nam „Dziennik”, ostatnio zaś gratulował mi sukcesu „Uważam Rze”, choć mój wkład jest przecież mikroskopijny.
Oczywiście, nasze spotkanie rozpoczęliśmy od rozmowy o mediach. Okazało się, że nasze medialne newsy zna lepiej niż ja. Bo to on mi powiedział o nominowaniu Tomasza Lisa na naczelnego „Newsweeka”. Co jednak ciekawe, kiedy zjawił się u mnie, był przekonany, że to fałszywa wiadomość, że agencja, która to podawała, popełniła błąd. Po sprawdzeniu, że nie jest to żadna pomyłka, mój przyjaciel wybuchnął śmiechem.
- Skok do największej konkurencji? To się w głowie nie mieści. Nigdzie na świecie nie byłoby to możliwe. – Czy wyobrażasz sobie, że facet, który jest wybitnym specem w dziedzinie rakiet o napędzie jądrowym i pracuje w koncernie, zajmującym się tym właśnie, niemal z dnia na dzień przechodzi do konkurencyjnego koncernu o tym samym profilu badań produkcji? – No, dosyć trudno to sobie wyobrazić – poświadczyłem.- U was jest jakaś chora sytuacja! – niemal zaczął na mnie krzyczeć, jak ja bym był temu winien.
Aby się jakoś wybronić, opowiedziałem mu autentyczną anegdotę, sprzed wielu lat. Zbierając materiały do reportażu, musiałem wpaść do jednej z redakcji związanych z postkomunistami. Kiedy zacząłem „nacierać” na swojego rozmówcę, ten zdenerwowany zaczął wykrzykiwać: - Jestem redaktorem naczelnym. I nie będzie mi tu jakiś dziennikarz…” Sięgnąłem wówczas do swego ulubionego argumentu: „ Naczelnym się bywa, a ja dziennikarzem będę zawsze”. - Byłem wtedy pewien, że to wieczna prawda – mówiłem teraz do swego niemieckiego kolegi.
- Sam widzisz, że u was w Polsce, redaktor naczelny to zawód, nie funkcja. To oczywiście, wina waszych wydawców, a nie tych konkretnych ludzi, którzy dostają zawsze stanowisko redaktora naczelnego. Nawet niemiecki Axel Springer uległ waszej wariacji. Jednym ze smutnych powodów jest ten, że nie potrafiliście przez 20 lat wykształcić nowych ludzi. A z drugiej strony działa siła bezwładu. Szuka się wyłącznie w tym zaklętym, wąskim gronie „redaktorów naczelnych”, nawet jeśli wiadomo o niektórych, że pod jego kierunkiem pismo robi klapę.
- Nie mogę tego słuchać – przerwałem koledze z Niemiec jego wywód. - Porozmawiajmy lepiej o czymś przyjemniejszym. Na przykład o przyjaźni Merkel – Tusk – zaproponowałem. Kolega z radością podchwycił pierwsze takty. Tylko nie wiem czemu, zaczął od ministra Radka Sikorskiego.
Jerzy Jachowicz
Inne tematy w dziale Rozmaitości